[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ty nie jesteś Jartar! - Marbon rzucił nadzianym na patyk mięsem.Zanim zdążyła się podnieść, mężczyzna, poruszając się ze zwinnością, prężnością i szybkością kota, okrążył już ognisko.Złapał ją za ramiona i podniósł brutalnie, zbliżając twarz do jej twarzy.- Ktoś ty? - potrząsnął nią mocno, ale tym razem stawiła mu opór.Zacisnęła dłonie na nadgarstkach Marbona i wytężyła wszystkie swoje siły, żeby wydobyć się z jego uścisku.- Ktoś ty? - powtórzył.- Jestem Briksja.- Kopnęła go w goleń, po czym sama z trudem chwytała powietrze z powodu bólu stłuczo­nej stopy.Następnie wykonała błyskawiczny ruch głową w bok i zatopiła zęby w przegubie jego dłoni.Zrobiła to z taką samą dziką pasją, jaką objawiała Uta, kiedy ktoś niedelikatnie się z nią obszedł.Zawył i odepchnął ją od siebie, aż upadła w trawę.Było w niej jednak tyle złości i oburzenia, że znalazła jeszcze siły i energicznie przeturlała się na bok, po czym niezgrabnie wstała.Włócznia leżała wprawdzie obok ogniska, ale w dłoni Briksja miała gotowy nóż.Tylko że Marbon już się za nią nie rzucił.Stał nie­zdecydowany trzymając w górze nadgarstek i przyglądając się śladom zębów, jakie mu zostawiła na skórze.Potem popatrzył na stojącego przy nim Dweda.- Ja.Gdzie jest Jartar? Był tutaj.a później.czary! To czary.Gdzie Jartar.? Czemu przybrał wygląd tej.tej.- Panie, spałeś i śniło ci się! Chodź coś zjeść.Briksja zobaczyła, jak Dwed objął go mocno.Po­myślała, że może uda się młodzieńcowi udobruchać Marbona.W każdym razie lepiej, żeby ona trzymała się od ogniska z daleka, bo inaczej jej obecność znowu może przysporzyć kłopotów.Pożądliwie spojrzała na mięso.Dwedowi powiodło się, uspokoił Marbona.Namówił go, żeby jeszcze raz usadowił się przy ognisku, ściągnął z patyka osmalone mięso i je zjadł.Tymczasem ognik świadomości w oczach lorda zgasł, usta poruszały się leniwie i niedbale - pełen sił mężczyzna był już tylko wspomnieniem.Briksja patrzyła, jak młodzieniec nakłaniał swego pana, żeby ułożył się do snu.I kiedy upłynął pewien czas, a leżąca postać trwała w bezruchu, dziewczyna przemknęła chyłkiem z powrotem do ogniska po zwęglone już mięso.Gdy przełykała je zaledwie na wpół przeżute, dobiegł ją chłodny głos Dweda.- On nie pogodzi się z twoją obecnością.Czemu sobie nie pójdziesz.:?- Bądź pewien, że to zrobię - rzuciła oschle.- Próbowałam ci pomóc, chciałam, żeby coś dobrego z tego wynikło.A że poszło źle, to już nie z mojej winy.- Wszystko jedno.Lepiej żebyśmy trzymali się od siebie z daleka.Dlaczego za nami szłaś? Nie jesteś jego poddaną.- Nie wiem dlaczego - odparła szczerze.- Wiem jedynie, że coś, czego nie pojmuję, tak sobie zażyczyło.- Czemu kiedy przyszłaś, mówiłaś o jakichś troj­gu.? - dopytywał wytrwale.- Na to też nie umiem ci odpowiedzieć.Te słowa nie były moje, nie wiedziałam, co mówię, dopóki ich nie wypowiedziałam.W takich miejscach jak to działają cza­ry.- Wstrząsnął nią dreszcz.- Kto wie, jaki to może mieć wpływ na nierozważnych wędrowców.- Zatem nie bądź nierozważna - rzucił sucho.- W ogóle się stąd wynoś! Nie chcemy cię.a poza tym lepiej, żebym był w pobliżu, kiedy on pomyśli, że w jakiś sposób ukrywasz przed nim Jartara.- Kim jest ten Jartar, że twój pan tak wciąż o nim myśli? Albo raczej, kim był, bo słyszałam, jak mówiłeś, że nie żyje.Dwed obrzucił szybkim spojrzeniem śpiącego mężczyznę, jakby zdjęła go obawa, że ten może się obudzić, po czym odpowiedział:- Jartar był przybranym bratem mego pana; byli ze sobą związani bardziej niż niejedni bracia rodzeni.Nie wiem, z jakiego pochodził Domu - aczkolwiek był to człowiek przyzwyczajony do rozkazywania.Nie umiem znaleźć odpowiednich słów, żeby go zrozumiale opisać komuś, kto go nie znał.Nie władał żadną doliną, jednak ktokolwiek się z nim zetknął, od razu nazywał go zaszczyt­nym mianem: lord.Myślę, że coś niezwykłego kryło się w jego przeszłości.Także w przeszłości mojego pana; mówiono o nim, że jest półkrwi, że coś go łączy z “Tam­tymi".Jeśli to prawda, w dwójnasób mogła dotyczyć Jartara.On wiedział o różnych rzeczach, niesamowitych rzeczach!Raz widziałem, jak.- Dwed przełknął ślinę i zrobił chwilę przerwy.- Jeśli powiesz, że to niemożliwe - patrzył teraz na nią z dzikim błyskiem w oku - zadasz mi jawny kłam, ponieważ byłem tego świadkiem.Jartar mówił do nieba.i podniósł się wiatr, który przegonił wrogów spychając ich do rzeki.Kiedy już było po wszystkim, twarz miał bladą i trząsł się.Był tak słaby, że mój pan musiał podtrzymywać go w siodle.- Ludzie mówią, że ci, którzy są obznajomieni z Mocą, kiedy posługują się nią z dużym natężeniem, doświadczają takiego właśnie osłabienia - zauważyła Briksja.Nie wątpiła, że Dwed naprawdę widział to, o czym opowiedział.Krążyło wiele pogłosek, czego potrafi dokonać Dawny Lud, kiedy i jeśli chce.- Tak.I był uzdrowicielem.Lonan miał ranę, która nie chciała się goić.Jartar pojechał gdzieś samotnie i wrócił z liśćmi, które zmiażdżył i przyłożył na żywe ciało.Potem usiadł, położył ręce na liściach i w tej pozycji zastygł na dłuższy czas.Następnego dnia rana zaczęła się zamykać i już nie cuchnęła.Lonan został uleczony, nie miał nawet blizny.Mój pan także mógł dokonywać takich rzeczy - był to dar, który wyróżniał go spośród innych ludzi.- Ale Jartar umarł.- powiedziała Briksja.- Umarł jak inni, od miecza, którym przebito mu gardło.Stał nad moim panem, który wcześniej upadł, i odpierał atak tej hołoty, co to zrzuciła kamienie na przejście, żeby nas ogłuszyć.Został raniony, ciekła z niego krew jak z każdego; i umarł, a mój pan nic o tym nie wiedział.Był uderzony w głowę odłamkiem skalnym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl