[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tia przeprowadziła rano rozmowę z Aspenem.W samej bazie nie było wielkich zniszczeń, jednak to, co się stało, mogło mieć poważne konsekwencje.Nie posiadali generatora zasilającego pole ochronne.Pozbawieni byli zatem obrony przed miejscową fauną, od insektów zaczynając, a na groźnych drapieżnikach kończąc.Gdyby ogromne owady wielkości myszy stały się agresywne, nie mieliby żadnych szans, by utrzymać je z dala od obozu.Zwykłe ogrodzenie nie było żadną przeszkodą dla chmar owadów.Wiedzieli o tym z relacji poprzedniej grupy.- Nie mam w ładowniach podobnego generatora - powiedziała Tia.- Nie mam też nawet połowy części, których potrzebujecie do naprawy zapasowego urządzenia.Nikt nie wspominał o burzach takich jak ta, ale nie możemy odrzucić przypuszczenia, że to się powtórzy.Ile takich kataklizmów wytrzymacie? Zbliża się zima, a ja nie mam pojęcia, co robią wtedy tutejsze zwierzęta.Czy nie powinniście się ewakuować?Doktor Aspen wydął usta w skupieniu.- Nie widzę przyczyny, dla której powinniśmy to uczynić, my lady - odpowiedział.- Generator był jedynym urządzeniem bez właściwych zabezpieczeń.Poprzedni zespół przetrwał tutaj zimę bez żadnych incydentów.Nie ma tu nic na tyle wielkiego, by nas przerazić.Najwyżej trochę insektów, prawdopodobnie do pierwszego mrozu.A te szakalopodobne stwory będą wokół nas krążyć, robiąc sporo hałasu, lecz zbyt się boją, by nas zaatakować.Alex jak zwykle położył nogi na konsolecie i przyznał rację archeologowi.- Ja także nie widzę tutaj jakiegoś wielkiego zagrożenia.Chyba że pioruny zniszczą coś bardziej istotnego dla przeżycia.To, co mówili, niezbyt się podobało Tii, ale nie spierała się z nimi.- Jeżeli tak to widzicie - zgodziła się.- Jednak zostaniemy tu aż do końca owych deszczy.Na wszelki wypadek.Zostali.Lecz nie było już więcej takich burz, jak ta pierwsza.Deszcze stały się łagodniejsze, zaczynały się koło północy i trwały do świtu.Czasami jakiś grzmot budził Alexa.Doszła do wniosku, że pierwsza burza musiała być jakimś wybrykiem natury, czymś nie do przewidzenia.Przestała też dziwić się poprzedniej grupie, że o niczym podobnym nie wspomniała.Lecz to nie załatwiało sprawy zepsutego generatora.Pogoda była coraz bardziej zimowa, a deszcz zostawiał na wszystkim warstewkę lodu.Topniał on około południa, jednak do tego czasu trudno było poruszać się po okolicy.Dlatego zespół zmienił godziny pracy.Zaczynali koło dziesiątej, a kończyli o dwudziestej drugiej.Mimo obietnic, doktor Aspen upierał się, by pracować razem ze swoimi studentami.Ale nikt, nawet Haakon - Fritz, nie chciał pozwolić na to, by szef ryzykował upadek na śliskiej powierzchni.W tym czasie Tia zrobiła spis najpotrzebniejszych rzeczy.Nagłe ochłodzenie spowodowało, że wszystkie małe zwierzęta pochowały się lub przeszły w stan hibernagi.Szakalom coraz trudniej było znaleźć pożywienie i w naturalny sposób łączyły się na okres zimy w stada.Miały teraz większe szansę w polowaniu na duże gryzonie i zwierzęta roślinożerne.Coraz liczniejsze ich stada zaczęły regularnie krążyć wokół obozu.Tia mogła pogratulować sobie wyboru miejsca do lądowania.Znajdowała się pomiędzy bazą a wykopaliskami; swobodnie stąd obserwowała zarówno bazę, jak i archeologów.Szakale przyglądały się pracującym ze wzgórz wokół obozowiska.Ze wzgórz, które nie były otoczone polem siłowym.Podzieliła się swoimi obawami z Alexem, który zauważył, że bestie zawsze rozpierzchały się na oznakę choćby cienia agresji ze strony człowieka.Jeszcze raz rozmawiała z doktorem Aspenem, który z kolei stwierdził, iż zwierzęta prawdopodobnie szukają czegoś do upolowania i odejdą, kiedy uznają, że nic tu nie znajdą.Nie miała więcej okazji, by poruszyć ten temat.Ponieważ nad planetą krążyły dwa księżyce, i to w różnych fazach, noce nie były tu ciemne.Chyba że padało.Podobnie przestały być ciche.Stada szakali rozpoczynały swój koncert, gdy tylko słońce gasło, i wyły, ile sił, aż do pierwszych kropli deszczu.Tia stała się wkrótce ekspertem w dziedzinie rozpoznawania wydawanych przez nie odgłosów.Rozróżniała wspólne, długotrwałe wycie od nagle urywanego jakby śmiechu lub płaczu.Najbardziej złowieszcze było to, które wydobywało się z pełnej piersi, czyli zawołanie łowieckie.Umiała po tym wyciu określić ich położenie, wiedziała, kiedy coś goniły, wiedziała, czy dopadły ofiarę, czy też ją straciły.Tii nie podobał się jednak rozwój wypadków.Stado liczyło teraz około sześćdziesięciu sztuk, którym niezbyt się wiodło.Najprawdopodobniej ruch wokół obozowiska spłoszył większość zwierzyny stanowiącej ich pożywienie.Dlatego wszystkie małe sfory połączyły się w jedno wielkie stado.Łatwiej było w ten sposób coś upolować, ale o najedzeniu się nie było mowy.Były coraz bardziej wychudzone i zdesperowane.Na sześć prób upolowania jakiegoś trawożercy udawała się jedna.Polowały już tylko dwa razy w nocy.Czy powinnam zasugerować, by zespół zaczął je karmić? Może należałoby podrzucić im coś od czasu do czasu? Ale czy to nie stworzy problemów w przyszłości? Mogłoby to spowodować uzależnienie stada od ludzi, co z pewnością nie byłoby korzystne.A może udałoby się wyprowadzić w ten sposób stado na inne terytorium? Ale jeżeli przez to szakale przestaną się bać ludzi? Cała ta sytuacja przywiodła jej na myśl stare rosyjskie baśnie.Trojki brnące przez śnieg, rżące z przerażenia konie i wilki pędzące śladem uciekających.Stado coraz bardziej przybliżało się każdej nocy, każdej nocy coraz wyraźniej było słychać skowyt.Właśnie nadchodził czas nocnej przerwy w pracy zespołu.W kopułach nie groziło ludziom żadne niebezpieczeństwo.Ponieważ cały teren był oświetlony reflektorami, zwierzęta nie odważyły się przekroczyć jasnego kręgu.Trzymały się na skraju poświaty, pogrążone w ciemności.Kiedy wszyscy byli już bezpieczni, Les zdalnie wyłączał światła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]