[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz przybyłeś tu, aby zabijać Saracenów, czyż nie?- Nie, nie do końca.Przybyłem, ponieważ wezwał mnie tu, doZamorza, mój obowiązek jako rycerza.Zabijać czy zostać zabitym tojedynie część rycerskiego kodeksu.- Jesteś więc rycerzem Zwiątyni?W tym prostym pytaniu była jakaś niemożliwa do zidentyfikowali iaodrobina grozby, co sprawiło, że Sinclair wycofał się z odpowiedzitwierdzącej, która cisnęła mu się na usta, lecz udało mu się ukryć to bezkłamstw ani - jak sądził - zdradzenia się.- Jestem rycerzem - powiedział przeciągle - ze Szkocji, odległejo(.l Francji o wiele dni żeglugi.Nie wszyscy rycerze w Zamorzu totemplariusze lub szpitalnicy.- Nie, lecz dżinny ze Zwiątyni są najbardziej niebezpieczne zewszystkich.71Sinclair puścił to stwierdzenie mimo uszu.- Nie odpowiedziałeś, jak to się stało, że mówisz językiem Fran-ków?- Nauczyłem się go za młodu w Ibelinie, gdzie dorastałem.Pewienfrankoński możny zbudował tam fortecę po tym, jak zdobytoJerozolimę, na długo przed moim urodzeniem.Przyjął nazwę miasta zaswoje nazwisko.Będąc chłopcem, pracowałem tam w stajniach.Bawiłem się z jego synem, moim rówieśnikiem.Nauczyłem się mówićw ich języku, jak i on nauczył się mojego.Sinclair zmarszczył brwi.- Ibelin.Masz na myśli sir Baliana z Ibelinu? Znam go.Towarzy-szyłem mu w drodze z Nazaretu do.- Urwał, świadom, że być możepowiedział więcej, niż powinien, lecz al-Faruch kiwał już głową.- To na pewno on.W naszym języku jego imię brzmi Balian ibnBarzan i jest teraz wpływowym człowiekiem wśtódferenghi.to rycerz,lecz nie rycerz Zwiątyni.- Nadal więc jesteście przyjaciółmi?Saracen wzruszył ramionami.- Który muzułmanin może przyjaznić się z chrześcijaninem w czasie świętej wojny, dżihadu? Nie spotkaliśmy się od lat, od czasu, kiedy byliśmy chłopcami.Moglibyśmy minąć się na suku i nie wiedziećo tym.Sinclair uderzył zdrową dłonią o udo.- Powinniśmy coś zjeść.Wszyscy ludzie czują tę potrzebę, nawetpodczas dżihadu, nieprawdaż? Kiedy ostatnio jadłeś?Al-Faruch potrząsnął głową z zaciśniętymi ustami.- Nie pamiętam, lecz było to dawno temu.Sinclair wstał.- Zostawiłem mojego konia.twojego konia.na słońcu, osio-dłanego, na pewno cierpi.Jeśli przyprowadzę go tu do ciebie, czy po-możesz mi go rozsiodłać? Trudno poluzować ciasny popręg jedną ręką.- Pomogę ci, jeśli możesz przyprowadzić go na tyle blisko, abymmógł go dosięgnąć.Chwilę pózniej, kiedy zadbali już o konia i zdjęli juki z jego grzbietu,Sinclair położył siodło na ziemi w ich małym schronieniu i usiadł nanim, grzebiąc w torbie z jedzeniem.Wyciągnął wielki kawał su-72szonego mięsa oraz mały, ostry nożyk.Rzucił zaskoczonemu muzuł-maninowi najpierw mięso, potem nóż, który ten złapał bez trudu zarękojeść.