[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– O, tak i ukryła.– To dlatego nie mogliśmy odejść, gdy umarliśmy.Zatrzymała nas tutaj, karmiła się nami, aż w końcu staliśmy się jedynie cieniami, pustymi skórkami węży czy pająków.Odnajdź nasze ukryte serca, młoda pani.– A jeżeli mi się uda, co się z wami stanie? Głosy nie odpowiedziały.– I co zrobi ze mną? – dodała.Jasne świetliste sylwetki zapulsowały słabo.Przypominały zwykłe powidoki, blask pozostawiany w oku przez jaskrawy rozbłysk, gdy ten już zgaśnie.– To nie boli – szepnął jeden głos.– Odbierze ci życie, wszystko, czym jesteś, na czym ci zależy, pozostawiając jedynie mgłę, dym.Odbierze ci radość.Pewnego dnia obudzisz się i odkryjesz, że nie masz już serca ani duszy.Pozostanie tylko skorupa, ulotna zjawa, nie więcej niż sen na jawie.Wspomnienie czegoś, o czym się zapomniało.– Pusta – wyszeptał trzeci głos.– Pusta, pusta, pusta, pusta, pusta.– Musisz uciekać.– Jeden z nich westchnął słabo.– Raczej nie – odparła Koralina.– Próbowałam już uciec.Nic to nie dało.Po prostu zabrała moich rodziców.Możecie mi powiedzieć, jak się wydostać z tego pokoju?– Gdybyśmy wiedzieli, powiedzielibyśmy.– Biedactwa – mruknęła do siebie Koralina.Usiadła, zdjęła sweter, zrolowała i wsunęła pod głowę niczym poduszkę.– Nie będzie trzymała mnie wiecznie w ciemności – powiedziała głośno.– Sprowadziła mnie tu, żeby grać.Gry i wyzwania.Tak powiedział kot.Tu, w mroku, nie stanowię wyzwania.Próbowała ułożyć się wygodnie, przekręcając się i kuląc, tak by najlepiej wykorzystać ciasne miejsce za lustrem.Zaburczało jej w brzuchu.Zjadła ostatnie jabłko, odgryzając maleńkie kęsy, by wystarczyło na dłużej.Gdy skończyła, nadal była głodna.Nagle coś przyszło jej do głowy.– Kiedy przyjdzie mnie wypuścić – szepnęła – może po prostu pójdziecie ze mną?– Bardzo byśmy chcieli – odpowiedzieli ledwie słyszalnymi głosami.– Ona jednak ukrywa nasze serca.Teraz nasze miejsce to ciemność i pustka; w świetle sczeźlibyśmy i spłonęli.– Ach tak.Koralina zamknęła oczy.Ciemność natychmiast stała się jeszcze ciemniejsza.Koralina oparła głowę na zwiniętym swetrze i zasnęła.Zasypiając, miała wrażenie, że jakiś duch całuje ją czule w policzek.Cichutki głos szepnął jej do ucha, tak cicho, że nie wiedziała, czy go sobie nie wyobraziła, łagodny cień głosu, którego być może w ogóle tam nie było:– Patrz przez kamień.Potem zasnęła.VIII.Druga matka wyglądała zdrowiej niż poprzednio: jej policzki zarumieniły się lekko, włosy wiły się ospale niczym rozleniwione węże w ciepły dzień.Oczy z czarnych guzików sprawiały wrażenie świeżo wypolerowanych.Przeszła przez zwierciadło, jakby przeciskała się przez coś o konsystencji wody, i spojrzała z góry na Koralinę.Potem małym srebrnym kluczykiem otworzyła lustro.Podniosła Koralinę, tak jak robiła to jej prawdziwa matka, gdy Koralina była znacznie młodsza, i przytuliła do siebie rozespane dziecko, tuląc je w ramionach.Druga matka zaniosła Koralinę do kuchni i delikatnie posadziła na blacie.Koralina walczyła z przemożną sennością.W tej chwili zdawała sobie sprawę tylko z tego, że ktoś ją tuli i kocha, i pragnęła więcej.Nagle uświadomiła sobie, gdzie jest, i, co ważniejsze, z kim.– Proszę, moja słodka Koralino – powiedziała druga matka.– Osobiście przyniosłam cię z szafy.Musiałaś dostać nauczkę.Jednakże prócz surowej sprawiedliwości znamy tu także litość.Kochamy grzesznika, nienawidzimy grzechu.Jeśli tylko będziesz grzecznym dzieckiem, kochającą matkę córką, posłuszną i uprzejmą, doskonale się zrozumiemy i będziemy się wiecznie kochać.Koralina przetarła zaspane oczy.– Tam były inne dzieci – powiedziała.– Bardzo stare, z dawnych czasów.– Czyżby? – spytała druga matka.Krzątała się wśród garnków i przy lodówce, wyciągając z niej kolejno jajka i sery, masło oraz plaster różowiutkiej wędzonki.– Tak – odparła Koralina.– Były tam.Myślę, że zamierzasz zamienić mnie w jedno z nich.Pustą powłokę.Druga matka uśmiechnęła się łagodnie.Jedną ręką rozbiła jajka do miski, drugą zaczęła je roztrzepywać.Potem rzuciła na patelnię łyżkę masła, które zaczęło syczeć, rozpływać się i pryskać.Pokroiła ser na cienkie plasterki, wlała stopione masło i wrzuciła ser do jajek, i ponownie zaczęła mieszać.– Zachowujesz się niemądrze, kochanie – mruknęła.– Ja cię kocham.Zawsze będę cię kochać.Nikt rozsądny i tak nie wierzy w duchy – to dlatego że okropnie kłamią.Powąchaj tylko, jak ślicznie pachnie śniadanie, które ci robię.– Wylała na patelnię żółtą mieszaninę.– Omlet z serem, twój ulubiony.Koralina poczuła, że do ust napływa jej ślinka.– Lubisz gry – oznajmiła.– Tak mi przynajmniej mówiono.Czarne oczy drugiej matki błysnęły.– Wszyscy lubią gry – odparła.– Tak – potwierdziła Koralina, zeskoczyła z blatu i usiadła przy stole.Wędzonka skwierczała na grillu.Pachniała cudownie.– Nie ucieszyłoby cię bardziej, gdybyś mnie wygrała: uczciwie, jak należy? – spytała Koralina.– Może – odparła druga matka.Demonstracyjnie nie okazywała zainteresowania, lecz jej palce drgały i postukiwały o blat.Krwistoczerwonym językiem oblizała wargi.– Co dokładnie proponujesz?– Siebie.– Koralina zacisnęła dłonie na ukrytych pod stołem kolanach, by powstrzymać ich drżenie.– Jeśli przegram, zostanę tu z tobą na zawsze i pozwolę ci się kochać.Będę najposłuszniejszą z córek, będę jadła twoje jedzenie, bawiła się, grała w szczęśliwe rodziny.I pozwolę ci przyszyć mi do oczu guziki.Druga matka wpatrywała się w nią czarnymi guzikami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]