[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ucieszy mnie pan jednak bardzo, jeśli się panu uda.Nad czym pan tak myśli?Dziurawiec był ogromnie zakłopotany.Widać było, że pragnie coś powiedzieć, ale nie ma dość odwagi.- Śmiało, panie Adamie, tylko śmiało!- Boję się, że się pani oburzy… Jeśli mi pani z góry przyrzeknie przebaczenie, to powiem…- Gadajże pan! Przebaczam z góry.- Otóż rzecz jest taka: z największą cierpliwością będę leczył moje niesforne oczy, ale tym łatwiej mi się powiedzie, jeśli uparcie będę patrzył w coś, co mi uczyni serdeczną przyjemność.Niech mi pani da swoją fotografię! - dokończył desperackim okrzykiem.W tej chwili w niebie uczynił się rozruch.Aniołowie wołali zdumieni: „Patrzcie, patrzcie, wszyscy święci! Panna Katarzyna spłonęła jak zorza!”- Moją fotografię? - szepnęła w szczęśliwym zdumieniu.- Moją fotografię? Jest pan pierwszym człowiekiem na świecie, który mnie o to prosi… Niestety! Nie posiadam swojego wizerunku.Bardzo żałuję… Nigdy mi to na myśl nie przyszło.Jakąś odwieczną, wyblakłą fizjonomię mam w dowodzie osobistym, ale ten obrazeczek raczej by panu spłoszył oczy, niż je uradował.Tak, tak, panie Adamie… Niech pan już lepiej patrzy w zardzewiały gwóźdź!Zaśmiała się, ale jakoś bardzo niewyraźnie.Podała mu obie ręce, które z wielką czcią ucałował, zanim odszedł na poszukiwanie gwoździa.Panna Katarzyna usiadła we wnęce okna i zadumana patrzyła na zamierający w złotym przepychu boży świat.Coś się w niej nieznośnie roztkliwiło.- Moją fotografię… - szepnęła sama do siebie.Z płonącego złotym ogniem drzewa przed oknem spadały wielkie liście i kołując leciały ku ziemi.Przyszło jej na myśl, że ona jest takim więdnącym drzewem, od którego odrywają się uschłe dni i kładą się na szarej ziemi jak w grobie.Już niewiele złoci się ich na gałęzi, już niewiele… Znowu jeden waży się jak złoty motyl na powietrzu i zatacza kręgi, jakby się chciał ratować.- Jakże to mówi poeta? - przypominała sobie smutna panna Katarzyna.- Tak mówi: „Liście, o jak pięknie lecą! I w tej drodze króciutkiej z gałęzi ku ziemi umieją pięknościami zalśnić ostatnimi, a chociaż dobrze wiedzą, że ulegną błotu, pragną, by ten upadek miał urok polotu…”Srebrne pajęczyny, siwe włosy jesieni, niosły się przez powietrze.Ścigała je spojrzeniem aż rozbolałym.Wszystko umiera, ale przedtem uśmiecha się i lazurowo, i złociście, i srebrzyście, więc i ona uśmiechnie się do swoich myśli, które są czyste jak jesienne lazury, do swego serca, które jest złote, i do swoich siwych, przeto już srebrnych wspomnień.Uśmiechnie się, chociaż zawsze była niezmiernie samotna w życiu, z którego oddała wszystko najlepsze innym.a ani okruszyny słodyczy nie wzięła dla siebie.Bardzo jest już zmęczona ta niby zwalista, ta grubokoścista, szara i zgrzebna panna Katarzyna.Ech, co tam! Uśmiechnie się i tym uśmiechem pocieszy swój dziwny smutek, o którym nikt nie wie, smutek utkany z takich samych wiotkich, srebrzystych pajęczyn, które snuje pracowity pająk: serce.Panna Katarzyna uśmiecha się z niewysłowioną tkliwością.Ach, cóż za diabelskie igraszki!Panna Katarzyna uśmiecha się, a jej szare oczy napełniły się łzami.Ociera je zdumiona, a one płyną i płyną, wielkie, gorące i czyste.Zamglił się niebieski lazur, pogasły złote błyski na liściach, poczerniało srebro pajęczyn.Tak się uśmiecha panna Katarzyna…Tak się uśmiecha przepracowana samotność, siedem tysięcy smutków i siedem tysięcy zatajonych zgryzot.Tak się uśmiecha wymęczone serce, które nie zaznało słodyczy.Zakryła rękami twarz, aby nikt nie dojrzał tego uśmiechu, co się zamienia w łzy.Nikt nie powinien dojrzeć tej smutnej tajemnicy, która ją samą napełniła lękiem.Nie poznaje sama siebie.Sama siebie nie może zrozumieć.Przesiedziała w tym zakątku przez długie godziny, biedna, ach, jakże biedna, stara panna Katarzyna.Nagle otrząsnęła się, jak gdyby chciała z siebie zrzucić jakiś ciężar, spojrzała przytomnie i z trudem się podniosła.- Głupia jestem! - powiedziała głośno.Tego mi jeszcze było potrzeba…Zatrzasnęła otwarte serce jak szkatułkę, w której się ukrywa diamenty łez, i wyszła sprężystym krokiem, już znowu „szanowna panna Katarzyna”.Spotkana po chwili pani Zofia spojrzała na nią uważnie.- Czy ci się wydarzyło coś złego? - zapytała serdecznie.- Nigdy w życiu nie wydarzyło mi się nic złego! - zełgała ze wspaniałą wzniosłością.- Ale twoje oczy…- Przesiedziałam kilka godzin na strychu odpowiedziała szybko - pośród rupieci i kurzu.Cóż tam pan Mościrzecki?- Pan Mościrzecki złagodniał.- Skruszał!- Można i tak.Bardzo jest dla mnie dobry.- Miód w butelkach też był bardzo dobry, a została tylko woda.Może jednak coś go odmieniło, co daj, Panie Boże! Bardzo cię zamęczą?- Nie bardzo.Trochę się zżymał, kiedy przejęłam rządy nad kucharzem, ale i to już przeszło.Teraz wciąż dopytuje się o chłopców.- Chłopcy lada chwila powrócą i znowu się zacznie.Patrz.patrz, co Dziurawiec wyprawia!Widok był zgoła rozczulający, bo pan Dziurawiec, zadyszany, obnosił Maciusia na ramionach, wspaniale udając konia.Maciuś śmiał się głośno i pokrzykiwał wesoło, ogromnie szczęśliwy.Ale Dziurawiec był jeszcze szczęśliwszy.Czarny kundel ujadał z obłąkanej radości, jak gdyby wszystkie pchły rzuciły mu się na mózg.- Trzymaj się mocno - zarżał rumak bo teraz będę skakał!Chłopczyna wparł obie piąstki w bujną czuprynę Dziurawca i oczekiwał skoku.Panna Katarzyna spojrzała bystrze: przed kilku godzinami Maciuś nie mógłby dokazać tej sztuki, aby wplątać palce w namaszczoną fryzurę.Ha! Kiedy ona dumała we wnęce okna, dzielny Dziurawiec dokonywał pracowitych zabiegów i z pastwiska swojej głowy spędził siedem krów tłustych.Wspanialej niż tym porównaniem wyrazić tego nie można! Może dlatego był taki szczęśliwy i rozigrany i z takim mistrzostwem udawał grzywiastego rumaka.Nawiasem powiedziawszy był to jedyny ognisty bachmat w Przypłociu!Pani Zofia rzekła niepewnie:- Czy mi się zdaje.czy też pan Dziurawiec jest istotnie jakiś odmieniony?- Pozbył się oleju z głowy! - zaśmiała się ciocia Kasia.- Oleju z głowy? Nie rozumiem… - mówiła pani Zofia, najzacniejsza, lecz mało skrzydlata.- Bo to trudno zrozumieć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]