[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednym susem pokonała schody, straciła równowagę i przeszorowała po chodniku, zdzierając sobie skórę z obu kolan.- Wracaj tu, ale już, Bevvie, bo jak mi Bóg miły, będę darł z ciebie skórę pasami!Zbiegł po schodach, a ona podniosła się z ziemi.Na nogawkach jej dżinsów ziały postrzępione dziury, (zdejmij majtki) Kolana były czerwone od krwi, a obnażone końcówki nerwów śpiewały hymn Onward Christian Soldiers.Obejrzała się za siebie i znów go zobaczyła - Ala Marsha, dozorcę i sprzątacza, szarego mężczyznę, ubranego w spodnie i bluzę khaki z dwoma kieszeniami, z pękiem kluczy przypiętym do paska łańcuszkiem.Włosy miał rozwiane.Ale on nie był sobą - w jego oczach czegoś brakowało, nie był już tym samym mężczyzną, który mył jej plecy i bił ją po brzuchu, bo martwił się o nią, bardzo się o nią martwił, a raz, kiedy miała jeszcze siedem lat, próbował spleść jej warkoczyki, ale spartaczył robotę - a potem oboje, przypominając sobie, jak jej włosy sterczały na wszystkie strony, chichotali radośnie; to nie był człowiek, który w niedzielę robił jej kogel-mogel lepszy niż ten, jaki sprzedawano w Derry Ice Cream Bar za ćwierć dolca.Ojciec, mężczyzna jej życia, stanowiący zaporę oddzielającą ją od przedstawicieli innej płci.To już nie był ten sam człowiek.Zmienił się wyraz jego oczu.Dostrzegła w nich żądzę mordu.I To.To było w nim.Uciekała.Uciekała przed Tym.Pan Pasquale, zdziwiony, uniósł wzrok i przerwał podlewanie trawnika i przysłuchiwanie się transmisji radiowej z meczu Red Soxów.Przenośne radio stało na poręczy werandy.Dzieciaki Zimmermanów odsunęły się od starego hudsona horneta, którego kupiły za dwadzieścia pięć dolców, i myły nieomal codziennie.Jeden z nich trzymał wąż, a drugi - kubeł z mydlinami.Obu chłopcom opadły szczęki.Pani Denton uniosła wzrok znad spoczywającej na podołku sukienki jednej z jej sześciu córek.W koszyku na podłodze leżały następne rzeczy do zszycia i pocerowania.Pani Denton trzymała w ustach kilka szpilek.Mały Lars Theramenius szybko zepchnął swój wagonik Red Ball Flyer z popękanego chodnika i stanął na umierającym trawniku Bucky’ego Pasquale’a.Wybuchnął płaczem, gdy Bevvie - która pewnego dnia, tej wiosny, przez cały ranek cierpliwie tłumaczyła mu, jak należy zawiązywać sznurówki, żeby się nie rozsupłały - przebiegła obok niego; miała rozszerzone oczy i głośno krzyczała.W chwilę potem minął go jej ojciec, wrzeszcząc na nią.Lars, który miał wtedy trzy latka, a w dwanaście lat później zginie w wypadku motocyklowym, zobaczył w obliczu pana Marsha coś potwornego i nieludzkiego.Przez trzy tygodnie po tym zdarzeniu dręczyły go koszmary.Widział w nich pana Marsha, który pod ubraniem, jakie miał na sobie, zmieniał się w pająka.Beverly biegła.Zdawała sobie sprawę, że w tej grze stawką może być jej życie.Gdyby ojciec złapał ją teraz, mógłby nie zwracać uwagi na to, że znajdują się na ulicy.Ludzie czasami robią w Derry szalone rzeczy - nie musiała czytać gazet ani znać szczegółów z historii miasta, aby to wiedzieć.Gdyby ją dopadł, mógłby zacząć ją dusić, bić albo kopać.A potem, już po wszystkim, ktoś po prostu by go zaaresztował i odprowadził do więzienia, tego samego, w którym w jednej z cel siedział oszołomiony, na wpół odcięty od świata ojczym Eddiego Corcorana.Biegła w stronę śródmieścia, mijając po drodze coraz więcej osób.Ludzie patrzyli najpierw na nią, a potem na goniącego ją ojca - i sprawiali wrażenie zdziwionych, a nawet oszołomionych.Ale to było wszystko.Patrzyli, a potem odwracali się i szli dalej w swoją stronę.Beverly z coraz większym trudem chwytała oddech.Przebiegła przez kanał, jej stopy stukały o cement, podczas gdy po jej prawej stronie samochody przetaczały się z łoskotem po ciężkich drewnianych belkach mostu.Po lewej stronie widziała kamienny półokrąg, gdzie kanał wpływał pod powierzchnię miasta.Pędem przebiegła na drugą stronę Main Street, nie zważając na pisk hamulców i głośne dźwięki klaksonów.Skierowała się w prawo, ponieważ tam znajdowało się Barrens.Od Ziemi Jałowej dzieliła ją prawie mila i jeżeli ma tam dotrzeć, musi zdystansować goniącego ją ojca podczas pokonywania okropnej stromizny zbocza Milowego Wzgórza (albo na jednej z jeszcze bardziej stromych bocznych uliczek).Ale to było wszystko.- Wracaj, ty mała dziwko, ostrzegam cię!Kiedy dotarła do chodnika po drugiej stronie ulicy, ponownie się obejrzała.Gęste rude włosy opadły na ramię delikatnym muśnięciem.Ojciec przebiegał przez ulicę tak samo jak ona, nie zwracając uwagi na samochody.Twarz Ala Marsha była czerwona z wysiłku i mokra.Bev skręciła w alejkę biegnącą za rzędem domów towarowych.To było zaplecze budynków ustawionych frontem do Milowego Wzgórza: Star Beef, Armour - paczkownia mięsa, Hemphill - magazyny i sprzedaż towarów mięsnych.Eagle Beef, mięsa koszerne.Alejka była wąska i brukowana.Jeszcze węższą czyniły ją rzędy ustawionych tu koszy na śmieci i skrzyń.Kostka bruku była śliska od Bóg wie jakich odpadków, które tu wysypywano i wylewano.W powietrzu unosiła się mieszanina zapachów - niektóre były łagodne, inne ostre, jeszcze inne obrzydliwe i duszące.ale wszystkie kojarzyły się nieodparcie z mięsem i rzeźnią.Krążyły tu chmury brzęczących much.Z wnętrza jednego z budynków dobiegł mrożący krew w żyłach jęk pił do cięcia kości.Jej stopa poślizgnęła się na mokrym bruku.Bev rąbnęła biodrem w kosz na śmieci i owinięte w gazetę flaki spadły na nią niczym wielkie, mięsiste, tropikalne kwiaty.- Wracaj tu, do cholery, ale to już, Bevvie! Mówię serio! Nie żartuję! Nie pogarszaj swojej i tak kiepskiej sytuacji, dziewczyno!Dwaj mężczyźni siedzieli w drzwiach paczkowni Kirshnera, na zapleczu, gdzie przeładowywano towary - i zajadali grube kanapki.Tuż obok nich stały pudełka śniadaniowe.- Kiepsko z tobą, dziewczyno - rzekł łagodnym tonem jeden z nich.- Wygląda na to, że poprztykałaś się ze starym.- Drugi wybuchnął śmiechem.Doganiał ją.Słyszała tupot jego kroków i zdyszany oddech, jakby był tuż za nią.Patrząc w prawo, widziała czarne skrzydło jego cienia na deskach ciągnącego się z tamtej strony drewnianego płotu.A potem krzyknął za zdziwienia i wściekłości, kiedy się poślizgnął i runął z hukiem na kocie łby.W chwilę potem znów był na nogach, tylko że już nie krzyczał, lecz mamrotał coś niezrozumiale, z wściekłością, podczas gdy siedzący w drzwiach magazynu dwaj mężczyźni zarykiwali się śmiechem i poklepywali nawzajem po plecach.Alejka skręcała ostro w lewo.i Beverly zatrzymała się gwałtownie.Jej usta otwarły się w grymasie przerażenia.Wylot alejki blokowała wielka śmieciarka.Po obu jej stronach przesmyk miał nie więcej niż dziewięć cali szerokości.Motor śmieciarki pomrukiwał na jałowym biegu.Poprzez ten dźwięk słyszała dochodzące z szoferki głosy dwóch mężczyzn.Kolejnych dwóch facetów ucięło sobie przerwę na lunch.Do dwunastej brakowało zaledwie trzech, czterech minut.Niedługo zegar na wieży sądu zacznie wybijać godzinę.Słyszała za sobą tupot kroków ojca.Był coraz bliżej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]