[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leżała przez kilka minutotoczona świeżością, czując się jak pierwsza istota ludzka na świecie.Usiadła, ziewnęła, przeciągnęła się, zadrżała.Umyła się w lodowatym źródełku,potem zjadła kilka suszonych fig i rozejrzała się po okolicy.Za niewielkim wzniesieniem, na którym się znalazła, teren opadał stopniowo,a potem znowu się wznosił; najpełniejszy widok rozciągał się z przodu, na rozległąprerię.Długie cienie drzew sięgały teraz w jej stronę, a przed nimi widziała kołującestada ptaków, tak maleńkich na tle wyniosłej zielonej korony, że wyglądały jak pyłkikurzu.Ponownie zarzuciła plecak na ramiona i zeszła na gęstą, szorstką trawę prerii,kierując się w stronę najbliższej grupy drzew, oddalonej o sześć do siedmiu kilometrów.Trawa sięgała do kolan; wśród niej rosły nisko płożące się krzewy, najwyżej dokostek, przypominające jałowiec, i kwiaty podobne do maków, jaskrów, bławatków,barwiące pejzaż rozmaitymi odcieniami.Potem Mary zobaczyła dużą pszczołę, wielkościpołowy jej kciuka, siadającą w koronie błękitnego kwiatu, który pochylił się i zakołysałpod ciężarem.Lecz kiedy pszczoła wycofała się spomiędzy płatków i ponownie wzbiław powietrze, Mary zobaczyła, że to wcale nie był owad, ponieważ po chwili przyfrunąłdo jej dłoni i usiadł na palcu, bardzo delikatnie postukał w skórę długim dziobemw kształcie igły i, nie znalazłszy nektaru, odleciał.To był maleńki koliber, trzepoczącybrązowo upierzonymi skrzydełkami zbyt szybko jak na możliwości ludzkiego oka.Jakże zazdrościłby jej każdy biolog na Ziemi, gdyby mógł zobaczyć to co ona!Ruszyła dalej i zauważyła, że zbliża się do stada tych trawożernych zwierząt, którewidziała poprzedniego wieczoru i których ruchy wydawały jej się jakieś dziwne, niewiadomo dlaczego.Zwierzęta, wielkości jelenia lub antylopy i podobnie umaszczone,różniły się jednak budową nóg tak bardzo, że Mary przystanęła i przetarła oczy.Nogiwyrastały im romboidalnie z tułowia: dwie na środku, jedna z przodu i jedna podogonem, toteż zwierzęta poruszały się w dziwnie kołyszący sposób.Mary gwałtowniezapragnęła obejrzeć szkielet i sprawdzić, jak działa ta konstrukcja.Trawożercy ze swej strony spoglądali na nią obojętnie łagodnymi oczami, nieokazując strachu ani ciekawości.Marzyła, żeby podejść bliżej i obejrzeć zwierzęta bezpośpiechu, ale robiło się gorąco, a cień wielkich drzew zapraszał: zresztą miała mnóstwoczasu.Wkrótce wyszła z trawy na jedną z tych kamiennych rzek, które widziała ze wzgórza:kolejny powód do zdziwienia.Kiedyś mogła tutaj wylać lawa.W głębi miała barwę ciemną, niemal czarną, alepowierzchnię jaśniejszą, jakby wytartą albo zniszczoną na skutek kruszenia.Była gładkajak porządnie wybetonowana droga w świecie Mary i z pewnością łatwiej się po niej szłoniż po trawie.Mary poszła dalej kamienną drogą, która zakręcała szerokim łukiem w stronę drzew.Im bliżej podchodziła, tym bardziej zdumiewała ją grubość ogromnych pni, równieszerokich jak jej dom, oceniała, i wysokich jak.wysokich jak.zabrakło jej porównania.Dotarła do pierwszego pnia i położyła ręce na głęboko pobrużdżonej czerwonozłotejkorze.Ziemię zaścielał gruby do kostek dywan brązowych szkieletów liści, długich jakstopa Mary, miękkich i pachnących.Wkrótce otoczyła ją chmara latających stworzonekpodobnych do komarów.Widziała też stadko maleńkich kolibrów, żółtego motylao skrzydłach rozpiętości jej dłoni i zbyt wiele pełzających stworzeń jak na jej gust.W powietrzu brzęczało, buczało i szeleściło.Przeszła po ściółce zagajnika, czując się jak w katedrze: ta sama cisza, to samowrażenie wznoszącej się struktury, ten sam podziw.Dotarła tutaj później, niż myślała.Zbliżało się południe, ponieważ snopy światławpadały prawie pionowo przez sklepienie liści.Mary sennie zastanawiała się, dlaczegotrawożerne zwierzęta nie szukały cienia pod drzewami w najgorętszej porze dnia.Wkrótce się dowiedziała.Zbyt zgrzana, żeby iść dalej, położyła się na odpoczynek pomiędzy korzeniamigigantycznego drzewa, oparła głowę na plecaku i zapadła w drzemkę.Oczy miała zamknięte najwyżej od dwudziestu minut i jeszcze na dobre nie zasnęła,kiedy nagle gdzieś bardzo blisko rozległ się donośny trzask, od którego zadrżała ziemia.Potem znowu trzasnęło.Zaalarmowana Mary usiadła, otrząsnęła się ze snui zobaczyła ruch: okrągły przedmiot, koło o średnicy mniej więcej metra, potoczyło siępo ziemi, zatrzymało i przewróciło na bok.A potem spadło następne, trochę dalej; widziała, jak masywny ciężar uderzyło podobny do przypory korzeń najbliższego drzewa i odtoczył się powoli.Wystarczyła myśl, że jedna z tych rzeczy spadnie jej na głowę, żeby Mary złapałaplecak i uciekła z zagajnika.Co to było? Strąki nasienne?Uważnie patrząc w górę, zaryzykowała ponowne wejście pod korony drzew, żebyprzyjrzeć się najbliższemu krążkowi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]