[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“Wolałabym wiedzieć, czego się spodziewać - mówiła do siebie zaniepokojona.- Chciałabym wiedzieć, jak udało mu się podejść do nas tak blisko, zanim ktokolwiek go zauważył.Chcia­łabym.- to nie jest kwestia życzeń.Po prostu ruszaj tam, już!” Popędziła tak szybko jak mogła, łomocząc stopami po zakurzonej ścieżce, z trudem łapiąc oddech, mimo że biegła w dół zbocza.Pokonała ostatni zakręt, który zasłaniał widok na rzekę, i na końcu tunelu utworzonego przez drzewa ujrzała refleksy świetlne odbijające się od wody.Stało tam kilka postaci, czarnych na tle słonecznego blasku, a coś niskiego, długiego i czarnego znajdo­wało się na wodzie albo tuż przy brzegu.Kiedy podbiegła bliżej, przedmiot ten okazał się wydrążonym, zaostrzonym na obu końcach pniem, z miejscem do siedzenia.Nie widziała nigdy dotąd canoe, lecz rozpoznała je na podstawie opisów, które czytała w starych kronikach.“Łódź? Ależ oczywiście! Nie szukaliśmy nikogo na rzece”.Ze złości mogłaby się wychłostać za to, że nie podjęli chociażby takiego środka ostrożności, jak postawienie jednego posterunku przy rzece.Teraz już za późno.Przy czółnie przywiązanym do palika wbitego na brzegu rzeki stały tylko trzy osoby.Denelor, Kalamadea w postaci czarodzieja i obcy.Wszyscy najwyraźniej czekali na nią, a Denelor i Kala­madea nie wykazywali żadnych oznak napięcia.Kiedy to sobie uświadomiła, zwolniła kroku, gdyż nie chciała dotrzeć do nich zupełnie bez tchu, a poza tym mogła teraz do­kładniej przyjrzeć się nieznajomemu, zanim zacznie z nim roz­mawiać.Pierwszym zaskoczeniem było stwierdzenie, że człowiek ten nie miał na szyi niewolniczej obroży ani żadnego śladu, by ją kiedykolwiek nosił.Poza tym wyglądał jak robotnik polowy, albo handlarz wędrujący z karawaną.Oczy miał zwykłego, brązowego koloru, a czarne włosy ściągnięte do tyłu i splecione w warkocz, zapewne by pokazać, że nie ma ani trochę spiczastych uszu.Był średniego wzrostu, żylasty i muskularny, ubrany w podartą tunikę i spodnie z materiału tak starego i wyblakłego, że trudno było określić jego pierwotny kolor.Przez plecy miał przewieszony łuk, ze skórzanej pochwy przy pasku wystawał długi nóż, a nogi chro­niło mu coś w rodzaju wysokich butów z niewyprawionej skóry.Najwyraźniej już od kilku dni się nie golił, lecz mimo wyglądu obdartusa, pierwszym wrażeniem Shany była myśl, że nie jest niebezpieczny.Przynajmniej nie w tej chwili.Lecz czego mógł tu szukać? Czyżby był szpiegiem?- O, Shana - odezwał się wesoło Denelor, kiwając na nią, żeby podeszła bliżej.Po czym odwrócił się z powrotem do nie­znajomego.- Collenie, to jest Lashana.Ten skinął głową, a jego oczy zwęziły się.- Mało do patrzenia, ty być - odezwał się do niej w języku elfów, chociaż z bardzo silnym obcym akcentem.- W życiu ja nie pomyślał, że takie małe coś może spowodować tyle kłopotów.Ale wiele o tobie gadali.- Zatem przyjmuję, że słyszałeś już o mnie - odparła su­cho, ukrywając przed nim swoje poruszenie.Nadal nie miała naj­mniejszego pojęcia, co robił na rzece i komu, jeśli w ogóle, służył.Przytaknął ruchem głowy, a jego wąskie usta wygięły się w niechętnym uśmiechu.- Nigdy ja nie pomyślał, jak widział dym na brzegu, że będę się witać z dzikimi buntownikami, co narobili tyle kłopotów.- Collen jest zwiadowcą grupy handlarzy, Shano - wyjaś­nił od niechcenia Denelor, a ona przerażona zrobiła mimowolny krok do tyłu.- Ale nie grupy niewolniczej - dodał pospiesz­nie czarodziej, gdy uśmieszek Collena przerodził się w śmiech.