[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przylgnęła do mnie blisko.- Mam tylko nadzieję, że kiedy będziesz mnie potrzebował, odnajdziesz mnie.Że będę mogła wrócić do ciebie.Wiem, tyle razy cię zraniłam, tak bardzo cierpiałeś przeze mnie.- Jej głos załamał się.Nieruchomo opierała się o mnie, czułem jej ciężar, myśląc, że za małą chwilę już jej nie będę miał.Chcę teraz po prostu trzymać ją w ramionach.Zawsze odczuwałem taką wielką przyjemność w tej prostej rzeczy.Jej ciężar, te dłonie obejmujące mnie za szyję.Gdzieś w głębi pokoju zgasła lampka.Od zimnego, wilgotnego powietrza, nagle i bezgłośnie.Ogarniał mnie już sen.Gdybym był śmiertelny, zadowoliłbym się zaśnięciem tam, gdzie siedziałem.Przyjemnie senny, odczułem dziwne, zupełnie ludzkie uczucie, że nad ranem obudzi mnie delikatnie słońce i że zwyczajnie ujrzę te paprocie w promieniach słońca, a promienie słońca odbite w kroplach deszczu.Poddałem się temu uczuciu, przymknąłem lekko oczy.Często próbowałem potem przypomnieć sobie te chwile, przywołać na pamięć te pokoje i to, co się tam w nich znajdowało.Później, kiedy nie musiałem już opiekować się Klaudią, stałem się mniej czuły na tego rodzaju subtelne zmiany.Dużo później, potłuczony, obrabowany i zgorzkniały, czego nigdy bym się wcześniej nie spodziewał, jeszcze raz przyjrzałem się tym chwilom porannym, sennym i spokojnym, kiedy zegar na kominku tykał cicho, a niebo stawało się coraz bledsze i bledsze.Wszystko, co mogłem sobie przypomnieć - mimo desperackiego wysiłku, z jakim starałem się przeciągnąć i utrwalić te chwile, zatrzymując wskazówki zegara - wszystko, co mogłem sobie przypomnieć, to ta delikatna zmiana świateł.Gdybym się bardziej pilnował, nigdy by do tego nie doszło.Pogrążony w rozmyślaniach, nie byłem dość uważny.Lampka zgasła, świeczka wypaliła się, topiąc knot w wosku.Mając oczy półprzymknięte, odniosłem wrażenie, jakby ciemność zagrażała mi, jakbym był zamknięty w ciemności.Wtedy otworzyłem oczy, nie myśląc już o lampkach czy świecach, ale było za późno.Pamiętam, jak gwałtownie wstałem z fotela, ręka Klaudii ześlizgnęła się z mojego ramienia.Poraził mnie widok chmary ubranych na czarno postaci sunących przez pokoje, ich ubrania zdawały się pochłaniać światło z każdej złoconej krawędzi lub polerowanej powierzchni, zbierać całe oświetlenie pokoju.Krzyknąłem do nich, krzyknąłem, aby obudzić Madeleine.Zobaczyłem, jak wstaje gwałtownie, oszołomiona i przerażona, trzymając się mocno oparcia kozetki, a potem opada na kolana, gdy dopadli do niej.W naszym kierunku szli Santiago i Celesta, a za nimi Estella i inni, których imion nie znałem, wypełniając zwierciadła swoimi odbiciami i tłocząc się w nich, pokrywając ściany pełnymi grozy cieniami.Krzyczałem do Klaudii, by uciekała, popchnąłem ją w kierunku drzwi, zastawiając je sobą, wreszcie zamierzając się na Santiago, gdy podbiegł bliżej.Moja kiepska obrona wtedy, w Dzielnicy Łacińskiej, nie mogła się równać z tym, co zaprezentowałem teraz.Widocznie nie miałem dość przekonania, by walczyć w swojej obronie.Teraz jednak instynkt chronienia Madeleine i Klaudii dodał mi sił.Pamiętam, że powaliłem Santiago do tyłu i uderzyłem silną i piękną Celestę, która próbowała mnie dosięgnąć.Doszły mnie odgłosy stóp Klaudii na dalekich, marmurowych stopniach klatki schodowej.Celesta zrobiła półobrót, sczepiając się ze mną i mocno przytrzymując.Jej paznokcie dosięgły mojej twarzy i poczułem, że rozdrapuje ją aż do krwi.Krew zachlapała mi kołnierzyk.Kątem oka widziałem, jak tryska.Leżałem teraz na Santiago, okładając go pięściami.Po chwili toczyliśmy się razem po podłodze.Byłem świadomy siły, jaka tkwiła w jego żelaznych rękach, które próbowały teraz dosięgnąć mojego gardła.- Walcz z nimi, Madeleine! - krzyczałem do niej.Ale w odpowiedzi usłyszałem jedynie pochlipywanie.Potem zobaczyłem ją nieruchomą, przerażoną i osłupiałą, otoczoną pozostałymi wampirami.Śmiali się tym pustym śmiechem wampira, który przypomina odgłosy wydawane przez błyskotki czy srebrne dzwoneczki.Santiago trzymał się za brodę.Moje zęby nacięły tam krwawą ranę.Uderzyłem go w pierś, w głowę, czując niesłychany ból w ręce.Coś objęło moją pierś, czyjeś ramiona, które strząsnąłem z siebie, słysząc z tyłu odgłos tłuczonego szkła.Nagle ktoś inny chwycił moją dłoń i ciągnął mnie z olbrzymią siłą.Nie pamiętam, bym słabł.Nie przypominam sobie żadnego punktu zwrotnego tej bitwy, czy sytuacji, w której siła napastnika przeważyła moją.Pamiętam, że po prostu napastników było zbyt wielu: zostałem pokonany ich liczbą i wytrwałością w atakowaniu.Zostałem unieruchomiony, otoczony i wyprowadzony z pokoju.Zmuszono mnie do przejścia korytarza z olbrzymią szybkością i po chwili czułem, jak spadam ze schodów, na moment wolny, by znów zostać otoczony i przytrzymany przed wąskimi tylnymi drzwiami hotelu.Widziałem twarz Celesty bardzo blisko mojej i gdybym tylko mógł, zraniłbym ją swoimi zębami.Krwawiłem silnie, a jedna z moich rąk była tak mocno trzymana w przegubie, że prawie nie czułem już dłoni.Wszyscy wcisnęliśmy się do powozu.Byłem bity przez cały czas, a przecież nie straciłem przytomności.Pamiętam, że gdy leżałem na podłodze powozu, usilnie broniłem się przed utratą przytomności, pomimo spadających mi na głowę ciosów i krwi płynącej z potylicy.Powtarzałem sobie tylko, że tak długo, jak odczuwam, że powóz toczy się ulicami, tak długo jeszcze żyję, nie tracę przytomności.Gdy tylko zostaliśmy wciągnięci do budynku „Theatre des Vampires”, zacząłem wykrzykiwać imię Armanda.Puszczono mnie i zataczając się, postąpiłem kilka kroków do przodu po kamiennych stopniach.Z tyłu naciskała na mnie cała ich horda, popychając rękoma.W pewnej chwili udało mi się chwycić Celestę.Krzyknęła, a ktoś uderzył mnie od tyłu.I wtedy ujrzałem Lestata - to był cios silniejszy niż wszystkie inne.Lestat stał na środku sali balowej, wyprostowany, jego szare oczy były skupione i patrzyły bystro przed siebie, usta miał wydłużone w chytrym uśmiechu.Ubrany bez zarzutu, jak zawsze, wyglądał wspaniale w czarnym płaszczu.Ale blizny pokrywały każdy centymetr jego białego ciała i jakże zmieniały, zniekształcały przystojną niegdyś twarz.Grube bruzdy przecinały delikatną skórę nad górną wargą, powieki, gładkie wzniesienie czoła.A oczy wprost płonęły niemą wściekłością, zdawały się wypełnione dumą, straszną, bezlitosną dumą i mówiły: „Widzisz, kim jestem!”- Czy to ten? - zapytał Santiago, popychając mnie do przodu.Lestat odwrócił się gwałtownie do niego i odrzekł twardo:- Powiedziałem ci, że chcę Klaudii, tego dziecka! To o nią mi chodziło!Ujrzałem teraz, jak jego głowa poruszyła się mimo woli wraz z całym tym wybuchem, wyciągnął rękę, jak gdyby szukał podpory w oparciu stojącego obok fotela.Wyprostował się jednak i utkwił wzrok we mnie.- Lestat - zacząłem, dostrzegając w tym momencie pewną szansę ocalenia.- Żyjesz! Zachowałeś życie! Powiedz im, jak nas traktowałeś.- Nie.- Z wściekłością potrząsnął głową.- Wracasz do mnie, Louis.Przez moment nie dowierzałem własnym uszom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]