[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I twoja broda jest siwa.Podoba mi się.Całował jej palce.Dotykał ich koniuszkiem języka.Spojrzała mu w oczy, zobaczyła tam niepewność.Otoczyła go długimi ramionami.- Jestem taka szczęśliwa.Nie mów nic!Wtuliła się w niego, całując namiętnie.Chciał jednak coś powiedzieć.Nie pozwoliła, kładąc mu palce na usta.Zaczął ją pieścić tak jak kiedyś.Ogarnęło ją pożądanie.Wiedziała, że i on jej pragnie.Jego ruchy były zbyt wolne.Pomagała mu rozpinać sukienkę, zdarła jego kurtkę.Była przerażona, że tak strasznie schudł, była przerażona jego bliznami.- Czy nie zapominasz o czymś? - mruknął, całując jej piersi, głaszcząc ciało.Powiedział to z nutką wesołości, udając, że nie dostrzega jej zainteresowania pokiereszowaną skórą i bliznami.-Wróciłem.Gdzie jest zegarek?Nie wypuszczając go z objęć wycofała się przez pokój, wprowadziła do sypialni i uniosła poduszkę.- Najpierw go nosiłam.Zmniejszyłam bransoletkę.Zdjęte ogniwa chowałam do czasu, aż Miles.powiedział mi, że nie żyjesz.Hardin uśmiechnął się szeroko, wyraźnie zadowolony.- No cóż, Miles często przesadza.Adżaratu dalej wyjaśniała: - Za wielki i za ciężki zegarek do noszenia w szpitalu, więc go trzymałam tu.Kiedy się w nocy budzę, bez trudu mogę odczytać godzinę.Zamknęła oczy.Delikatnie gładził jej twarz.Usłyszała jego głos jakby z daleka:- Jakie to wąskie łóżko.- Dla mnie wystarczało.Dotyk jego palców podobny był do muśnięcia przez promień słońca.Leżała u jego boku, jedno kolano podciągnęła do góry, głowę miała opartą na jego piersi.Słuchała bicia serca.Oczami wędrowała po ciele Hardina.Wydawał się mniejszy niż dawniej, nieco wyschnięte mięśnie były mocno napięte.Na prawym przedramieniu biegła zygzakiem szkarłatna szrama, a na opalonych nogach widać było całą siatkę białych zrostów.- Jakie to dziwne, że leżymy razem, ale nie na jachcie - powiedziała.- Dziwne.- Nie brakowało ci kołysania?- Nie.- Mnie też nie.Bardzo przeżyłeś utratę Łabędzia!- To był wspaniały jacht!- Był.- Uśmiechnęła się.- Ale teraz wcale nie żałowałam, że nie musiałeś wstawać do żagla.Poczuła, że Hardin oddala się myślami.- Co się stało z twoimi nogami?- Skorupiaczki.Złapałem się steru dau, które właśnie przepływało.Spojrzała na jego twarz.Patrzył w sufit.- Ostre jak brzytwa.- A ramię? - spytała.Przygodę ze sterem i skorupiakami skwitował spokojnie paroma słowami, ale teraz słowa zawierały gorycz.- Kula.zniszczyła celownik.Nie mogłem sterować rakietą.Poczuła ból w sercu, słysząc jego przyśpieszony oddech i czując, że cały sztywnieje.Gładziła łagodnie jego ciało, ale pozostał spięty.- Nie zrezygnowałeś, prawda?- Nie.- Po co przyjechałeś do mnie?- Potrzebuję cię.- Do czego?- Do wszystkiego.- I do tej sprawy też?- I do tej sprawy też.Zwinęła się w kłębek, pozostawiając głowę na jego piersi.On musi to zrobić, pomyślała z rezygnacją.Karolina wciąż wypełnia jego myśli.Wciąż rządzi nim pasja, pasja jest ciągle moją rywalką.I tak będzie, póki nie zabije przeszłości.31Była sobota i parking basenu jachtowego zapełniały wypolerowane samochody.Większość jachtów była na morzu, ale żaglówka Adżaratu znajdowała się na swoim miejscu częściowo wypełniona deszczową wodą.Miles Donner już był w mieszkaniu Adżaratu.Portier powiedział, że od wielu dni jej nie widział.Wrócił do mieszkania, włamał się, by zorientować się w sytuacji.Meble stały na swoim miejscu, ale szafy ubraniowe i półki na książki były puste.W klinice powiedziano mu, że należał się jej zaległy urlop i nagle zdecydowała się go wykorzystać.Ojciec nie widział jej od wielu tygodni, ale nie martwił się tym, gdyż już tak bywało w przeszłości.Natomiast Donner martwił się.Patrzył na deszczową wodę na dnie żaglówki i poczuł nagłe podniecenie.Gdy podjeżdżał do międzynarodowego lotniska w Lagos, był bliski rozgorączkowania.Nie miało najmniejszego sensu kontaktować się z placówką Mossadu w Lagos.W tym wypadku trzeba było lecieć do Izraela i przekonać ich.32Na lewym skrzydle mostka Lewiatana kapitan Ogilvy stał między Milesem Donnerem i Jamesem Bruce'em.Potężny tankowiec spływał pusty zachodnim wybrzeżem Afryki, udając się po ropę po raz trzeci od chwili rakietowego ataku Hardina przed siedmioma miesiącami na wodach Zatoki Perskiej.Tankowiec wydawał się sam na morzu, oprócz starego przybrzeżnego frachtowca, który obsługiwał senegalskie wybrzeże, płynąc o wiele mil bliżej lądu.Jego maszty odbijały promienie zachodzącego słońca.Ogilvy był wściekły.Donner niespokojny.Obaj się pokłócili mimo prób mediacyjnych Bruce'a.Kłócili się właściwie od chwili, gdy Izraelczyk i przedstawiciel dyrekcji przylecieli na pokład z Cape Verde - Zielonego Przylądka.Wszyscy trzej mieli na szyi lornetki.Donner co parę minut badał przez lornetkę horyzont.- Wie pan przecież, człowieku, że Hardin nie żyje! - upierał się Ogilvy.- Wszyscy, psiakrew, wiedzą, że Hardin nie żyje.- No to dlaczego nie znaleziono jego ciała? - spytał spokojnie Donner.- Niech pan przesłucha śruby Lewiatana!- Znaleźliśmy skrawki tratwy, ale nic więcej.- Bo Irańczycy spieprzyli robotę! - Ogilvy tracił panowanie nad sobą.- Nasza Marynarka Królewska potrafiłaby wiele tych tubylców nauczyć, prawda, Bruce?Bruce uśmiechnął się słabo.- Wezwijmy helikopter, Cedryku! Będzie tu za dwie godziny i wszyscy odetchniemy, mając ochronę ogniową.Dlaczego nie.Ogilvy przerwał mu: - A może ci tubylcy go znaleźli i tak poturbowali, że im było wstyd pokazać ciało.Przecież wiecie, żeIrańczycy lubią torturować.Nie dostrzegliście tych skłonności, kiedy lataliście po zatoce na tym ich poduszkowcu? A może dali mu utonąć? Przecież ten ich komandor niemal w oczy mi powiedział, że się z nim zabawią, zanim Departament Stanu zdąży interweniować.- Nigdy nic takiego nie słyszałem - odezwał się Bruce.- Trudno, żeby ci przysyłali memorandum w tej sprawie.Ale istotny jest fakt, że Hardin nie żyje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]