- Nie masz oczu? Nie nosi obroży i nie ma na sobie klejnotów.Shana zaczerwieniła się ze złości na siebie samą.Tunikę miał szeroko rozpiętą i widziała przecież na własne oczy, że nie ma na sobie absolutnie niczego, co zamiast obroży mogłoby go wiązać z jakimś elfim władcą.Jego pas zrobiony był ze sznura, pochwa noża skórzana, sam nóż miał prostą rękojeść bez osadzonych w niej beryli przechowujących zaklęcie.Zresztą, gdyby był nie­wolnikiem, to któreś z nich z pewnością wyczułoby charaktery­styczną pustkę, oznaczającą, że rzucono na niego zaklęcie, cał­kowicie blokujące ludzkie zdolności magiczne.Wszyscy oni znali doskonale “kształt” tej szczególnej pustki.- O tak - zgodził się Collen.- Żadnych obroży, żadnych smyczy.My być tak samo niebezpieczne mnóstwo dzikusów jak wy, widzi mi się, i kocie oczy wiedzieć, że my być tutaj.Oczy jej się rozszerzyły.To było coś, czego się zupełnie nie spodziewała.- Masz na myśli, że jesteście dzicy? - wykrzyknęła gło­sem pełnym niewiary.Słyszała, oczywiście, że tak zwani dzicy ludzie istnieją, lecz po doświadczeniu na własnej skórze skuteczności i bezwzględno­ści elfich rządów, nie sądziła, by byli zdolni do czegoś więcej niż nędznej, zwierzęcej egzystencji.A i ta była możliwa tylko dzięki temu, że elfi lordowie chcieli od czasu do czasu zapolować na coś, co chodzi na dwóch, a nie na czterech nogach.Z drugiej strony, zganiła się, gdy Collen uśmiechnął się szerzej na widok jej reakcji, czarodzieje przez setki lat ukrywali swe ist­nienie przed elfami.Wiemy już, że poza granicami posiadłości elfich władców żyją dzicy ludzie.Dlaczego więc nie miałoby być dzikich ludzi-kupców, którzy by z nimi handlowali?- O, tak - powtórzył Collen.- To nie takie złe życie, bracie.Ale mówimy na siebie “banici”, ładniej się słyszy.- Wzruszył ramionami.- Niektórzy z nas “dali nogę”, niektórzy urodzili się wolni.Nie mamy ziemi, stałego domu; tyle wiemy, że musimy się ruszać to tu, to tam, ale za to nie mieć pana.- Collen chciałby z nami porozmawiać na temat handlu.Uważam, że powinniśmy zaprosić tych ludzi, by przybyli do nas i porozmawiali, Shano - spokojny głos Kalamadei przebił się przez jej oszołomienie.- Myślę, że każda ze stron może mieć tu coś do zaoferowania drugiej.“A ponieważ on już wie, że się tu znajdujemy, nie ma sensu ukrywanie istnienia Cytadeli - dodał smok, głęboko w jej umy­śle.- Im więcej im pokażemy, tym większe wywrzemy na nich wrażenie, dzięki czemu zmniejszy się prawdopodobieństwo, że nas zdradzą”.- Oczywiście, Kalamadeo - odpowiedziała jednym zda­niem na jego głośne i myślowe stwierdzenie, po czym zwróciła się do Collena: - Jak daleko stąd znajduje się reszta twojej grupy?- Blisko.Oni być przed zachodem słońca - odparł.- Niech no wywieszę flagę, w mig tu ściągną.Nie czekając na jej zgodę, wyciągnął z czółna wyblakłą czer­woną szmatę i przywiązał ją do gałęzi, gdzie była widoczna dla każdego poruszającego się po rzece.- Tam ma być - stwierdził z zadowoleniem.- Teraz tyl­ko czekać, bracie.Miała ogromną ochotę dotknąć jego myśli i przekonać się, czy mówi prawdę.“Czy mogę sobie na to pozwolić? A jeśli to zrobię, to czy on się domyśli i jak to przyjmie?”- Świetnie - rzekł swobodnie Denelor.- Pójdę tylko na górę i powiem pozostałym, żeby przygotowali posiłek dla naszych no­wych.sprzymierzeńców? - Przy tym ostatnim słowie uniósł brwi.Collen wzruszył ramionami.- Nie móc mówić za innych - odparł lakonicznie.- Mo­że być.Na pewno, jeśli wy mieć rzeczy na handel, my będziemy się za nie wymieniać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl