[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy istniał kiedyś świat o takim właśnie nieboskłonie? Galaktyki malały, oddalały się, blakły, eksplodowały, rozpraszały świetlistym oparem.Każda sekunda musiała oznaczać milion lat ewolucji wszechświata.Spektakl skończył się rychło i znów zabłysł błękit.Byli sami w gigantycznej hali.- Chyba starczy na jeden dzień - powiedział nauczyciel, unosząc się kilka metrów nad Poole'em.- Jakiej scenerii zażyczysz sobie następnym razem?Poole uśmiechnął się tylko i bez wahania udzielił odpowiedzi.11 - TU SĄ SMOKINie do wiary, że to możliwe, nawet obecnie, pomyślał Poole.Ile terabajtów czy raczej petabajtów tu wykorzystano? Czy w ogóle istnieje słowo właściwe na określenie takiej wielkości? Te dane musiały być zbierane przez całe stulecia, ale jak je składowano? Lepiej się nad tym nie zastanawiać i zgodnie z radą Indry chwilowo zapomnieć o wykształceniu inżyniera.Zabawa była przednia, chociaż chwilami nostalgia wracała ze zdwojoną siłą.Szybował na wysokości około dwóch kilometrów ponad okolicą, której nigdy nie potrafiłby zapomnieć - nad krainą młodości.Oczywiście i to było złudzeniem, jako że hala miała od podłogi do dachu tylko pół kilometra, ale obraz nie zostawiał nic do życzenia.Okrążył Krater Meteorytowy i przypomniał sobie, jak pewien kandydat na astronautę pocił się kiedyś na tych zboczach.Dziwne, że jeszcze w dwudziestym stuleciu powątpiewano w kosmiczne pochodzenie tego krateru i, mimo stosownej jak rzadko nazwy, nawet uznane geologiczne autorytety staczały wojny, udowadniając jego wulkaniczną przeszłość.No, ale wtedy nie wiedziano jeszcze, że wszystkie planety przeszły w swych dziejach okres intensywnego bombardowania.I że podobne wypadki wciąż się zdarzają.Poole odczuwał, jakby leciał z szybkością dwudziestu niż dwustu kilometrów na godzinę, a jednak dotarł do Flagstaffw niecały kwadrans.Ujrzał białe kopuły Obserwatorium Lowella, do którego chodził jako chłopak.To tutaj zdecydowały się jego przyszłe losy.Czasem zastanawiał się, jaki zawód by wybrał, gdyby nie urodził się w Arizonie, w sąsiedztwie miejsca, gdzie powstawały najżywsze marsjańskie fantazje.Przez chwilę zdało mu się, że widzi osobliwy nagrobek Lowella wzniesiony niedaleko wielkiego teleskopu, urządzenia, które tak owocnie zapłodniło jego wyobraźnię.Kiedy i o jakiej porze roku sfilmowano ten materiał? Zapewne uczyniono to za pośrednictwem satelity szpiegowskiego.Na początku dwudziestego pierwszego wieku latały ich całe chmary.Materiał zapewne pochodził z okresu niewiele późniejszego niż wyprawa Discovery, bo granice miasta przebiegały niemal dokładnie tak samo jak te pamiętane.Może gdyby obniżył lot, dostrzegłby samego siebie.Ale nie.Niestety, już wcześniej odkrył, że gdy próbował zejść poniżej dwóch tysięcy metrów, obraz rozpadał się na poszczególne piksele.Po co więc niszczy ć iluzję.Nie do wiary! Oto mały park, gdzie bawił się ze szkolnymi kolegami.Ojcowie miasta wciąż robili zakusy na ten skrawek zieleni, dowodząc, jak ciężko jest z zaopatrzeniem miasta w wodę.Ale widać przetrwał jeszcze trochę.Kolejny widok wycisnął Poole'owi łzy z oczu.To tymi wąskimi uliczkami i ścieżkami wracał zawsze do domu.Ze szkoły, z Huston czy z Księżyca.Tędy spacerował z ukochanym pieskiem, rzucał mu kije do aportowania, jak wszyscy ludzie psom od zarania ich kontaktów.Poole miał nadzieję, że Rikki będzie czekał, aż jego pan wróci z wyprawy.Zostawił psa pod opieką młodszego brata, Martina.Zapomniawszy na chwilę, gdzie jest, usiłował zniżyć lot.Obraz rozmył się, raz jeszcze przypominając gorzką prawdę, że zarówno Rikki, jak i Martin już wieki temu obrócili się w proch.Wróciwszy na stosowny pułap, ujrzał w oddali ciemną kreskę Wielkiego Kanionu.Namyślał się właśnie, czy tam lecieć, bo czuł już niejakie zmęczenie, gdy ktoś jeszcze pojawił się na nieboskłonie.Z pewnością nie skrzydlaty człowiek.Obiekt znajdował się jeszcze daleko, ale ze względu na rozmiary widać go było bardzo wyraźnie.Cóż, pomyślał Poole, pterodaktyl to zjawisko normalne i powszednie.Mam nadzieję, że to przyjazny osobnik.Albo że nie lata tak szybko jak j a.Och, nie!Nadlatujące stworzenie miało wielkie skórzaste skrzydła.Pracowało nimi powoli, jak na szanującego się smoka z krainy bajek przystało.Na dodatek na jego grzbiecie siedziała całkiem piękna kobieta.W zasadzie Poole uznał ją za piękną na kredyt, gdyż prócz tradycyjnych szat jeźdźców smoków nosiła kryjące znaczną część twarzy lotnicze gogle, rekwizyt jak z filmu o asach dwupłatów z pierwszej wojny światowej.Poole zawisł w miejscu i poczekał, aż stwór podleci naprawdę blisko.Usłyszał łopotanie olbrzymich skrzydeł, ale nawet z odległości dwudziestu metrów nie potrafił orzec, czy latający obiekt jest maszyną czy żywym organizmem.Najpewniej jednym i drugimA potem zapomniał o smoku, ponieważ dosiadająca potwora kobieta zdjęła gogle.Pewien filozof wspomniał kiedyś, zapewne z ziewnięciem, że największy kłopot z wyświechtanymi, obiegowymi powiedzonkami polega na tym, że są, niestety, aż do;znudzenia prawdziwe.Poole przekonał się właśnie, że z tą nudą różnie bywa.Szczególnie, gdy chodzi o “miłość od pierwszego wejrzenia".Danii nie potrafił mu nic powiedzieć, jak zwykle zresztą.Był doskonałym przewodnikiem, ale nigdy nie zdałby egzaminu na prawdziwego lokaja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]