[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jednak nie otworzyłem od razu oczu.Działałem pod wpływem prymitywnej potrzeby poznania wszystkiego, co możliwe, za pomocą innych zmysłów, nim zdradzę się, że znowu jestem przytomny.Rwący ból w udzie dokuczał mi coraz bardziej.Walczyłem z nim, starając się myśleć o innych sprawach.Zadrżałem i zatrząsłem się w zimnym powiewie.Położyłem rękę na powierzchni, na której leżałem, i wyczułem żwir i piasek.Wytężyłem słuch: z bliska dobiegły mnie dźwięki, które mogły być tylko szmerem wody i westchnieniem wiatru wśród liści.Niczego więcej się nie dowiedziałem.Otworzyłem oczy.Wysoko w górze, bardzo wysoko, wisiały chmury zmieniające dzień w zmierzch.Ale między nimi a mną ujrzałem gałąź, szarobiałą, nagą jak surowy i ponury pomnik dawno uschłego drzewa.Podciągnąłem się na rękach i spróbowałem podnieść się jeszcze wyżej.Świat zawirował wokół mnie i dostałem torsji.Starałem się odwracać tak głowę, żeby woda wylała mi się z ust.Wstrząsał mną dreszcz obrzydzenia.Potem znów się podniosłem z determinacją, starając się poznać otoczenie.Odwróciwszy ostrożnie głowę i całą siłą woli walcząc z atakami mdłości, dowiedziałem się, że leżę na niewielkiej plaży, o kilka cali ode mnie omywanej przez wody rzeki.Z prawej dostrzegłem wielkie głazy, między którymi ugrzęzły kawałki naniesionego przez fale drewna, wyznaczające granicę dawnych wylewów.Nie miałem ani hełmu, ani miecza.Bandaże założone przez Dahaun rozluźniły się i barwiły je nowe plamy krwi.Ale jak zdołałem się zorientować, byłem zupełnie sam.Ktokolwiek lub cokolwiek przywlokło mnie tutaj, z dala od mego brata i przyjaciół, nie utopiło mnie, lecz przypuszczalnie zgotowało znacznie gorszy los, pozostawiając w miejscu, skąd przez wzgląd na ranę nie mógłbym uciec.Lecz my, przybysze z Estcarpu, jesteśmy bardzo uparci; mój ojciec nigdy nie akceptował bez walki nieszczęść, jakie zsyłał nań zły los.Więc i ja, mimo strasznego bólu, zdołałem doczołgać się do skały, o którą mogłem się oprzeć.Tam pociłem się i jęczałem, wspierając się ciężko o kamień, by podciągnąć się wyżej i dokładniej zbadać swoje położenie.Nikomu nie dodałoby ono odwagi.Nie znajdowałem się na brzegu rzeki, lecz na małej wysepce w środku silnego prądu.Wysepka ta była okresowo zalewana przez fale, o czym wymownie świadczyła jej powierzchnia.Nic tutaj nie rosło.Widziałem tylko skały i rozrzucone wśród nich kawałki drewna.Przypominała mi wyspę, na której schroniliśmy się tej nocy, kiedy Kaththea stworzyła Chowańca i wysłała go, żeby dla nas badał przeszłość.Wówczas jednak byłem zdrów i cały, nie tylko ciałem, lecz i duchem, gdyż ściśle złączeni wspólnym celem tworzyliśmy jedną istotę.Oba rzeczne brzegi były wysokie, a prąd szybki.Gdybym był zdrowy, zrzuciłbym kolczugę i spróbował popłynąć.Ranny, nie miałem żadnej szansy.Opierając się o głaz, odwróciłem się i spróbowałem mocniej zacisnąć bandaż wokół uda.Najlżejsze dotknięcie sprawiało, że się wzdragałem i zaciskałem zęby, ale zrobiłem tyle, ile zdołałem.Nadal dokuczało mi zimno.Wyglądało na to, że długie lato Escore ustępowało miejsca jesieni.Pomyślałem o ogniu i spojrzałem na wyrzucone przez fale kawałki drewna.W sakiewce u pasa miałem zapalniczkę.Lecz ogień mógłby stać się sygnałem dla wroga.Uważnie obiegłem spojrzeniem oba brzegi rzeki.Przed moją wysepką dostrzegłem większą wyspę, miejscami porośniętą roślinnością.Na pewno mogła zapewnić lepszy pobyt niż ta skalna grzęda.Bardzo chciałem tam dotrzeć, ale zdawałem sobie sprawę, że nie dam rady rzecznemu prądowi.Chociaż.Znów przyjrzałem się połamanym gałęziom rozrzuconym wśród głazów.Przypuśćmy, że zbudowałbym tratwę? A może coś mniej ambitnego niż tratwa - może podpórkę, która utrzyma mi głowę nad wodą, kiedy prąd będzie niósł mnie w dół rzeki, gdzie zdołałbym dopłynąć do brzegu?Ale co potem? Nie miałem broni, mogłem tylko się czołgać - czy nie stałbym się łatwym łupem dla Rasti, Wilkołaków czy innych potworów grasujących w Escore?Ponieważ wrodzony upór nie pozwala nam się poddać bez ostatniej próby, pochyliłem się tak nisko, jak mogłem, by nie utracić chwiejnej równowagi, i zacząłem przyciągać do siebie kawałki drewna znajdujące się w zasięgu ręki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]