[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Hej, powoli! zawołał Eddie. To pewnie inny gatunek! Tak, na pewno! Z promiennym uśmiechempopatrzyła na Eddiego. Przeszliśmy kawałek plażą i tutaj żyje inny rodzaj kra-bów! Wygląda na to, że nie jestem na nie uczulona! Nie smakują tak obrzydliwie,jak dotychczas.a przecież próbowałam utrzymać je w żołądku, prawda? Spojrzała na niego błagalnie. Bardzo się starałam. Taak. Nawet w jego własnych uszach zabrzmiało to jak radio łapiące sy-gnał bardzo odległej stacji. Ona myśli, że jadła codziennie i wszystko zwracała.Sądzi, że to dlatego jest taka słaba.Wielki Boże. Tak, starałaś się jak diabli. Ten smakuje. trudno było ją zrozumieć, bo mówiła z pełnymi ustami. Smakuje tak dobrze! Roześmiała się, łagodnie i uroczo. Ten zostaniew żołądku! Nabiorę sił! Wiem! Czuję to! Tylko nie przesadz ostrzegł i podał jej jeden z bukłaków. Nie jesteśprzyzwyczajona do takiego pożywienia.Po tych. przełknął ślinę z wyrazniesłyszalnym (przynajmniej dla niego samego) odgłosem po tych wszystkichwymiotach. Tak.Tak. Muszę chwilkę porozmawiać z Rolandem. W porządku.Zanim odszedł, znów uścisnęła mu dłoń. Dziękuję, Eddie.Dziękuję, że byłeś taki cierpliwy.i podziękuj jemu.Urwała na moment. Podziękuj i nie mów, że się go boję. Nie powiem obiecał i wrócił do rewolwerowca.* * *Nawet kiedy nie poruszała kołami, Odetta była bardzo pomocna.Znajdowaładrogę z wprawą kobiety przez długi czas poruszającej się na wózku w świecie,w którym jeszcze przez wiele lat nie przejmowano się losem niepełnosprawnych. W lewo! wołała i Eddie skręcał w lewo, omijając kamień, sterczący jakspróchniały ząb z brunatnej ziemi.Sam może zdążyłby go dostrzec.a może nie. W prawo! nakazała i Eddie skręcił w prawo, ledwie unikając łachy piasku,217mimo że zdarzały się coraz rzadziej.W końcu zatrzymali się i Eddie położył się na ziemi, ciężko dysząc. Prześpij się powiedziała Odetta. Godzinę.Zbudzę cię.Eddie spojrzał na nią. Nie oszukam cię.Widziałam, w jakim stanie jest twój przyjaciel, Eddie. Wiesz, on właściwie nie jest moim przyjacielem..i wiem, że liczy się każda chwila.Nie pozwolę, by kierowało mną zlepojęte poczucie litości, i nie dam ci spać dłużej niż godzinę.Umiem określić czasna podstawie położenia słońca.Nie pomożesz jemu ani sobie, jeśli zupełnie opad-niesz z sił, prawda? Nie odparł, myśląc: Nic nie rozumiesz.Jeśli zasnę, a Detta Walkerpowróci. Zpij, Eddie nalegała, a ponieważ Eddie był zbyt zmęczony (i za bardzozakochany), żeby jej nie ufać, zrobił to.Zasnął, a ona zbudziła go tak, jak obiecała, i wciąż była Odettą, a potem poszlidalej i znów poruszała kołami, pomagając mu.Pędzili ku coraz bliższemu krańco-wi plaży, ku drzwiom, których Eddie rozpaczliwie wypatrywał i nigdzie nie mógłdostrzec.* * *Kiedy zostawił Odettę jedzącą pierwszy posiłek od kilku dni i podszedł dorewolwerowca, Roland wyglądał nieco lepiej. Pochyl się powiedział do Eddiego.Ten usłuchał. Zostaw mi ten bukłak, który jest w połowie pełny.Więcej mi nie potrzeba.Zaprowadz ją do drzwi. A jeśli nie. Jeśli ich nie znajdziesz? Znajdziesz je.Pierwsze i drugie były tam, więcbędą i trzecie.Jeśli dotrzecie do nich przed zachodem słońca, zaczekaj do zmroku,a potem zabij dwa stwory.Będziesz musiał zostawić jej pożywienie i upewnić się,że jest tak bezpieczna, jak tylko to możliwe.Jeśli nie dotrzecie tam dzisiaj, zabijtrzy.Masz.Wręczył mu jeden ze swoich rewolwerów.Eddie z szacunkiem wziął broń, ponownie zdziwiony tym, że jest taka ciężka. Myślałem, że wszystkie naboje są do kitu. Pewnie tak jest.Załadowałem te, które