[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A raczej było za bardzo w porządku.Nieznani dziedzice tronów nie rosną na drzewach.Wiedział o tym dobrze.Poza tym nikt nie szukał książki.Tak to jest z priorytetami u ludzi.Książka jest kluczem do wszystkiego.Tego był pewien.No cóż, istniał tylko jeden sposób przekonania się, co w niej zapisano.Bardzo niebezpieczny sposób, ale bibliotekarz przez cały dzień podążał ścieżkami ryzyka.W ciszy uśpionej Biblioteki otworzył biurko i z najgłębszych zakamarków wydobył małą latarnię, specjalnie zbudowaną, by nie dopuszczać do odsłonięcia nagiego płomienia.Nigdy dość ostrożności, kiedy wokół leży tyle papieru.Wziął także torbę orzeszków i - po namyśle - duży kłębek sznurka.Odgryzł kawałek i niczym talizman zawiesił sobie na szyi odznakę.Potem przywiązał koniec do biurka i — po chwili kontemplacji — podreptał między regały, ciągnąc sznurek za sobą.Wiedza to potęga.Sznurek był ważny.Po chwili bibliotekarz zatrzymał się i skoncentrował całą swą moc bibliotekarstwa.Potęga to energia.Ludzie czasem są głupi.Uważają, że Biblioteka to miejsce niebezpieczne z powodu wszystkich magicznych książek.To prawda, ale jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc w multiversum czynił ją prosty fakt, że była biblioteką.Energia to materia.Skręcił w alejkę między półkami, z pozoru długą na kilka stóp, i maszerował nią raźnie przez pół godziny.Materia to masa.Masa zakrzywia przestrzeń.Zakrzywiają w polifraktalną L-prze-strzeń.Dlatego, chociaż system Deweya ma swoje zalety, podczas poszukiwań w wielowymiarowych fałdach L-przestrzeni najbardziej przydatny jest kłębek sznurka.***Deszcz rozpadał się na dobre.Połyskiwał na bruku Placu Pękniętych Księżyców, zasypanym tu i tam połamanymi chorągiewkami, flagami, rozbitymi butelkami i gdzieniegdzie czyjąś częściowo przetrawioną kolacją.Wciąż huczał grom, a w powietrzu unosił się świeży, zielony aromat.Kilka strzępów mgły znad Ankh płynęło tuż przy gruncie.Wkrótce nadejdzie świt.Kroki Vimesa odbijały się echem od murów.Chłopiec stał tutaj.Przez strzępy mgły Vimes przyjrzał się najbliższym budynkom, by ustalić, gdzie stoi.A zatem smok unosił się.Przeszedł kilka kroków.Tutaj.— I tutaj — powiedział głośno - został zabity.Sięgnął do kieszeni.Nosił tam najrozmaitsze drobiazgi: klucze, kawałki sznurka, korki.Wreszcie palce trafiły na okrągły odłamek kredy.Przyklęknął.Errol zeskoczył mu z ramienia i odszedł, by zbadać pozostałości uczty.Vimes zauważył, że zanim przystąpi do jedzenia, wszystko obwąchuje.Ciekawe, po co traci czas, skoro i tak wszystko zjada.Głowa smoka znajdowała się, chwileczkę, o, tutaj.Ruszył tyłem, przyciskając kredę do kamieni.Sunął wolno po mokrym, pustym placu, niby pradawny wyznawca jakiegoś bóstwa szukający wyjścia z labiryntu.Tutaj skrzydło, opuszczone w stronę ogona, który sięgał aż tutaj, zmiana ręki, teraz do drugiego skrzydła.Kiedy skończył, stanął na środku wyrysowanej sylwetki i przesunął dłońmi po kamieniach.Oczekiwał, zdał sobie nagle sprawę, że będą ciepłe.Coś przecież powinno zostać.Jakieś.Nie wiedział.Jakieś usmażone kawałki smoka.Errol zaczął zjadać butelkę, objawiając przy tym wyraźne zadowolenie.- Wiesz, co myślę? - zwrócił się do niego Vimes.- Myślę, że on gdzieś odszedł.Zahuczał grom.- Dobrze, dobrze.Tak tylko pomyślałem.Nic w tym dramatycznego.Errol znieruchomiał z otwartą paszczą.Bardzo powoli, jakby na gładkich, doskonale naoliwionych łożyskach, podniósł głowę.Wpatrywał się w skupieniu w kawałek pustej przestrzeni.Niewiele więcej dałoby się o niej powiedzieć.Vimes zadrżał pod peleryną.To bez sensu.- Nie żartuj — powiedział.— Przecież nic tam nie ma.Errol zaczął się trząść.- To tylko deszcz - przekonywał go Vimes.- No już, skończ tę butelkę.Pyszna butelka, Errol.Ze smoczej paszczy wydobył się cienki, smutny jęk.- Pokażę ci.Rozejrzał się, zauważył jedną z kiełbasek Gardła, odrzuconą przez głodnego biesiadnika, który uznał, że nigdy nie będzie aż tak głodny.Vimes podniósł ją.- Patrz! - zawołał i cisnął kiełbaskę w górę.Obserwując jej trajektorię, był pewien, że powinna spaść z powrotem na ziemię.Nie powinna odlecieć, jakby wrzucił ją w samo ujście tunelu w niebie.A tunel nie powinien się nagle przed nim otwierać.Jaskrawa, fioletowa błyskawica wystrzeliła z pustki, trafiając w domy po bliższej stronie placu, przeskoczyła przez kilka sążni muru i zniknęła tak nagle, jakby w ogóle jej nie było.Potem uderzyła znowu, tym razem trafiając mury po stronie krawędziowej.Gdzie dotknęła ścian, światło rozpadało się w sieć badawczych pasemek rozpełzających się po kamieniach.Trzeci błysk uderzył w górę, tworząc kolumnę jaskrawego blasku, która po chwili uniosła się na pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt stóp w powietrze, ustabilizowała i zaczęła wolno obracać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]