[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Matko Ziemio, niech to się jużskończy.- Ustąpię ze stanowiska bezzwłocznie po przyjęciu przez parlamentustawy o Autonomii Etnicznej.Do tego czasu możemy dopuścić dowspółzarządzania w regionie komisarzy mianowanych przez Komisję,zgodnie z koncepcją, którą zgłosił pan na początku negocjacji.Niech takbędzie.Ale mam.To nawet nie warunek, to prośba.Zgodził się, zgodził się na wszystko.Musi być już niezle przyciśnięty.Tezamieszki go dobiły.Tak, wygląda na wykończonego.- Słucham?- Prosiłbym, aby wyszedł pan do dziennikarzy sam.Po tym wszystkim,co się dziś stało w moim regionie, wolałbym nie udzielać żadnychwypowiedzi.Czuję, że nie mogę się na to zgodzić.Idiotyczne argumenty.Nie musinic mówić, nie musi odpowiadać na pytania, jeśli nie chce.Tylko wyjść zemną i poinformować, że mediacja dala skutek.Złożyć deklarację dobrejwoli, nic więcej.Milczę, wpatrzony w gipsowe stiuki na ścianach.To przecież dokładnieten sen.Powtarza się w każdym szczególe.Sam, bez Vana, bez Gruyera,na oczach kamer, przed lasem mikrofonów.i lufa przystawiona dopotylicy.Marika nie wytrzymuje, zaczyna delikatnie prosić Kurutę, aby tylkopokazał się kamerom.A ten nie odrywa wzroku ode mnie.Ale przecież tym, którzy zesłali na mnie ten sen, a co do tego jednegomogę wierzyć Des Paulowi, że ten sen nie był normalnym snem - tym,którzy dobrali się jakoś do mojej podświadomości, o coś musiało chodzić.Czy nie o to właśnie, żebym teraz bał się postawić kropkę nad i"?Właściwie skąd to nagłe odejście Vana i Gruyera? Co knuli za moimiplecami, w czym im przeszkodziłem? Skąd wzięli i po co dopuścili do mnietego szalonego księdza, na co w związku z nim liczyli?Tak, skoro panu na tym zależy - mówi ktoś moimi ustami.Tak, powiedział ktoś.A może ja sam.Czy to się dzieje naprawdę?Czas i przestrzeń kurczą się nagle, wokół mnie wirujący krąg.Uśmiechy.Uściski dłoni.Stiuki na ścianach.Obrzeżony złotem blask luster.Uradowana Marika.Przerażenie.Nie potrafię skupić się na tym, co mówię,co robię.Niemy obraz Tourilla poruszającego ustami.Oświadczenie -przeglądam podaną kartkę, rzędy pisma upstrzone aktorskimi znakamipodpowiadającymi intonację.Aaskoczący policzki pędzelek w rękucharakteryzatorki.Tourill zajmuje się wszystkim, jest wszędzie,niezawodny, lepszy od Vana i Gruyera razem wziętych.Czytam oświadczenie raz po raz, gdy przygotowujemy się przedwyjściem do dziennikarzy, zapamiętuję, mogę powtórzyć nie zmyliwszyani jednego oddechu - ale nie rozumiem, co znaczy każde ze słów, nic domnie nie dociera, jakby to było w jakimś obcym języku.Zdaje się, że czasstoi w miejscu i zarazem pędzi na złamanie karku.Matko Ziemio, co za strach.To ten sen, to pułapka, uciekaj - krzyczyjakaś część mojej istoty, ale przecież nie mogę, przecież muszę stanąćprzed kamerami i oznajmić wam radosną nowinę.Ochroniarz zajmujemiejsce przy drzwiach.Nie potrafię sobie przypomnieć, bym kiedykolwiekwidział jego twarz - ale nie śmiem zapytać Tourilla, który obchodzi mnie,lustrując uważnie, czy to nasz człowiek, czy