[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Premierowi, Jaszuńskiemu, Brożyńskiemu i jeszcze kilku, boTerkowskiemu pewno nie chcesz? Chociaż, wiesz, widziałem wczoraj, że on żalu do ciebienie ma.- Sądzisz, że koniecznie trzeba?- No, niby tak.- Hm - zakłopotał się Dyzma - kiedy, wiesz, tak samemu.Gdybyś ty ze mną poszedł.- No, mogę pójść.Ułożyli się, że jutro złożą wizyty, gdyż tego wieczora musieli jeszcze odbyć konferencję wsprawie terminu otwarcia banku i rozpoczęcia jego działalności.W niespełna dwa tygodnie wstępne prace organizacyjne znajdowały się już w pełnymbiegu.Wyznaczono lokal w nowym gmachu przy ulicy Wspólnej, przeznaczając na biurobanku dwa piętra oraz ośmiopokojowe mieszkanie dla pana prezesa.Wprawdzie sama ustawa była jeszcze wałkowana na komisjach sejmowych, lecz nieulegało wątpliwości, że obie izby uchwalą projekt rządowy bez większych poprawek.Dyzma nie miał z tym wszystkim kłopotu, gdyż wszelkie sprawy załatwialiWandryszewski i Krzepicki.Ten ostatni okazał się nieoceniony.Zabrał się do pracy z zapałem, a że istotnie nie brakłomu sprytu, przeprowadzał co chciał, zasłaniając się wciąż stanowczo wypowiadanymzdaniem:- Pan prezes sobie tego życzy.Początkowo Wandryszewski i inni, niekontenci z wścibiania się Krzepickiego wnajdrobniejsze kwestie, zapytywali Dyzmę, czy istotnie tak postanowił, a nie inaczej, leczDyzma, chociaż częstokroć nawet nie wiedział, o co chodzi, nieodmiennie powtarzał:- Jak co mówi Krzepicki, to znaczy, że ja tak zdecydowałem i nie ma o czym gadać.Toteż wkrótce musiano się pogodzić z wścibstwem Krzepickiego.On sam zresztązaprzyjaznił się z panem prezesem na dobre.Oczywiście, stykając się z nim nieustannie,szybko zorientował się w licznych brakach swego szefa.Te mu wszakże szły na rękę, czyniącsekretarza niezbędnym dopełnieniem prezesa.Tym niemniej Dyzma i wobec Krzepickiego83stale się trzymał na baczności, a że był otoczony ogólnym podziwem i szacunkiem, wciążrosły jego potężne wpływy i stosunki, Krzepicki przyznawał mu w duchu posiadanie jakiejśtajemniczej siły i dziwnego umysłu.Często dziwiły go wprawdzie momenty jakby przyćmienia umysłu Nikodema, kiedyzdawał się nie orientować w najprostszych sprawach, lecz doszedł do przekonania, że panprezes umyślnie udaje frajera , by tym lepiej przyłapać podwładnych na jakichśkombinacjach.Zresztą wiedział, że jego pozycja zależy wyłącznie od prezesa, że znowuosiadłby na lodzie, gdyby tylko kto inny został prezesem, że w jego interesie leżywzmacnianie stanowiska swego szefa, i robił wszystko, by jego osobę otoczyć aureoląnieprzystępności i olimpijskości.To znowuż całkowicie konweniowało Dyzmie.Oszałamiające zaszczyty, jakie nań spadły, wprawdzie utwierdzały go w przekonaniu, żesam siebie dotychczas nie doceniał, lecz w najmniejszym stopniu nie zmniejszyły jegoostrożności, wynikającej ze świadomości braków we własnej inteligencji, obyciu,wychowaniu i wykształceniu.Najswobodniejszym był w stosunku do Krzepickiego, lecz i tuzawsze starał się być tajemniczym.Wkrótce zasłynął dzięki temu jako najmałomówniejszy człowiek w Polsce.Jedni kładlito na karb angielskiego sposobu bycia, inni przyjęli do wiadomości to, co powiedział na fajfieu