[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Bezskutecznie próbowała się roześmiać.Jej spojrzenie przygasło.- Addi - szepnęła.- Przepraszam.To naprawdę.dziwne.To znaczy, chciałam powiedzieć, absurdalne.Przecież otrzymaliście dokładne instrukcje co do dopuszczalnej masy? Nie mogliście nawet zabrać dodatkowej kartki papieru.Widziałam w telewizji, jak doktor Fein uzasadnia to rozporządzenie.I jeden z was przywlókł za sobą stufuntowy ciężar? Musieliście chyba dążyć do samozagłady! - Łzy popłynęły jej z oczu; jedna stoczyła się po nosie i zawisła na jego czubku.Machinalnie chciał ją wytrzeć, jakby pomagał małej dziewczynce, a nie dorosłej kobiecie.- Zabiorę pana tam, gdzie wykonano analizę - powiedział agent, wstając.Razem z Addisonem pomogli Merry Lou dźwignąć się z krzesła.Roztrzęsiona dziewczyna dopiła na stojąco swojego drinka.Addison popatrzył na nią z przejmującym smutkiem, który minął równie szybko, jak się pojawił.Zastanawiał się dlaczego.Nawet tym można się zmęczyć.Nawet troską o kogoś.Jeśli trwa zbyt długo.Nieskończenie długo.By ostatecznie przeistoczyć się w coś, czego nikt, nawet sam Bóg, nie musiał znosić i czemu, mimo wielkiego serca, nie musiał się poddać.Kiedy wyszli przez zatłoczony bar na ulicę, Addison Doug zwrócił się do agenta.- Który z nas.- Oni wiedzą który - uciął agent, przytrzymując drzwi dla Merry Lou.Następnie stanął za Addisonem i kiwnął na szary samochód federalny, przywołując go na czerwoną strefę parkingu.Pospieszyło ku nim dwóch umundurowanych agentów ochrony.- Ja? - zapytał Addison Doug.- Lepiej niech pan w to uwierzy - odpowiedział agent.Kondukt pogrzebowy podążał miarowo Pennsylvania Avenue.Trzy udekorowane flagami trumny i kilkanaście czarnych limuzyn sunęło pomiędzy rzędami grubo ubranych, drżących z zimna żałobników.Mgła wisiała nisko nad Waszyngtonem, szare sylwetki budynków ginęły w przesiąkniętym deszczem półmroku marcowego dnia.Spoglądając przez pryzmatyczną lornetkę na jadący na czele cadillac, komentator telewizyjny ważnych informacji i wydarzeń publicznych Henry Cassidy nieprzerwanie informował liczną rzeszę niewidocznych odbiorców: „.smutne wspomnienie pociągu jadącego wśród łanów zbóż z trumną Abrahama Lincolna do miejsca pochówku w stolicy kraju.Jakiż to smutny dzień, jaka stosowna aura, gdy skłębione chmury kapią deszczem!”.Zobaczył na monitorze zbliżenie czwartego cadillaca jadącego za pojazdami wiozącymi martwych temponautów.Jego inżynier poklepał go po ramieniu.- Zdaje się, że dostrzegamy jadące razem trzy nieznane postacie o jak dotąd nieustalonej tożsamości - rzucił do mikrofonu Henry Cassidy, kiwając na potwierdzenie głową.- Nie widzę dokładnie.Czy masz lepsze pole widzenia, Everett? - zapytał kolegę i wcisnął guzik, który informował Everetta Brantona o konieczności zajęcia jego miejsca na wizji.- Ależ Henry - rzucił z rosnącym podnieceniem Branton - chyba jesteśmy świadkami ponownego pojawienia się trzech temponautów i ich powrotu z historycznej podróży do przyszłości!- Czy to znaczy - zapytał Cassidy - że udało się im rozwiązać i przezwyciężyć.- Obawiam się, że nie, Henry - odparł z żalem Branton.- Ku naszemu zdumieniu jesteśmy świadkami pierwszego na Zachodzie poświadczonego świadectwa tego, co ludzie nauki określają mianem Efektu Czasu Awaryjnego.- Ach tak, ECA - rozpromienił się Cassidy, odczytując oficjalny zapis wręczony mu przed transmisją przed władze federalne.- Tak jest, Henry.Wbrew temu, co mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, nie są to - powtarzam: nie są - nasi trzej mężni temponauci we własnej osobie.- Już rozumiem, Everett - wpadł mu w słowo podniecony Cassidy, posłuszny zapisowi w autoryzowanym scenariuszu, który brzmiał PODNIECONY CASS WPADA MU W SŁOWO.- Trzej temponauci chwilowo zawiesili swą historyczną podróż w przyszłość, która według naszych przewidywań miała się odbyć w kontinuum czasowym mniej więcej o sto lat naprzód.Zdaje się, że przytłaczający smutek i żałoba dnia dzisiejszego skłoniła ich do.- Wybacz, że ci przerwę, Henry- wtrącił Everett Branton - sądzę jednak, że skoro kondukt zatrzymał się na chwilę, może zdołamy.- Nie! - zaoponował Cassidy, jako że podano mu nabazgraną w pośpiechu notatkę, która głosiła: „Nie robić wywiadu z nautami.Pilne.Unieważ.poprzednie instr”.- Chyba nie uda się nam.- podjął -.zamienić kilku słów z temponautami Benzem, Craynem i Dougiem, jak miałeś nadzieję, Everett.Jak wszyscy przez chwilę mieliśmy nadzieję.- Dzikimi ruchami rąk zaczął przywoływać mikrofon, którego długie ramię wysunęło się wyczekująco w kierunku stojącego cadillaca.Cassidy pokręcił głową, dając znaki dźwiękowcowi i inżynierowi.Na widok mikrofonu Addison Doug uniósł się z siedzenia kabrioletu.Cassidy jęknął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]