[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Odwrócił się i pokazał drugi pośladek.- A ten, powiedziała, pomoże mi zdobyć fortunę.Nie wiem, jak powinien działać, bo umarła, zanim mi wytłumaczyła.Ale moim zdaniem przynosi szczęście.Dzięki niemu tak jakbym wiedział, co należy robić.- Wyszczerzył zęby.- Zdobyłem sobie krypę i ładunek whisky, nie?- Czy gubernator naprawdę da ci medal za zabicie Hoocha?- W każdym razie za złapanie go.Na to wygląda.- Ale chyba nie bardzo się zmartwił, że stary Hooch nie żyje.- Nie - przyznał Mike.- Raczej nie.A teraz gubernator i ja jesteśmy dobrymi kumplami.Mówił, że musi załatwić parę spraw i tylko ktoś taki jak ja się do tego nadaje.Chłopak spojrzał na niego i zachwyt błysnął w osiemnastoletnich oczach.- Mogę ci pomagać? Mogę z tobą popłynąć?- Biłeś się kiedyś?- Mnóstwo razy.- Odgryzłeś komuś ucho?- Nie, ale raz wydłubałem człowiekowi oko.- Oczy są łatwe.Miękkie.- I raz tak jednemu przyłożyłem z byka, że stracił pięć zębów.Fink myślał nad tym przez chwilę, wreszcie uśmiechnął się i kiwnął głową.- Pewnie, mały.Płyń ze mną.Kiedy już skończę, na sto mil od tej rzeki nie zostanie ani jeden mężczyzna, kobieta czy dziecko, którzy nie będą znali mojego imienia.Wątpisz w to, mały?Chłopak nie miał żadnych wątpliwości.Rankiem Mike Fink i jego załoga przepłynęli na południowy brzeg Hio.Na krypie mieli wóz, kilka mułów i osiem beczułek whisky.Zamierzali pohandlować trochę z Czerwonymi.Po południu gubernator William Harrison pochował zwęglone ciała swej drugiej żony i syna, którzy mieli nieszczęście znaleźć się w pokoju dziecinnym.Chłopiec przymierzał swój paradny mundur, kiedy dom stanął nagle w płomieniach.Ogień we własnym domu nie rozpalony ludzką ręką.odebrał mu to, co kochał najbardziej.I żadna moc na świecie nie mogła mu tego przywrócić.ROZDZIAŁ 7 - JEŃCYAlvin Junior nigdy nie czuł się mały, chyba że siedział na grzbiecie wielkiego starego konia.To nie znaczy, że był marnym jeźdźcem - on i konie całkiem dobrze się ze sobą zgadzali: one nigdy go nie zrzucały, on nigdy ich nie bił.Rzecz w tym, że nogi sterczały mu na boki, a ponieważ w tę podróż miał jechać w siodle, musieli wybić nowe dziury w paskach strzemion, żeby można je podciągnąć dość wysoko.Al nie mógł się już doczekać dnia, kiedy dorośnie.Mogą powtarzać, że jest dość duży jak na swój wiek, ale to niczego nie dowodzi.Kiedy ten wiek wynosi dziesięć lat, duży jak na swój wiek wcale jeszcze nie znaczy: duży naprawdę.- Nie podoba mi się to - oświadczyła Faith Miller.- Nie chcę posyłać swoich chłopców w sam środek wszystkich tych zatargów z Czerwonymi.Matki zawsze się martwią, ale Faith miała powody.Przez całe życie Alvin był niezgrabiaszem i stale przytrafiały mu się różne wypadki.Wprawdzie wszystkie dobrze się kończyły, ale często niewiele brakowało.Najgorszy zdarzył się parę miesięcy temu, kiedy nowy młyński kamień upadł Alowi na nogę i złamał ją brzydko.Wyglądało na to, że chłopak umrze i sam właściwe się tego spodziewał.I umarłby.Na pewno by umarł.Chociaż wiedział, że ma moc, by się uleczyć.Odkąd Jaśniejący Człowiek przyszedł do jego sypialni tamtej nocy, kiedy miał sześć lat, Al nie wykorzystywał swojego talentu, żeby sobie pomóc.Wyciąć kamień dla ojca, owszem, mógł to zrobić, gdyż kamień miał służyć wszystkim.Przesuwał palce po skale, badał ją, wyszukiwał ukrytych miejsc, gdzie może pęknąć, a potem ustawiał wszystko we właściwym porządku.sprawiał, żeby stało się tak, jak chciał.I kamień oddzielał się dokładnie tak, jak prosił Al.Ale nigdy dla własnego dobra.Kiedy leżał ze złamaną nogą i zdartą skórą, wszyscy wiedzieli, że niedługo umrze.Al nigdy by nie użył swego daru, żeby naprawić coś w sobie, żeby się uzdrowić.Nawet by nie spróbował.Na szczęście był tam stary Bajarz.Zapytał, dlaczego nie chce wyleczyć sobie nogi.Al powiedział mu to, czego nie mówił jeszcze nikomu: o Jaśniejącym Człowieku.Bajarz uwierzył, w głowie mu nie postało, że chłopak oszalał albo majaczy.Kazał Alowi dobrze się zastanowić, co takiego powiedział mu Jaśniejący Człowiek.I kiedy Al pomyślał, uświadomił sobie, że to on sam obiecał nigdy nie robić tego dla siebie.Jaśniejący Człowiek poprosił tylko: "Wszystkie rzeczy uczyń całością".Wszystkie rzeczy uczynić całością.No, a czy noga nie była elementem "wszystkich rzeczy"? Dlatego naprawił ją, jak najlepiej potrafił.To nie wszystko, oczywiście, ale ogólnie rzecz biorąc, skorzystał z własnej mocy i z pomocą rodziny wrócił do zdrowia.Dlatego jeszcze żył.Ale przez te dni spoglądał prosto w twarz śmierci i nie bał się jej tak, jak oczekiwał.Kiedy leżał nieruchomo i śmierć sączyła mu się przez kości, zaczął wyczuwać, że ciało to jakby szałas, gdzie schronił się w złą pogodę, dopóki nie wybuduje domu.Jak te szopy, które stawiają sobie osadnicy, zanim skończą właściwy budynek z bali.I gdyby umarł, to wcale nie byłoby straszne.Po prostu inne, może nawet lepsze.Dlatego nie zwracał uwagi na słowa mamy o Czerwonych, i jakie to niebezpieczne, i jak mogą zginąć po drodze.Nie dlatego, że według niego nie miała racji, ale dlatego, że nie dbał, czy zginie, czy nie.Chociaż nie, właściwie to nie tak.Miał jeszcze wiele spraw do załatwienia, choć na razie nie wiedział jakich, więc byłby zły, gdyby umarł.Na pewno nie planował swojej śmierci.Tyle że nie budziła w nim strachu, jak to bywa u niektórych ludzi.Starszy brat Ala, Measure, próbował uspokajać matkę, żeby sama siebie nie doprowadziła do rozpaczy.- Nic nam nie będzie, mamo - zapewniał.- To na południu mają kłopoty, a my przez cały czas pojedziemy po dobrych drogach.- Na tych dobrych drogach co tydzień znikają ludzie - odparła.- Francuzi z Detroit kupują skalpy.Ani na chwilę nie przestali.Nieważne, co robi Ta-Kumsaw i jego dzikusy.Wystarczy jedna strzała, żeby zabić człowieka.- Mamo - przerwał jej Measure
[ Pobierz całość w formacie PDF ]