[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale że sam jeno czasem dojeżdża, więc w spiżami będąpustki, ba, i w domu ledwie tam ława jaka jest - albo i wiązka grochowin do spania - a choremupotrzeba wygody.Więc wiecie co? - jedzcie ze mną do Zgorzelic.Zabawicie jaki miesiączek albo dwa,to mi będzie po sercu, a bez ten czas Jagienka o Bogdańcu pomyśli.Tylko się na nią zdajcie i niech wasgłowa o nic nie boli.Zbyszko będzie dojeżdżał gospodarki pilnować, a księdza opata też wam doZgorzelic sprowadzę, to się z nim zaraz porachujecie.O was, Maćku, będzie dziewka miała takistarunek jak o ojcu - a w chorobie babski starunek od innego lepszy.No! Moiście wy! uczyńcieże tak,jako was proszę.- Wiadoma rzecz, żeście dobry człowiek i zawszeście tacy byli - odrzekł z pewnym wzruszeniem Maćko- ale widzicie, mam-li umrzeć przez tę juchę zadziorę, co mi pod ziobrem siedzi, to wolę na własnychśmieciach Przy tym w domu, choć ta człek i chory, to o niejedno się rozpyla, niejednego dopatrzy iniejedno zładzi.Jeśli Bóg każe iść na tamten świat - no, to nie ma rady! Czy przy większym starunku,czy przy mniejszym -jednako się nie wykręcisz.Do niewygód my na wojnie przywykli.Miła i wiąchagrochowin temu, co przez kilka roków na gołej ziemi sypiał.Ale za wasze serce to wam szczerzedziękuję, i jeśli nie ja się wywdzięczę, to da Bóg, Zbyszko się wywdzięczy.Zych ze Zgorzelic, który słynął istotnie z dobroci i uczynności, począł znów nalegać i prosić, ale Maćkosię uparł: kiedy umierać, to na własnym podwórku! Cniło mu się oto bez tego Bogdańca całymi latami,więc teraz, gdy granica już niedaleko, nie wyrzeknie się go za nic, choćby to miał być ostatni nocleg.Bóg łaskaw i tak, że mu choć pozwolił tu się przywlec.Tu roztarł pięściami łzy, które wezbrały mu pod powiekami, obejrzał się wkoło i rzekł:- Jeśli tu już bory Wilka z Brzozowej, to zaraz po południu dojedziem.- Nie Wilka z Brzozowej, jeno ninie opatowe zauważył Zych.Uśmiechnął się na to chory Maćko i po chwili odrzekł:- Jeśli opatowe, to może kiedyś będą nasze.- Ba! dopieroście mówili o śmierci - zawołał wesoło Zych - a teraz chce wam się opata przetrzymać.- Nie ja go przetrzymam, jeno Zbyszko.Dalszą rozmowę przerwały im odgłosy rogów w boru, które ozwały się daleko przed nimi.Zychwstrzymał zaraz konia i począł słuchać.- Ktoś ci tu chyba poluje - rzekł.- Poczekajcie.- Może opat.Toby dobrze było, żebyśmy się zaraz spotkali.- Cichajcie no!Tu zwrócił się do orszaku:- Stój!Stanęli.Rogi ozwały się bliżej, a w chwilę pózniej rozległo się szczekanie psów.- Stój! - powtórzył Zych - Ku nam idą.Zbyszko zaś zeskoczył z konia i począł wołać:- Dawajcie kuszę! może zwierz na nas wypadnie! wartko! wartko!I porwawszy kuszę z rąk pachołka, wsparł ją o ziemię, przycisnął brzuchem, pochylił się, wyprężyłgrzbiet jak łuk i chwyciwszy palcami obu rąk cięciwę, naciągnął ją w mgnieniu oka na żelaznyzastawnik, za czym założył strzałę i skoczył przed siebie w bór.- Napiął! bez korby ci napiął! - szepnął Zych, zdumiony przykładem tak nadzwyczajnej siły.- Ho, to morowy chłop! - odszepnął z dumą Maćko.Tymczasem rogi i granie psów ozwało się jeszczebliżej, aż nagle po prawej stronie boru rozległ się ciężki tupot, trzask łamanych krzów i gałęzi - nadrogę wypadł z gęstwiny, jak piorun, stary brodaty żubr z olbrzymią, nisko pochyloną głową, zkrwawymi oczyma i wywalonym ozorem, zziajany, straszny.Trafiwszy na wyrwę przydrożną, przesadziłją jednym skokiem, upadł z rozpędu na przednie nogi, ale podniósł się i już, już miał skryć się wgęstwinie po drugiej stronie drogi, gdy nagle zawarczała złowrogo cięciwa kuszy, rozległ się świstgrotu, po czym zwierz wspiął się, zakręcił, ryknął okropnie i runął jak gromem rażony na ziemię.Zbyszko wychylił się zza drzewa, napiął znów kuszę i zbliżył się gotów do strzału ku leżącemu bykowi,którego zadnie nogi kopały jeszcze ziemię.Lecz popatrzywszy chwilę, zawrócił spokojnie do orszaku i z daleka począł wołać:- Tak dostał, aże gnojem popuścił!- A niechże cię! - ozwał się, podjeżdżając, Zych - od jednej strzały!- Ba, blisko było, a to przecie okrutny pęd.Obaczcie: nie tylko żelezce, ale i brzechwa całkiem mu sięschowała pod łopatką.- Myśliwcy muszą być już blisko; pewnikiem ci go zabiorą.- Nie dam! - odpowiedział Zbyszko - na drodze zabit, a droga niczyja.- A jeśli to opat poluje?- A, jeśli opat, to niech go bierze.Tymczasem z lasu wychyliły się naprzód psy, których było kilkanaście.Ujrzawszy zwierza, rzuciły się naniego ze strasznym harmidrem, zbiły się na nim w kupę i niebawem poczęły się między sobą gryzć.- Zaraz będą i myśliwi - rzekł Zych.- Ot patrz! już są, jeno dalej przed nami wypadli i nie widzą jeszczezwierza.Hop! hop! bywajcie tu, bywajcie!.leży! leży!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]