też całe spotkanie ochraniaprefektura Dolnej Walonii.Może wszyscy ci ludzie dookoła to podwładni Kuruty? Może to jakiśmafijny, wschodni teatr, w którym zostanę zamordowany na oczachkamer, na oczach całego świata.Po co? Dla jakiegoś barbarzyńskiegorytuału? Kto mógłby wpaść na podobny pomysł - kto w ogóle to wszystkoukłada, kto rządzi mną, Kurutą, tymi ludzmi, naszymi snami? BiednyMathieu-Ricard, patrzcie na niego.Najnieszczęśliwszy z ludzi, którymyślał, że niesie na swoich barkach losy świata.Jestem cały spocony.Tourill klepie mnie po ramieniu.Czy on wie?Muszę się opanować.To urojenia.Absurdy.Opanować się za wszelkącenę.Jeszcze chwila, a Tourill da znak i ruszymy przed siebie,wyćwiczonym krokiem, odpowiednio wolnym, by stworzyć wrażeniedostojeństwa, i odpowiednio szybkim, by okazać prężność i energię.A potem zostanę zamordowany na oczach was wszystkich.Ku waszejbezbrzeżnej radości.Patrzcie, jak ze znienawidzonego Mathieu-Ricardawypływa krew i mózg.Za co mnie nienawidzicie? Za co tak nienawidzicienas wszystkich? Za co? Powiem wam - za to, że nie jesteśmy królami,którzy władzę odziedziczyli, ani despotami, którzy sięgnęli po nią siłą.Wynosicie nas do tej władzy sami i dlatego jesteśmy waszym lustrzanymodbiciem.Wiernym obrazem waszych niskich, podłych zachceń, waszegożyciowego draństwa, małości, cwaniactwa.Tego w nas nie możecie znieść.Kłamiemy? Tak.Kto by na nas głosował, gdybyśmy nie kłamali?! Czydostałbym choć jeden wasz głos, gdybym szczerze, brutalnie powiedziałprawdę w oczy, że nic nie spadnie wam z nieba, że za każdy swój czynbędziecie musieli zapłacić? Kłamię, bo kochacie moje kłamstwa,potrzebujecie ich jak powietrza, bo nie jesteście już zdolni wziąć życiatakim, jakim jest.Przeglądacie się w mych krętactwach jak w lustrze i tenwidok przyprawia was o mdłości.I za to nienawidzicie polityki, demokracji,krzyczycie, że jest brudna - bo jest taka jak wy.Chciałbym patrzeć, jakzdychacie, wyrzynani przez rezunów - tak jak wy chcielibyście oglądaćmoją śmierć.Drżę cały, trzęsą mi się nogi.Muszę się opanować, muszę przetrzymaćten atak, ten strach, który spłynął na mnie skądś, jakaś część megoumysłu podpowiada: narzucony cudzą wolą, nie wiem czyją, niczym tesny.Tourill daje znać i po raz nie wiem już który ruszamy przed siebie tymwyćwiczonym krokiem, wpływamy po czerwonej ścieżce dywanu w blasktelewizyjnych halogenów, w gwar, i nie mogę się zdobyć, by odwrócićgłowę, by zobaczyć, czy nie stoi za mną ochroniarz.Moja twarz nie możedrgnąć, gdy wyciągają się ku niej drapieżne palce mikrofonów, gdyspoczywają na niej setki, tysiące waszych spojrzeń.Jakże chciałbym sięteraz obudzić.Walcząc rozpaczliwie z drżeniem nóg, zbliżam się domikrofonu, nie zapominając o uśmiechu, czekam, aż gwar przycichnie, ażcała uwaga skupi się na mnie, aż.Naprawdę nie wiem, co wam powinienem powiedzieć.Chyba tylko tęjedną myśl, która kołacze mi w głowie, gdy uwaga wszystkich powoliobraca się na mnie, a może na tego ochroniarza za moimi plecami: %7łewcale nie chcę tutaj być
[ Pobierz całość w formacie PDF ]