[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzała na Shana, nie patrząc mu w oczy, ale powoli taksując jego ciało, jak gdyby przymierzając go do czegoś.Za chatą rozciągał się centralny plac osady, otoczony paro­ma budynkami.Niektóre były tylko prowizorycznymi szopa­mi z żerdzi, desek, a nawet tektury, jednak ku swemu zasko­czeniu Shan dostrzegł tu również kilka małych, lecz solidnych budowli z kamienia.Przed jedną z nich pracowała grupka mężczyzn, ostrząc najrozmaitsze topory i noże.Mieli w sobie coś małpiego: byli niscy, mieli grube ramiona i maleńkie oczka.Jeden z nich odłączył się od grupy i zrobił krok w stronę Shana, wymachując lekkim toporem.Jego bez­myślne spojrzenie niepokojąco przywodziło na myśl trupa.Gdy spostrzegł worek w ramionach Yeshego, twarz mu zmiękła.Dwaj inni zbliżyli się, z powagą wyciągając ręce.Kiedy Yeshe podał im worek, skłonili głowy na znak współczucia, lecz nagle na ich twarzach pojawiło się zakłopotanie.Jeden z mężczyzn zajrzał do środka i roześmiał się, wyciągając jabłko.Wśród ogólnej we­sołości rzucił owoc w krąg mężczyzn.Nie taką zawartość mają zazwyczaj małe konopne worki, jakie przynosi się ragyapom, uświadomił sobie nagle Shan, martwe tłumoczki, które muszą budzić sprzeciw nawet w rozcinaczach zwłok.Podarunek Yeshego przełamał lody.Rzucono kolejne jabłka i mężczyźni wyciągnęli scyzoryki - gdyż dłuższe noże były zare­zerwowane dla ich uświęconych obowiązków - i zaczęli rozkrawać owoce.Shan przyjrzał się ich narzędziom.Nożyki o ostrzach zakończonych hakami.Długie noże do zdejmowania skóry.Pry­mitywne topory, wykute być może przed dwoma wiekami.Poło­wa z nich bez trudu oddzieliłaby ludzką głowę od ciała.Pojawiły się dzieci, łakomie wyciągając dłonie po jabłka.Trzymały się z dala od Shana, ale okrążyły Yeshego, zacieka­wione i szczęśliwe.- Przychodzimy z księgarni w mieście - oświadczył Shan.Jego słowa nie zrobiły żadnego wrażenia na dzieciach, mężczyźni jednak natychmiast spoważnieli.Zaczęli szeptać między sobą, a jeden z nich pobiegł w górę, za wioskę.Dzieci zaczęły poszturchiwać Yeshego, który nagle począł okazywać im niezwykłe zainteresowanie.Ukląkł, by zawią­zać jednemu z nich but, uważnie oglądając przy tym ubranie dziecka.Dzieciarnia wskoczyła mu na plecy, powalając go na ziemię.Niektórzy ze starszych chłopców wyciągnęli drewnia­ne nożyki zabawki i śmiejąc się histerycznie, udawali, że od­cinają mu członki.Shan przyglądał się tej bijatyce tylko przez chwilę, potem jego wzrok spoczął na biegnącym mężczyźnie.Szybko stało się jasne, że zmierza do skały sterczącej na szczycie niskiego wzgórza górującego nad osadą.Shan ruszył za nim, przysta­nął jednak, kiedy spostrzegł ptaki.Kilkanaście, w większości sępów, krążyło wysoko na niebie.Inne, większe i mniejsze, obsiadły gałęzie karłowatych drzewek wzdłuż ścieżki.Wyda­wały się dziwnie oswojone, jak gdyby wioska należała do nich w równej mierze jak do ragyapów.Z leniwym zaciekawieniem obserwowały mijającego je w biegu człowieka.Nazywało się to podniebnym lub powietrznym pochówkiem.Najszybsza metoda likwidacji fizycznych pozostałości ludzkiej egzystencji.W niektórych częściach Tybetu ciała puszczano z prądem rzek, z którego to powodu jedzenie ryb stanowiło tabu.Shan słyszał, że w regionach o wciąż jeszcze żywych związkach z kulturą indyjską praktykowano palenie zwłok.Ale w większej części Tybetu dla pobożnego buddysty istniał tylko ten jeden sposób pozbycia się ciała, gdy wcielenie dobie­gło końca.Tybetańczycy nie mogli żyć bez ragyapów.Ale nie mogli też żyć obok nich.Gdy biegnący zbliżył się do skały, na szczycie wzgórza uka­zał się inny mężczyzna.Niósł długi kij zakończony szerokim żeleźcem.Był w średnim wieku, ubrany w zimową czapkę woj­skową, której watowane nauszniki zwisały mu po bokach jak małe skrzydła.Shan, nieufnie popatrując na ptaki, usiadł na kamieniu i czekał, aż człowiek w wojskowej czapce zejdzie ku niemu.Zbliżywszy się, mężczyzna przyjrzał mu się podejrzliwie.- Nie przyjmujemy turystów - rzucił wysokim głosem.- Odejdź stąd.- Dziewczyna z księgarni pochodzi z tej wioski - odezwał się szorstko Shan.Mężczyzna przyglądał mu się z surową twarzą, po czym pochylił żeleźce.Wyciągnął szmatę i nie spuszczając oczu z Shana, zaczął ocierać je z resztek wilgotnej, różowej substancji.- To moja córka - przyznał.- Nie wstydzę się.- Było to znaczące i śmiałe wyznanie.- Nie ma powodu do wstydu.Ale dziwnie było stwierdzić, że ktoś z was pracuje w mieście.- Wiedział, że nie musi wspo­minać o zezwoleniu na pracę.Świadomość, że Shan odkrył kłamstwo, była, jak podejrzewał, jedynym powodem, dla któ­rego ów człowiek w ogóle z nim rozmawiał.Wyzwanie w oczach ragyapy przygasło, pozostał tylko błysk stanowczości.- Ona jest dobrym pracownikiem.Zasługuje na szansę.- Nie przyszedłem tu w sprawie twojej córki.Przyszedłem w sprawie waszych interesów ze starym czarownikiem.- My nie potrzebujemy czarowników.- Khorda sprzedawał jej czary.Myślę, że ona przynosi je tutaj.Mężczyzna przycisnął pięść do skroni, jak gdyby w napa­dzie bólu.- Kupowanie czarów nie jest nielegalne.Już nie.- Ale jednak próbujesz to ukryć, posyłając po nie swoją córkę.Ragyapa przemyślał jego słowa.- Pomagam jej się wybić.Pewnego dnia będzie miała wła­sny sklep.- Sklep może dużo kosztować.- Jeszcze pięć lat.Mam to rozpracowane.Ragyapowie mają najpewniejszy fach w Tybecie.- Zabrzmiało to jak stary dow­cip.- Czy był tu Tamdin? To dlatego potrzebujecie czarów? - zapytał Shan.Albo czy Tamdin mieszka tutaj, powinien może zapytać.Czy to naprawdę mogło być aż tak proste? Zgorzk­niali, zapomniani ragyapowie muszą nienawidzić świata, a zwłaszcza jego prominentów.I któż mógł mieć większe od nich kwalifikacje, by zarżnąć prokuratora Jao? Albo wyciąć serce Xonga De z Ministerstwa Geologii?Mężczyzna westchnął.- One nie są przeznaczone dla tego miejsca.- W takim razie dla jakiego? Dla kogo? Chcesz powiedzieć, że sprzedajesz je komuś innemu?- To nie są sprawy, o których się mówi.- Jeszcze raz prze­tarł szmatą żeleźce, jakby ostrzegawczo.- Sprzedajesz je? - powtórzył Shan.- Czy to w ten sposób zapłacisz za jej sklep?Mężczyzna spojrzał na krążące w górze ptaki.Wioska ragyapów byłaby znakomitym miejscem do popełnienia morder­stwa, uświadomił sobie Shan.To tak, jakby zastrzelić własne­go znienawidzonego oficera na polu bitwy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl