[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Pójdziemy z tobą.Kahlan trzymała go pod ramię, żałując, że nie może nic więcej zrobić, aby przynieść mu ulgę w cierpieniu.Najlepiej było dotrzeć wreszcie do antidotum.Im szybciej uwolnią go od trucizny, tym szybciej rozwiąże sprawę migren zsyłanych przez dar.Część ich ludzi czekała w pobliżu.Widziała w ich oczach lęk wywołany tym, że znów znaleźli się w mieście kontrolowanym przez Imperialny Ład.Nie wiedziała, jak mają z Richardem pomóc im uwolnić się od tych oddziałów, ale zamierzała coś wymyślić.Gdyby nie jej desperacki czyn, chociaż przecież absolutnie mimowolny, ci ludzie nie cierpieliby i nie ginęli z rąk żołnierzy Ładu.Ostatni szarawy blask zmierzchu sprawiał, że oczy Richarda wyglądały jak ze stali.Przyciągnął do siebie Jennsen.– Ty i Tom zostańcie tutaj z Betty i czuwajcie.Skryjcie się pod schodami i balkonem.Daj nam znać, jeżeli dostrzeżecie jakichś żołnierzy.Jennsen skinęła głową na zgodę.– Pozwolę Betty skubać trawę.To będzie zwyczajniej wyglądało, gdyby się pojawił jakiś patrol.– Ale nie trzymaj się na widoku.Jeżeli żołnierze zobaczą taką młodą kobietę, to cię porwą.– Zadbam o to, żeby nikt jej nie zauważył – odezwał się Tom, wchodząc na podwórzec.Wskazał kciukiem za ramię.– Kazałem im się tak rozproszyć, żeby się nie rzucali w oczy.Kahlan z Carą poszły za Richardem i Owenem ku tyłowi budynku.Owen przystanął przy schodach wiodących w dół, a Richard podszedł ku drzwiom prowadzącym do wnętrza.– Tędy, lordzie Rahlu.– Wiem.Poczekaj, aż sprawdzę, czy tam nikogo nie ma.– Tam są tylko puste pokoje, w których się czasami spotykają ludzie.– I tak wolę sprawdzić.Caro, zaczekaj tu z Kahlan.Kahlan poszła za Richardem ku drzwiom pod balkonem.– Idę z tobą.Mord-Sith była tuż za nią.– Jeżeli chcesz sprawdzić korytarz – oznajmiła – możesz to zrobić z nami.Spojrzał Kahlan w oczy i nie spierał się z nią.Popatrzył na Carę i powiedział:– Czasami.Uśmiechnęła się do niego wyzywająco.– Nie wiedziałbyś, co beze mnie robić – dokończyła.Kiedy się odwracał ku drzwiom, Kahlan dostrzegła, że nie zdołał powściągnąć uśmiechu.Uśmiech Richarda dodał jej otuchy, a potem nagle zrobiło jej się żal Cary, bo wiedziała, jak Mord-Sith musi tęsknić za generałem Meiffertem, będącym z armią daleko na północy D’Hary.Nieczęsto się zdarzało, żeby Mord-Sith pokochała kogoś tak jak Cara Benjamina.Cara jednak zachowała to dla siebie, na pierwszym miejscu stawiając ochronę Richarda i Kahlan.Gdy były z armią, Kahlan awansowała ówczesnego kapitana na generała – stało się to po bitwie, w której stracili wielu oficerów.Kapitan Meiffert stanął na wysokości zadania.Od tamtej pory trzymał wojsko razem.Miała do niego pełne zaufanie, no i oczywiście – podobnie jak musiała to robić Cara – lękała się o niego.Zastanawiała się, czy jeszcze kiedyś zobaczą młodego generała.Richard odrobinę uchylił drzwi i zerknął w ciemny korytarz.Był pusty.Cara, z Agielem w dłoni, odepchnęła go i weszła pierwsza, chcąc się upewnić, że jest bezpiecznie.Kahlan wkroczyła za Richardem.Po obu stronach korytarza były dwie pary drzwi.W jego przeciwległym końcu – drzwi z małym okienkiem.– Co jest za nimi? – szepnęła, kiedy Richard wyjrzał przez okno.– Ulica.Widzę paru naszych ludzi.Gdy wracali, Richard sprawdził pokoje po jednej stronie korytarza, a Cara po drugiej.Były zupełnie puste, tak jak powiedział Owen.– To mogłaby być dobra kryjówka dla naszych ludzi – stwierdziła Cara.Chłopak przytaknął.– I ja tak myślę.Robilibyśmy stąd wypady, ukrywając się wśród nich, zamiast ryzykować, że nas wypatrzą, jak będziemy podchodzić z zewnątrz.Zanim dotarli do tylnych drzwi, Richard nagle się potknął, uderzył barkiem o ścianę i osunął na kolano.Kahlan i Cara pochwyciły go, dzięki czemu nie poleciał na twarz.– Co się stało? – szepnęła Mord-Sith.Przez chwilę milczał, czekając, aż minie nagły atak bólu.Tak mocno zaciskał palce na ramieniu Kahlan, że aż łzy napłynęły jej z bólu do oczu, lecz milczała.– Tylko.tylko mi się zakręciło w głowie.– Ciężko oddychał.– To pewnie przez tę ciemność.Jego palce przestały miażdżyć ramię Kahlan.– Drugie stadium – powiedziała.– Tak Owen to nazwał.Mówił, że w drugim stadium działania trucizny pojawiają się zawroty głowy.Richard spojrzał na nią w mroku.– Nic mi nie jest.Chodźmy po antidotum.Owen – czekający w cieniu na schodach – ruszył w dół, kiedy do niego dotarli.U stóp schodów otworzył drzwi i zajrzał do środka.– Wciąż tutaj są – powiedział z ulgą.– Heroldowie dalej tu są, poznaję niektóre głosy.Mentor też nadal musi z nimi być.Nie przenieśli się do następnej kryjówki, czego się obawiałem.Owen miał nadzieję, że wielcy heroldowie zgodzą się pomóc im wyzwolić ziomków spod jarzma Imperialnego Ładu.W przeszłości odmówili, więc Kahlan nie liczyła na to, że tym razem się zgodzą, ale Owen i jego ludzie też najpierw nie zgadzali się walczyć.Owen wierzył, że na skutek zaangażowania się jego ludzi oraz tego, co się wydarzyło w jego miasteczku, zgromadzenie heroldów dostrzeże, iż istnieje szansa odzyskania wolności, i będzie bardziej skłonne wysłuchać, co należy w tym celu zrobić.Wielu z towarzyszących im ludzi podzielało wiarę Owena, że pomoc jest w zasięgu ręki.Dla Kahlan ważniejsze niż rozmowa z heroldami było to, że właśnie tutaj ukryto drugą buteleczkę antidotum.Przede wszystkim to się liczyło.Musieli zdobyć antidotum.Ilekroć pomyślała, że Richard może umrzeć, uginały się pod nią kolana.Znaleźli się w małym przedsionku i Owen poskrobał w drzwi.Drzwi odrobinę się uchyliły, do przedsionka przedostało się światło świecy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]