moim zdaniem najmniej zamokły.Jest ich sześć.Może jeden z nich wypali.Lub dwa, jeżeli dopisze ci szczęście.218Nie marnuj ich na kraby. Zerknął na Eddiego. Tam możesz napotkać innestworzenia. Ty też to słyszałeś? Jeśli mówisz o tym wyciu na wzgórzach, to owszem.Jeśli jednak myśliszo jakimś demonie, co widzę w twoich oczach, to nie.Słyszałem dzikiego kota nałowach, to wszystko, możliwe, że o głosie grozniejszym niż on sam.Być może tocoś małego, co bez trudu odpędziłbyś kijem.Musisz przede wszystkim pamiętaćo niej.Jeśli tamta druga powróci, może będziesz musiał ją. Nie zabiję jej, jeżeli o to ci chodzi! Może będziesz musiał ją unieszkodliwić.Rozumiesz?Eddie niechętnie kiwnął głową.Te przeklęte naboje i tak pewnie do niczegosię nie nadają, więc nie ma sensu drzeć o to kotów. Kiedy dotrzecie do drzwi, zostaw ją.Umieść ją w miarę bezpiecznym miej-scu i wróć po mnie z wózkiem. A broń?W oczach rewolwerowca pojawił się tak grozny błysk, że Eddie gwałtowniepoderwał głowę, jakby Roland machnął mu przed nosem płonącą pochodnią. Na bogów, pewnie! Zostawić jej załadowany rewolwer kiedy ta drugaw każdej chwili może wrócić? Oszalałeś? Naboje. Pieprzyć naboje! wykrzyknął rewolwerowiec i nagły podmuch wiatruzaniósł jego słowa do Odetty.Obejrzała się, patrzyła na nich przez długą chwilę,a potem znów spojrzała na morze. Nie zostawiaj jej broni!Eddie na wszelki wypadek jeszcze bardziej ściszył głos. A jeśli coś przyjdzie na łowy, gdy będę tu wracał? Jakiś kot grozniejszy,niż wskazywałby na to jego głos, a nie odwrotnie? Coś, czego nie da się odpędzićkijem? Zostaw jej stos kamieni rzekł rewolwerowiec. Kamieni! Dobry Boże! Człowieku, pieprzysz głupoty! Ja myślę odparł Roland. Do czego ty chyba nie jesteś zdolny.Dałemci rewolwer, żebyś mógł bronić jej przed niebezpieczeństwem przez połowę drogi,którą musisz przebyć.Byłbyś zadowolony, gdybym ci go zabrał? Wtedy możemógłbyś dla niej zginąć.Czy to by ci odpowiadało? Bardzo romantyczne.Tylkoże wtedy umrzemy wszyscy troje, a nie tylko ona. Bardzo logiczne.A jednak w dalszym ciągu pieprzysz głupoty. Idz albo zostań.Przestań mnie obrażać. Zapomniałeś o czymś rzucił gniewnie Eddie. Mianowicie o czym? Zapomniałeś powiedzieć mi, że muszę dorosnąć.Tak zawsze powtarzałHenry. Och, dorośnij, dzieciaku.Rewolwerowiec uśmiechnął się znużonym, dziwnie pięknym uśmiechem.219 Myślę, że już dorosłeś.Idziesz, czy zostajesz? Pójdę zdecydował się Eddie. Czym ty się posilisz? Ona zjadła resztkikolacji. Coś sobie znajdę.Robiłem to od lat.Eddie odwrócił wzrok. Ja.chyba przykro mi, że cię obraziłem, Rolandzie.To był. Nagleparsknął śmiechem. To był bardzo męczący dzień.Roland znowu się uśmiechnął. Tak przyznał. Był.* * *Tego dnia przeszli najdłuższy odcinek, a jednak gdy słońce zaczęło układaćswój złoty szlak na oceanie, w zasięgu wzroku nie było widać drzwi.ChociażOdetta powiedziała Eddiemu, że spokojnie mogą wędrować jeszcze pół godziny,zarządził postój i pomógł jej zejść z wózka.Zaniósł ją na spłachetek równegoi dość gładkiego terenu, zdjął poduszki z siedzenia i oparcia fotela, po czym po-mógł jej się na nich usadowić. O Panie, jak dobrze jest rozprostować kości westchnęła. Tylko.Spochmurniała. Wciąż myślę o tym człowieku, o Rolandzie, który pozostałtam całkiem sam.Ta myśl nie pozwala mi się cieszyć.Eddie, kim on jest? Albo czym ? I po krótkim namyśle dodała: I dlaczego tak często krzyczy? Chyba to leży w jego charakterze rzekł Eddie i pospiesznie się oddalił,by nazbierać kamieni.Przecież Roland rzadko kiedy podnosił głos
[ Pobierz całość w formacie PDF ]