[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Młody Aholiańczyk w tym krótkim czasie spoważniał i wydoroślał.Był gotów wypełniać moje rozkazy o każdej godzinie dnia i nocy.Pomoc, jakiej mi udzielał, i sympatia, jaką go darzyłem, nie były jedynymi przyczynami, dla których starałem się, aby zawsze był przy mnie.Tylko za jego pośrednictwem mogłem otrzymywać nowe wiadomości o Thrali.Analia, jego siostra nadal była damą dworu Thrali i ciągle przebywała w otoczeniu Księżniczki.Przez cały ten miesiąc osobiście nie spotkałem Thrali ani razu.Pewnego wieczoru siedziałem samotnie w moim apartamencie, zapoznając się z raportami z Ru, zawierającymi osobiste uwagi Zacata, gdy przybył do mnie Anatan.Położył przede mną małą metalową skrzyneczkę, jedną z tych, w jakich na Krand przesyłaliśmy wiadomości.Zwój jedwabiu, który z niej wyciągnąłem, zawierał tylko jedno zadanie: „W grocie o wschodzie księżyca.”Na zwoju nie było żadnego podpisu.— Skąd to masz? — zapytałem.— Od Analii — usłyszałem krótką odpowiedź.Zrozumiawszy natychmiast, kto jest nadawcą wiadomości, szybko schowałem jedwab do kieszeni.Anatan przez dłuższą chwilę stał przy mnie, z wyrazem niezdecydowania na twarzy.— O co chodzi? — zapytałem.Rozłożył ręce w geście bezradności.— To nie jest w porządku! — zawołał i natychmiast wybiegł z pokoju.Zorientowałem się, z jakim trudem te słowa przeszły mu przez gardło.Zastanawiając się, co spowodowało jego wybuch, podszedłem do okna.Księżyc miał wzejść lada moment, dlatego moje serce już teraz biło jak oszalałe, oczekując spotkania z ukochaną.Jak błyskawica zbiegłem po schodach.Mój prywatny latacz dotknął pałacowego lądowiska po krótkim locie i kiedy zatrzymałem go w miejscu, natychmiast opuściłem kabinę i pobiegłem przed siebie, powtarzając w myślach hasła dla wartowników.W ogrodzie wiał chłodny wiatr, który sprawił, że tej nocy z taką jasnością jak nigdy uświadomiłem sobie, jaki los czeka planetę.Zadrżałem; nie wiem, z zimna czy ze strachu.O tragedii, jaka nas czeka, rozmyślałem, poszukując groty, w której już niegdyś spędziłem niezapomniane chwile z Thralą.Było wcześnie i nikt jeszcze na mnie nie czekał.Płonąc z niecierpliwości, spacerowałem w tę i z powrotem, ukryty w cieniu drzew.Na szczęście nie musiałem długo czekać.Wkrótce z cienia wyłoniła się sylwetka, którą znałem tak dobrze.— Thrala!Moje ramiona objęły ją, moje usta poszukały jej cudownie słodkich ust.Po chwili jednak moja ukochana uwolniła się z moich objęć.— Co ja zrobiłem złego, najdroższa? Przestraszyłem cię? Potrząsnęła przecząco głową i w tej chwili w blasku księżyca ujrzałem, że po jej policzkach toczą się łzy.— To wszystko moja wina, Garanie…— Pewnie jesteś zmęczona — przerwałem jej szybko.— I jeszcze zadałaś sobie trud, żeby się ze mną spotkać.Och, jaki jestem okrutny…— Nie, nie! — zawołała z rozpaczą w głosie.— Jakże mam ci to powiedzieć?Dłonie zacisnęła w piąstki, a łzy jeszcze szybciej popłynęły po jej policzkach.Trwało to długą chwilę, po której odetchnęła, jakby zapanowała nad sobą.— Garanie, nie uczyniłeś niczego, co nie byłoby prawe, piękne i dobre.Oboje będziemy o tym pamiętali, kiedy… — głos zamarł jej w gardle.Zadrżałem, gdyż w tej chwili zdałem sobie sprawę, że nie mogę już dłużej być szczęśliwym człowiekiem.— Co chcesz powiedzieć, Thralo? — zapytałem najłagodniej, jak potrafiłem.— Nie bój się, ukochana, powiedz mi to.— Garanie, nie ode mnie zależy moje życie i moje uczucia.Nie wolno mi samej wybierać własnej drogi.Postanowiono, że dla dobra Krand należeć będę do Thrana.Czuję w tej chwili całą okropność swego grzechu.Należałam bowiem do Thrana już wtedy, gdy na Drogach Ciemności wyznawałam ci miłość.Należę do niego od dnia, w którym wróciłam ze Świątyni Światła.Potęp mnie teraz, Garanie, i będziesz miał rację.Ukochany, postąpiłam wobec ciebie tak okrutnie!Czułem, jak moje ciało przeszywa chłód.— Należysz do Thrana? — zapytałem głuchym głosem.— Całym sercem?Wysoko uniosła głowę.— Nie, i nigdy tak się nie stanie.Kiedy po raz pierwszy ujrzałam cię w lataczu mojego ojca, gdy spotkały się nasze oczy, zadrżało moje serce i zrozumiałam, że nigdy nie pokocham nikogo, oprócz ciebie.Jesteś mój, Garanie, i ja należę do ciebie; jedynie okrutne prawa tego świata nas rozdzieliły.Kiedy pojęłam, że przeznaczony mi jest Thran, w nieskończoność opóźniałam przyjęcie jego oświadczyn, miałam bowiem nadzieję, że zły los jednak mnie opuści.A gdy staliśmy oboje wśród Dróg Ciemności, czując nadchodzącą śmierć, postanowiłam wyznać ci swe uczucia.Wyrwaliśmy się jednak śmierci, chociaż dla naszego wspólnego dobra powinniśmy byli zginąć.Dzisiaj zapadło postanowienie, że Thran poprowadzi lot ku obcej planecie i ja polecę z nim.Mój obowiązek jest okrutnie prosty: muszę odrzucić miłość.Odrzucić, Garanie…Jej głos był coraz cichszy i w końcu zupełnie umilkła.Osunęła się na ławkę i rozszerzonymi oczyma wpatrywała się w drzewa, które maskowały naszą kryjówkę.Roześmiałem się cierpko, a gorycz, która zabrzmiała w moim śmiechu, dotarła nawet do moich uszu.— A więc żołnierz jest już niepotrzebny i wy, Oświeceni, o tym zadecydowaliście.A jeśli tym razem się nie podporządkuję? Jeżeli będę dochodził swoich praw do tego, co mi się należy?— Garanie! — w jej głosie zabrzmiała nowa siła.— Garanie, byłam dla ciebie okrutna, nie skazuj mnie jednak na to, bym do końca swych dni wspominała tę chwilę z przykrością.Z mojej winy nasza miłość jest niespełniona, ale takim postępowaniem byś ją jedynie zniszczył.— Przepraszam cię, Królowo.Już nigdy nie przyjdzie mi do głowy myśl o sprzeciwie.Garan powróci na swe właściwe miejsce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]