[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łebyż mogła coś dla niej zrobić, gdyby mogła jej w czymś pomóc,gotowa byłaby na największe ofiary, byle nie musiała znosić tych dręczących pieszczot.Awłaśnie niczego więcej od niej nie oczekiwano.Marychna zastanowiła się: Chyba nie to.W postępowaniu Krzysztofa był jednak jakiś przymus.Naturalnie, przecie i dla niego tomusi być wstrętne!.Lecz natychmiast przyszła refleksja: gdyby było wstrętne, nie potrzebował zmuszać się dotego.Przypomniała sobie wiersze prozą, które czytał jej po francusku.Były to pieśni o miło-ści jednej kobiety do drugiej, a Krzysztof zachwycał się pięknością tej poezji.Jakie to szczęście, że Krzysztof zostanie jeszcze w Wiedniu przez tydzień, a może i dłużej.Obiecała mu wprawdzie, że do czasu jego powrotu nie będzie widywała się z nikim, że niepójdzie do fabryki.Oczywiście, nie pójdzie, bo i co robiłaby, zresztą długość jej urlopu zależ-na jest od okresu nieobecności szefa.Ale chyba do kina wolno jej chodzić albo na spacer? W tym nie ma nic złego.Pod wpływem ciszy panującej w mieszkaniu i nieustannego a równomiernego hałasu do-biegającego z ulicy, hałasu swojskiego, dobrze znajomego, uspokajała się coraz bardziej.Wprzedpokoju służąca otwierała piec i wkładała węgiel.Marychna zaczęła ubierać się.Przez szparę w drzwiach dolatywał smakowity zapach go-tującego się rosołu.Poczuła lekkie ćmienie w dołku.Jakże piekielnie była głodna.Od Wied-124 nia nic nie jadła, a i przedtem nie miała wcale apetytu.Ostrożnie nacisnęła klamkę.W przed-pokoju i w jadalni nie było nikogo.Widocznie gospodyni wyszła.W kuchni powitała ją słu-żąca okrzykiem: Jezusie Nazareński! A co to pannie Marychnie jest? Tak zmizerniała! Jestem zmęczona podróżą i strasznie głodna. Pewno, pewno.zaraz zrobię kawkę.Marychna wróciła do siebie i spojrzała w lustro.Rzeczywiście wyglądała fatalnie.Musiałastracić kilka kilogramów wagi, jej kwitnąca cera stała się przezroczysta i ledwie różowa, podoczyma znaczyły się dwie niebieskawe plamy. Boże, jak ja zbrzydłam  powiedziała głośno i jednocześnie pomyślała, że to wcale nie-prawda, gdyż wygląda teraz bardziej interesująco, prawie tak, jak Brygida Helm w filmieAlraune.Zniadanie zjadła z apetytem, po czym zabrała się do rozpakowywania walizek.Ile terazmiała różnych pięknych rzeczy.Wszystko od Krzysztofa.On naprawdę był dla niej bardzodobry.Rozmieszczanie i porządkowanie rzeczy w szafie zajęło jej czas do obiadu.Na szczę-ście przy stole był jakiś ksiądz, daleki kuzyn gospodyni, i to uwolniło Marychnę od spodzie-wanych indagacyj.Na dworze był straszny mróz, wobec czego postanowiła nie wychodzić.Jednak bezczynność tak jej ciążyła, że około szóstej nałożyła futro i zbiegła ze schodów.Trafiła do jakiegoś podrzędnego kina, gdzie wyświetlano nudny, stary film.Bohaterka, po-rzucona przez ukochanego, truje się weronalem i zostawia kartkę:  Nikomu nie jestem po-trzebna, odchodzę w zaświaty.Wprawdzie ofiara niewiernego amanta w końcu została ura-towana, lecz Marychna, wracając do domu, aż do rogu Leszna i %7łelaznej była najgruntowniejprzeświadczona, że ona też jest nikomu niepotrzebna i też powinna odejść w zaświaty.Szko-da tylko, że w pożegnalnym liście nie będzie już mogła użyć tak pięknego słowa, jak owezaświaty.Każdy, kto był na tym filmie, wiedziałby od razu, skąd ona to wzięła. Dzień dobry pani  usłyszała tuż przy sobie wesoły głos.Obok niej szedł chemik fabryczny, inżynier Ottman.Jego różowa twarz stała się od mrozuprawie buraczana, a płowe wąsiki pokryte były tak gęstym szronem, że wyglądały jak siwe.W swoim wyszarzałym paletku wyglądał kuso i ubogo, lecz pomimo to Marychna byłauszczęśliwiona: O, pan tutaj! Co pan w moich stronach porabia? To ja powinienem pytać, co pani robi w Warszawie? Słyszałem, że ma pani urlop i sza-leje w Zakopanem.Już wraca pani? I tak nie będzie pani miała nic do roboty, bo Wyzbor-Dalcz przyjeżdża dopiero za tydzień. Tak?  zapytała Marychna  skąd pan o tym wie? Nie mogę się doczekać jego powrotu, mam niektóre rzeczy, których bez decyzji pani sze-fa nie mogę rozpocząć.Wie pani co? Pani pewno nic pilnego nie ma.Może byśmy wstąpili namuzyczkę do jakiej cukierni?Marychna zgodziła się bez wahania.Ostatecznie nikogo znajomego prawdopodobnie niespotkają.Kompromitujące palto Ottmana zostanie w szatni, a chyba ma na sobie jakiś możli-wy garnitur. Mamy tu bliziutko do przystanku tramwajowego  mówił Ottman  o, zdaje się, idzie dziewiątka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl