[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Błyskawicznym ruchem przycisnął dłoń mocno do jej ust.Jego odpowiedź była ledwo słyszalnym tchnieniem.Nigdy by nie uwierzyła, że potrafi mówić tak cicho, a mimo to słowa docierały do niej zupełnie wyraźnie.— Słuchaj dobrze.Ludzie Arfellena śledzili mnie.Czy jest stąd jakieś wyjście? Możliwe, że wypuścił nie tylko straże, żeby mnie zaszczuć…Pytanie, ile może zarobić udzielając mu pomocy, zaświtało jej w głowie tylko po to, by natychmiast pociągnąć za sobą poczucie zagrożenia.Jeśli ludzie Gildii Lordów polują na tego kosmitę, obcego, chronionego przez wszelkie obyczaje i prawa Kuxortal, to o ileż bardziej opłaci im się zabrać ją, za której skórę nie będą musieli przed nikim odpowiadać? Mogą rozetrzeć ją na proch w jednym ze swoich pokoi przesłuchań, wydusić z niej wszystko, co wie i próbować wycisnąć jeszcze więcej.W obecnej sytuacji, jeśli tylko przybysz będzie bezpieczny, ona sama może mieć również nadzieję na zyskanie czasu, aby wypracować sobie metody ucieczki przed zagrożeniem.W grę wchodziło wyłącznie jedno miejsce — Ziemianki.Nikt z górnej części miasta nie przychodził tam, by czegokolwiek i kogokolwiek szukać.Jest tam zbyt wiele ścieżek i korytarzy, zbyt wiele dziur służących za kryjówki.Ci z górnej części już dawno stracili nadzieję na dopadniecie kogoś, kto tam uciekł.W gruncie rzeczy zdali się również na poczucie jedności samych Grzebaczy.Nie akceptowali oni żadnych obcych, a co za tym idzie, wydaliby i dostarczyli władzom każdego uciekiniera.Jedynie w przypadku, gdy ktoś dobił targu z Grzebaczem, posiadał dostatecznie silną broń, by ochronić siebie i swoją zdobycz.Tylko taki uciekinier mógł liczyć na azyl, ale jedynie przez krótki czas.Myśli Simsy wirowały jak oszalałe.Był jeden sposób na zabranie obcego dokładnie w to miejsce, którego miała nadzieję już nigdy nie oglądać.Ludzie będą gadali, owszem — ale mogła to zrobić otwarcie i nikt nie odważy się stanąć pomiędzy nią a wątpliwym, umykającym bezpieczeństwem.Jednak najpierw najważniejsze — pieniądze.Wyślizgnęła się z objęć przybysza, złapała sakiewkę z łamańcami, wepchnęła ją głęboko w rękaw i zapięła mankiet.Następnie jej dłonie powędrowały do ciasno obwiązanej głowy.Ściągnęła prowizoryczny turban i jednym potrząśnięciem uwolniła gęste, matowe, srebrzyste włosy.Z kolei przetarła kawałkiem opaski brwi i rzęsy, usuwając z nich ochronną barwę.Teraz przestała grać rolę „Cienia”.Czekało ją odegranie zupełnie odmiennej roli.— Jest wyjście — powiedziała cicho w trakcie pozbywania się kamuflażu.— Mamy w Ziemiankach kilka kobiet, które sprzedają się za pieniądze.Co prawda żadna nigdy nie sprowadziła człowieka ze statku.Za to drobni handlarze znad rzeki, kiedy się upiją, przychodzą zaznać nieco przyjemności.Teraz podeszła do łóżka, które w marzeniach miało stanowić jej miękkie posłanie, a którego nie miała nawet okazji wypróbować i ściągnęła kapę.Weź to — powiedziała rzucając w jego kierunku.Stał jak ciemna plama pomiędzy nią a otwartym oknem.Tylko światła dochodzące z dołu były teraz wystarczającym przewodnikiem.— Nałóż to na siebie jak pelerynę.Szybciej… Chyba zniesiesz jakoś to, że wezmą cię za mężczyznę, który przyszedł kupić rozkosz od kobiety z Ziemianek?Szedł za nią, aczkolwiek nie była pewna, czy naprawdę tego chce.Raz jeszcze przeszli przez zaplecze gospody, tą samą drogą, którą niedawno wchodzili.Gdy przechodzili pod przyćmioną latarnią, wydało jej się, że usłyszała jego stłumiony okrzyk, lecz kiedy się odwróciła, milczał.Weszli w boczną uliczkę.Simsa prowadziła, on podążał za nią bezszelestnie, niemal depcząc jej po piętach.Zeszli w dół, do muru stanowiącego punkt graniczny między miastem a peryferiami.Miał on swoje tajemnice, dobrze znane jej współbraciom.Zatrzymała się w miejscu wyglądającym jak regularny fragment tegoż muru, lecz będącym w rzeczywistości twardą jak żelazo drewnianą płytą.Była tak sprytnie pokryta farbą i brudem, że niczym nie różniła się od solidnego kamienia po obu jej stronach.Simsa prześlizgnęła się tędy z łatwością, natomiast jej duży towarzysz miał nieco trudności, jednak szybko się z tym uporał.Kilka kroków dalej zionęło czernią otwarte zejście do piwnicy.Simsa skoczyła bez wahania w dół, gdzie wzięła go za rękę i przeprowadziła labiryntem korytarzy, znanych jej o wiele lepiej, niż ulice ponad ich głowami.Tym sposobem, po zaledwie dobie nieobecności, wróciła do miejsca, którego nigdy więcej nie zamierzała oglądać — do wygrzebanej w ziemi nory Ferwar.Odszukała po omacku lampę, której paliwo różniło się od oleju, jakiego używano w górnej części miasta.Był to tłuszcz wyciskany z pewnych okropnie cuchnących orzeszków ziemnych, które w wyniku ugniatania puszczały soki.Proces ten był niesamowicie pracochłonny i długotrwały, więc światło lampy w Ziemiankach było na wagę złota.Mimo to Simsa postanowiła ją zapalić.Jeśli patrzą na nią teraz czyjeś oczy, niech widzą, że nie jest sama.Nie mniej jednak, kiedy oliwa zapłonęła w sfatygowanej, podobnej do spodka miseczce z wysuszonego błota i oświetliła twarz jej gościa, Simsa poczuła się nieswojo.Nie była przygotowana na wyraz takiego zdumienia w jego oczach.Poczuła wręcz, że od tego spojrzenia przechodzą ją ciarki.Potem uświadomiła sobie, dlaczego on tak patrzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]