premiera, gdy go panie nagabywały o rozmowę:- Nie mam o czym mówić.Oczywiście, kto ma tyle do myślenia, nie ma nic do mówienia.Ponieważ wszakże Nikodema, chociaż tego po sobie nie pokazywał, doprowadzała nierazdo rozpaczy jego nieznajomość różnych form i niezrozumienie wielu słów, postanowiłuzupełnić zasób swojej wiedzy.W tym celu wstąpił do jednej z księgarni na Zwiętokrzyskiej i nabył trzy dzieła:Słowniczek wyrazów obcych, Encyklopedię Powszechną oraz Bon-ton.Zwłaszcza ta ostatnia książka oddawać mu poczęła wielkie usługi.Zaraz pierwszego dniaznalazł w niej rozwiązanie tajemnicy, dlaczego Ulanicki kazał mu wrzucić do skrzynki upremiera nie jeden, lecz dwa bilety wizytowe.Co do Słowniczka, używał go systematycznie.Każde słowo, którego znaczenia nie znał,zapamiętywał, by pózniej odszukać objaśnienie.Natomiast do encyklopedii zabrał się z całą systematycznością.Zaczął ją czytać odpoczątku i do wyjazdu zdążył dojść do litery f.Nie bawiła go wprawdzie ta lektura, leczwidząc dorazne jej skutki w obcowaniu z ludzmi, postanowił wszystko przeczytać do końca.Było to bodaj jedyne zajęcie Nikodema w owym okresie, jeżeli nie liczyć lektury listówNiny.Codziennie otrzymywał przynajmniej jeden.Były to listy długie i Dyzma, chociażprzyznawał, że są piękne, w końcu stracił cierpliwość i przestał je czytać.Zaglądał tylko nakoniec, gdzie bywały zwykle informacje.Z nich dowiedział się, że Kunicki nie zamierzawyrzec się genialnego administratora, lecz uważa, że Nikodem będzie mógł łatwo pogodzićstanowisko prezesa banku ze stanowiskiem plenipotenta, gdyż Kunicki absolutnie żadnychzajęć mu nie narzuca, pozostawiając wolną rękę.Nina bardzo się tym cieszyła i błagała Dyzmę, by na to się zgodził.Nikodem długonamyślał się, lecz zdecydował się przyjąć propozycję dopiero wówczas, gdy Krzepicki z całąstanowczością stwierdził, że od przybytku głowa nie boli.Nie napisał tego Ninie, gdyż zgodnie z jej prośbą w ogóle do niej nie pisywał.WKoborowie listy zawsze przechodziły przez ręce Kunickiego i Nina obawiała się, by ten nieotworzył koperty, jak to już przed paru laty zdarzyło się z listami Kasi.Urządzeniem mieszkania pana prezesa zajmował się Krzepicki, i to z taką energią, że wciągu dwóch tygodni wszystko było wykończone i Nikodem przeprowadził się z hotelu naWspólną.84Nazajutrz wyjechał do Koborowa, by zabrać rzeczy i rozmówić się z Kunickim.Była to niedziela, a że zapomniał zadepeszować po konie, musiał iść pieszo.Odległość nieprzekraczała dwóch kilometrów, a że ranek był piękny, przechadzka ta Dyzmie sprawiłanawet przyjemność.W pobliżu tartaku spotkał starszego majstra z papierni, który z szacunkiem ukłonił sięDyzmie.Dyzma przystanął i zapytał:- Cóż tu u was słychać w Koborowie?- Dzięki Bogu, nic nowego, proszę pana administratora.- Nie jestem już administratorem, tylko prezesem banku.To nie czytaliście tego wgazecie?- Czytaliśmy, a jakże, że nas taki zaszczyt spotkał.- No więc? Więc mówi się do mnie panie prezesie.Rozumiecie?- Rozumiem, panie prezesie.Dyzma włożył ręce w kieszenie, kiwnął głową i ruszył dalej.Po paru krokach odwrócił sięjednak i zawołał:- Hej, człowieku!- Słucham, panie prezesie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]