- Masz dwie ręce i potrafisz lepiej ciąć niż ja.Utnij nam po porcji, jazajmę się resztą. Wyciągnął z juków suszone figi, daktyle i chleb dlanich obu.Jedli w uprzejmej, dziwnie przyjaznej ciszy - każdy zatopiony wewłasnych myślach.Sinclair rozmyślał nad nieprawdopodobnym ciągiemokoliczności, jaki doprowadził go do tej sytuacji: spokojnego dzieleniasię posiłkiem z wrogiem, którego w innych okolicznościach natychmiastpróbowałby zabić.Zastanawiał się, czy jego milczącemu towarzyszowito samo chodzi po głowie, lecz potem wrócił myślą do zawoalowanejgrozby, którą wyczuł w pytaniu Saracena dotyczącym templariuszy, izaczął je poważnie rozważać.Sinclair nie mógł wiedzieć, czy jego ostrożna odpowiedz była waż-niejsza niż decyzja, by ukryć swą znajomość arabskiego, lecz był za-dowolony, że odwrócił uwagę al-Farucha.Zaiste, należał do ZakonuZwiątyni; spodziewał się, że Saracen raczej nie pochwalałby tego.Leczsir Aleksander Sinclair był kimś więcej niż tylko templariuszem i miałpowody, by nie ujawniać swojej tożsamości.Zajmował wysoką pozycję w Bractwie Syjonu, tajnym stowarzy-szeniu funkcjonującym w ramach Zwiątyni, które na przełomie wiekuzałożyło dla własnych celów Zakon i wciąż nadzorowało jego politykę.Bractwo było tajne do tego stopnia, że szeregowi rycerze Zakonu niemieli pojęcia nawet o jego istnieniu, a co dopiero o jego działaniach, ichoć wielu najważniejszych rycerzy Zwiątyni należało do bractwa,wielu innych o równorzędnym stopniu - nigdy się o nim nie dowie-działo.W tej drugiej grupie przodował Gerard de Ridefort, obecnymistrz Zakonu, który - choć ceniony za śmiałość, talent wojenny orazwzniosłe zasady moralne z powodu swej pychy i porywczej arogancjizostał uznany za nieodpowiedniego kandydata na wstąpienie dobractwa.Członkostwa w Bractwie Syjonu nie nadawano lekką ręką.Tworzyłoje niewielu ludzi, zobowiązanych przysięgą i lojalnością do całkowitegomilczenia oraz dyskrecji, którzy rzadko spotykali się na zjazdach.Kiedyjednak je zwoływano, działo się to pod pretekstem tradycyjnychuroczystości nazywanych Zgromadzeniami, które za-73wsze odbywały się w bezpiecznych, prywatnych posiadłościach wy-sokich rangą braci z Rady.Tam zbierało się bractwo w towarzystwiebliższych i dalszych członków rodziny oraz przyjaciół.Podczas gdy ugóry, w dostępnych dla publiki pomieszczeniach domu gospodarzyświętowano i bawiono się, na niższych poziomach zamku wybranego nalokalizację spotkania potajemnie zbierali się członkowie bractwa, abycelebrować własne sekretne sprawy związane z inicjacjami, naukamioraz awansami.Poszczególnych członków organizacji dało się rozpoznać tylko wjeden sposób i choć cecha ta była niewidoczna dla kogokolwiek, kto niebył wtajemniczony, nawet tej wiedzy pilnie strzeżono.Kandydaciwybierani byli ze związku arystokratycznych rodów, tak zwanychzaprzyjaznionych rodzin, które mieszkały na południu Francji, wLangwedocji.Nazwa regionu pochodziła stąd, że miał on własny,prastary język, i dosłownie oznaczała język Oc".Związek rodzin po-wstał ponad tysiąc lat wcześniej, w pierwszym wieku po Chrystusie,kiedy założyciele każdego z rodów osiedlili się razem w południowejGalii po długiej ucieczce drogą lądową przed zniszczeniem Jerozolimyprzez Rzymian w 79 roku.Ich wspólne żydowskie korzenie były największą tajemnicą bractwa,ponieważ ich rodziny bez kłopotów zasymilowały się z miejscowymspołeczeństwem szybko po przybyciu.Teraz byli od tysiąca latchrześcijanami, nieświadomymi swojego semickiego pochodzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]