[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz oddasz je mnie.Wyzwolony nie drgnął.– Nie dostaniesz ode mnie nic poza testem prawdy lomillialor.Nawet ty masz powody, aby się go lękać, furio turiya.Święte Drewno wypali cię do cna.– Głupcze! – zaśmiał się furia.– Żyłeś tutaj tak długo, że zapomniałeś, czym jest moc!Bez lęku ruszył w kierunku obu ludzi.Z ostrym okrzykiem Triock wyrwał się ze swego przerażonego osłupienia.Wyciągnął miecz z pochwy i skoczył na furię.Yeurquin bez wysiłku odrzucił go kopniakiem na bok, by roztrzaskał sobie głowę o ścianę.Potem turiya schwycił w objęcia Wyzwolonego.Ból przetoczył się z hukiem przez ciało Triocka, zalał jego umysł krwią.Lodowata agonia wstrząsnęła jego piersią w miejscu uderzenia furii.Przez chwilę udało mu się jednak zachować przytomność, chwiejnie podnieść się na nogi.Turiya i Wyzwolony szarpali się, trzymając Święte Drewno.Potem furia zawył triumfalnie.Błyskawice przyprawiającej o mdłości, czerwono-zielonej mocy wystrzeliły wzdłuż ramion Wyzwolonego i poraziły jego pierś.W chwili gdy Triock pogrążał się w ciemnościach, furia zaczynał rozdzierać na kawałki swą ofiarę.I cały czas śmiał się.8.ZimaThomas Covenant opuścił Mithil Stonedown w towarzystwie Słonego Serca Pianościgłego i Leny, córki Atiaran.Wokół niego, niczym namacalna mgła, wirowały płatki śniegu.Gnało go poczucie misji – czuł, że nareszcie znalazł skuteczny punkt zaczepienia dla swej wściekłości – kroczył niecierpliwie na północ drogą zasypaną śniegiem, jakby nie był już świadom swego nie wyleczonego czoła i wargi, poranionych nóg i zmęczenia.Szedł pochylony pod wiatr, niczym fanatyk.Jednakże nie był jeszcze zdrów i nie mógł długo udawać, że tak jest.Płatki śniegu mijały go w wielkim pośpiechu niczym delikatne, szare wióry złośliwości lorda Foula, pragnące wysączyć ciepło jego życia.Czuł na sobie brzemię Leny.Matka Eleny, jego córki, kroczyła dumnie u jego boku, jakby już samo towarzystwo Niedowiarka było dla niej zaszczytem.Nim przebył pół ligi w kierunku wylotu doliny, kolana poczęły mu drżeć, a urywany oddech z trudem przedostawał się przez obolałe usta.Covenant był zmuszony przystanąć i odpocząć.Pianościgły i Lena przyglądali mu się z zakłopotaniem i niepokojem.On jednakże nie był już tak skory jak poprzednio do przyjęcia pomocy; był zbyt zagniewany, aby pozwolić, by niesiono go jak dziecko.Skrzywieniem twarzy odrzucił milczącą propozycję czającą się w oczach Pianościgłego.Sam gigant również nie czuł się za dobrze – bolało go poranione ciało – zdawał się również rozumieć odruch, który kierował odmową Covenanta.– Przyjacielu, czy znasz drogę.– zawahał się, jakby szukając krótkiej nazwy –.drogę do Ridjeck Thome, ochronki Foula? – zapytał cicho.– Pozostawiam to tobie.Pianościgły zmarszczył czoło.– Znam drogę – mam ją wyrytą w swym sercu, ale jeśli byśmy się rozdzielili.– Jeśli się rozdzielimy, to będę bez szans – mruknął Covenant zjadliwie.Żałował, że nie może uwolnić swego głosu od tonu trędowatego, ale choroba zbyt już go opanowała, aby ją zatuszować.– Rozdzielić? Kto mówi o rozdzieleniu? – zaprotestowała Lena, nim Pianościgły zdążył odpowiedzieć.– Nie mów takich rzeczy, gigancie.Nie rozdzielimy się.Ja przetrwałam.nie dam się od niego oddzielić.Ty jesteś stary, gigancie.Chyba zapomniałeś już, czym jest poświęcenie życia w imię miłości – w przeciwnym razie nie mów o rozdzieleniu.Jej słowa pogłębiły jeszcze wewnętrzną ranę Pianościgłego.– Stary, tak.– Jednakże po chwili zmusił się do krzywego uśmiechu.– Oboje jesteście dla mnie zbyt młodzi, piękna Leno.Covenant cofnął się przed nimi.– Miejcie nade mną litość – jęknął.– Miejcie litość.– Ponownie ruszył przed siebie, ale niemal natychmiast potknął się na skrytej pod śniegiem nierówności.Lena i Pianościgły pochwycili go z obu stron i podtrzymali.Covenant popatrzył na nich.– Skarbojagody.Potrzebuję aliantha.Pianościgły kiwnął głową i odszedł żwawo, jakby instynkt giganta nieomylnie powiedział mu, gdzie znaleźć najbliższe aliantha.Lena nie puściła ramienia Covenanta.Nie naciągnęła na głowę kaptura i jej białe włosy zwisały kosmykami niczym mokry śnieg.Wpatrywała się w oblicze Niedowiarka wygłodniałym wzrokiem.On znosił jej badawcze spojrzenie, jak mógł najdłużej.Potem ostrożnie wyjął swe ramię spomiędzy jej palców.– Jeśli mam to przeżyć, to muszę nauczyć się stać o własnych siłach – powiedział.– Dlaczego? – zapytała.– Wszyscy chętnie pośpieszą ci z pomocą – a nikt chętniej ode mnie.Ty już dość wycierpiałeś w swej samotności.Ponieważ mam tylko siebie, odparł w myśli, głośno jednak nie potrafił jej tego powiedzieć.Przerażało go to, jak bardzo Lena go potrzebowała.Speszona nieco brakiem odpowiedzi z jego strony, Lena spuściła na chwilę oczy, ale zaraz ponownie spojrzała w górę z błyskiem pomysłu w oczach.– Przywołaj ranyhyn.– Ranyhyn?– One przybędą do ciebie.Przybywały do mnie z twego rozkazu.Minęło zaledwie czterdzieści dni od ich ostatniego przybycia.Przybywały każdego roku.– umilkła, popatrzyła na otaczający ich śnieg ze śladem lęku na twarzy –.w samym środku wiosny.– Jej głos cichł, aż w końcu Covenant ledwie ją słyszał.– Tego roku mego serca nie opuścił chłód zimy.Kraina zapomniała o wiośnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl