[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siły uderzenia naszego okrętu o podwodną rafę dowodzi jeszcze i to, że ludzie pomiędzy pokładami się znajdujący ze straszną siłą ciśnięci zostali o pułap.Czego skutek był taki, iż im i mnie głowę do wewnątrz wgniotło, aż do brzucha, i trzeba było paru miesięcy, by się z powrotem na dawne, przynależne sobie miejsce wydostała.Byliśmy jeszcze wszyscy otumanieni i niewypowiedzianie zadziwieni, gdy nagle ukazanie się wielkiego wieloryba, który się na powierzchni morza w słońcu zdrzemnął, całą rzecz wyjaśniło.Potwór nierad, żeśmy, okrętem go stuknąwszy, drzemkę mu przerwali, nie dość, że nam ogonem mostek i część górnego pokładu zwalił, ale, chwyciwszy w zęby wielką kotwicę, jak zwykle umieszczoną przy sterze, puścił się z naszym okrętem na wody i robiąc po sześć mil na godzinę ledwo się po sześćdziesięciu milach zatrzymał.Bóg raczy wiedzieć, dokąd by nas zawlókł, ale — na szczęście! — lina kotwiczna pękła i wieloryb zgubił okręt, a my — naszą kotwicę.Kiedyśmy jednak, po pół roku, z powrotem do Europy żeglowali, parę mil od tegoż miejsca natknęliśmy się na martwego unoszonego przez fale wieloryba.Na oko mierzył chyba z pół mili.Że z tak wielkiego zwierza nie mogliśmy wiele na pokład zabrać, spuściliśmy łodzie, obcięliśmy mu z niemałym trudem łeb i z wielką uciechą znaleźliśmy nie tylko naszą kotwicę, ale i czterdzieści sążni liny w dziurawym zębie z prawej strony wielorybiej'paszczęki.Był to jedyny niezwykły przypadek, który nam się w tej podróży przytrafił.Ale! Ale! Czekajcież, panowie! Byłbym jeszcze zapomniał o pewnym niefortunnym zdarzeniu! Gdy w czasie pierwszego spotkania wieloryb gnał po falach z naszym okrętem, wybił w nim dziurę i woda wdarła się weń tak gwałtownie, że nawet puściwszy w ruch wszystkie pompy nie uratowalibyśmy się i poszli na dno w niespełna pół godziny.Szczęście, żem pierwszy odkrył tę biedę! Dziura była wielka, przez środek ją mierząc, miała chyba ze stopę szerokości.Starałem się ją zatkać na wszelkie sposoby: wszystko daremnie.Wreszcie strzelił mi do głowy koncept najlepszy w świecie: dzięki niemu udało mi się uratować od zguby ów piękny okręt i jego liczną załogę.Choć dziura była niemała, wypełniłem ją doszczętnie moją sempiterną, i to nie ściągając spodni.Udałoby mi się to niezawodnie, nawet i gdyby dziura była o wiele większa.Niech was to jednak nie dziwi, moi panowie: wiedzcie, że tak ze strony ojca, jak i matki mam przodków krwi holenderskiej, a przynajmniej pokrewnej jej krwi westfalskiej.Wprawdzie moja pozycja, gdym tak na tej luce siedział, była nie do pozazdroszczenia, wkrótce jednak wybawił mnie z niej cieśla swoją sztuką.Trzecia przygoda morskaKiedyś na Morzu Śródziemnym groziło mi wielkie niebezpieczeństwo.Gdym bowiem, opodal Marsylii, w pewne letnie popołudnie błogo zażywał kąpieli, ujrzałem olbrzymią rybę z rozwartym szeroko pyskiem, sadzącą na mnie z wielką szybkością.Nie było czasu do stracenia, aby się od tego morskiego potwora uratować.Natychmiast sprężyłem się w sobie, ile mogłem, ręce przycisnąłem do tułowia, a nogi wyprostowałem, jak się dało.Taką przybrawszy postawę, prześliznąłem się pomiędzy szczękami ryby prosto do jej brzucha.Tu spędziłem nieco czasu, jak się łatwo domyślić — w całkowitych ciemnościach, lecz we wcale miłym ciepełku.Żem rybie gniecenie w dołku raz po raz sprawiał, rada była się mnie pozbyć.Nie zbywało mi w brzuchu rybim miejsca: wyczyniałem więc hopki, skoki i inne figlasy.Nic przecież ryby tak nie zaniepokoiło, jak gdym szybko przebierając nogami spróbował tańcować szkockiego.Krzyknęła wtedy straszliwym głosem i dźwignęła się połową swego cielska prawie prostopadle ponad wodę.Wówczas ujrzała ją załoga przepływającego właśnie okrętu włoskiej floty handlowej i w kilka minut przeszyła rybę harpunami.Gdy tylko zdobycz na pokład wciągnięto, posłyszałem naradę włoskich marynarzy, jak rybę rozciąć, by jak najwięcej mieć z niej tłuszczu.Żem po włosku rozumiał, srogi mnie obleciał strach, aby mnie ich noże razem z rybą nie przekrajaly.Przeto stanąłem w samym środku rybiego brzucha, gdzie było dość miejsca i dla tuzina ludzi, bom sobie umyślił, że muszą zacząć krajać rybę albo od samego przodu, albo od samego tyłu.Lecz strach mój prędko się ulotnił, gdyż rozpłatali ją poczynając od podbrzusza.Gdy tylko zamajaczyło mi trochę światła, krzyknąłem ku nim, ile sił w piersi, że miło mi oglądać tak miłych panów i zawdzięczać im uwolnienie z miejsca, gdziem, się o mało nie udusił.Jakże mi żywo i barwnie przedstawić wam to zdumienie, panowie, które na wszystkich twarzach się odmalowało, gdy ozwał się głos ludzki z wnętrza ryby? Zdumienie to wzmogło się jeszcze, gdy ujrzeli golusieńkiego człowieka wychodzącego z ryby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]