[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gaynes-Derryan niewątpliwie był do niego podobny.- Adoptanci? - zapytał.- Grupa albo para ludzi - wyjaśnił Volke - czy nawet, co jest możliwe, samotna osoba, która nie posiada własnego potomstwa i bierze na siebie obowiązek wychowywania dziecka lub wielu dzieci.Adoptanci stają się wtedy odpowiedzialni za cały okres przyuczania adoptowanego dziecka.- Ale.jaki to rodzaj przyuczania?- Przygotowanie do pewnych życiowych doświadczeń, to wszystko - odrzekł Volke.- To może być podróż, jakaś praca fizyczna, na przykład obróbka drewna lub też kamienia, budowa czegoś.To może być także dyscyplina intelektualna, filozofia albo nauki stosowane.Albo wszystko jednocześnie.Zależy to od aspiracji Adoptowanego.Od jego wyboru, od skali jego zainteresowań.W istocie Adoptant towarzyszy Adoptowanemu przez część drogi za obopólną zgodą.- Rozumiem - powiedział Gaynes.Zatem Hariem wyjechał z tymi dwoma mężczyznami i kobietą ze zdjęcia.- Tutaj jest Loccos - ciągnęła Thenday.- A oto nasza Dzielnica.A tutaj pastwiska Loccos.Fotografie ukazywały rozległy krajobraz, na którym bezładnie rozsiane były grupy domów - ale to wrażenie bezładu było pozorne.W rzeczywistości domy z drewna i kamieni stapiały się idealnie z pejzażem, a o ich rozmieszczeniu decydowała tylko rzeźba terenu.Nie było pięciu domków tam, gdzie przestrzeń tolerowała jedynie trzy lub cztery.Architektonicznie były bardzo różnorodne, tak jak różne są kształty skalistych gór, dających zawsze w rezultacie wrażenie wspaniałego ogromu.Wysepki domów wśród drzew, w dolinach i na zboczu wzgórza.Suche szkielety elektrowni wiatrowych wydawały się tu tak samo na miejscu, jak kępy sosen czy strome granitowe skały.Okrągły masyw elektrowni słonecznej o murach z szarych kamieni pasował do otoczenia równie dobrze, jak nagie pagórki, między którymi ją wzniesiono.Czuwały nad nimi ostro zarysowane wierzchołki pobliskich gór.Gaynes przyłapał się na tym, że przesuwa palcami po powierzchni zdjęć, jak gdyby dotykiem chciał nasycić się reprodukowaną przez nie rzeczywistością.Pospiesznie cofnął palce.- To jest.to jest piękne - powiedział.- Bardzo chciałbym sobie przypomnieć.Były także zdjęcia Donivea i Thenday, i wszystkich razem, i widział siebie tam, jak wśród roześmianego grona nieruchomieje utrwalony w błysku flesza tak, jak odnajdywał się obecnie znieruchomiały w innym miejscu.Podnieśli się z klęczek i usiedli w fotelach.Lone pomogła Thenday pozbierać fotografie.- Dlaczego wyjechałem? - zapytał Gaynes.- Od czasu do czasu pilnowałeś stada - wyjaśniła Thenday.- Ale także malowałeś i pracowałeś w stolarni.Potrafisz robić wspaniałe meble.Pewnego dnia, cztery cykle temu, stwierdziłeś, że Loccos już ci nie wystarcza.Wyjechałeś.Chciałeś podróżować.- I udałem się w podróż.- Tak.Od tamtej pory nigdy już nie słyszeliśmy o tobie.Nie telefonowałeś, nie pisałeś.a, prawda, z wyjątkiem jednego razu, chyba w następnym cyklu.Ale zgubiliśmy twój list.Pisałeś, że gdzieś w pobliżu równika zajmujesz się muzyką.Pisałeś, że wszystko w porządku.Wtedy ojciec już nie żył.- A ty?- Ja? Także trochę podróżowałam.Wróciłam.Zresztą może pod moją nieobecność były od ciebie jakieś wiadomości, nie wiem.Wróciłam i matka też już nie żyła.Donive wyjechał.To wszystko.A potem dowiedziałam się, że jesteś tutaj.Przyjechałam, żeby ci pomóc.Gaynes potrząsnął głową.- Sądzę, że już bardziej nie można mi pomóc - powiedział.- Urodziłem się kilka dni temu, tutaj, w tym domu.Przedtem znajdowałem się gdzieś w okolicach Nahic.- Czy jesteś nieszczęśliwy, Derryan? Gaynes uśmiechnął się.- Nie sądzę - powiedział.- Szukam.Uczę się, jestem jak niezapisana karta, i to, czego się uczę, podoba mi się.Chciałabyś, żebym wrócił z tobą dc Loccos?Dziwnie twardy wyraz pojawił się na chwilę w oczach Thenday.Zamrugała i pokręciła głową.Volke odchrząknął.Cmoknął parę razy w sposób całkiem niestosowny.- Chciałabym, oczywiście - szepnęła Thenday.- Ale.sama nie wiem.Nawet nie wiem, czy ja tam wrócę.Muszę się zastanowić, może zostanę tutaj trochę.Nie wiem.- Ale czy chciałabyś, żebym pojechał? Czy gdybym pojechał, wróciłabyś do Loccos?- Nie wiem.Tak.nie, nie wiem.Może podróż ta przyprawi cię o wstrząs?Gaynes nie odpowiedział.Powoli opuszczało go wewnętrzne napięcie i wydało mu się, że Thenday zadrżała, jak gdyby i ona również zakończyła ciężką próbę.Wyprostował się, napotkał uważne spojrzenie Lone.Wypił kilka łyków kawy, świadomy, że jest ośrodkiem zainteresowania.Kawa była zimna.Kiedy podniósł oczy, Volke i Lone nie patrzyli już na niego, lecz na Thenday.Była blada i drżały je] ręce.- Chyba nie wrócę do Loccos - powiedział, - Przynajmniej nie zaraz.Nie jestem przygotowany.Nie czuję się przygotowany.Wydaje mi się, że zanim przystąpię do szukania samego siebie, ważne jest, abym nauczył się świata, kto p; mnie otacza.- Oczywiście - powiedziała Thenday.- Rozumiem.Rzuciła spojrzenie Volkemu, być może spodziewała się odsieczy.Volke zachował się jednak tak, jak gdyby nic nie zauważył.Gaynes nie rozumiał tej jego postawy i uznał ją za zbyt surową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]