[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pytałem tylko siebie: Gdzie są duchy79Z rozbitych siedzib na wieki wyparte?I zatraconych światów gdzie okruchy?Wszystko zostałoż bez śladu zatarte?I zadnez widmo nie przyjdzie mnie trwożyć,Na swoje piersi wskazując rozdarte?Z plemion, co jutra nie umiały dożyć,Nie pozostałoz śladu nawet w próchnie,Co bym na sercu swoim mógł położyć?I żaden z lodów płomień nie wybuchnie,Co by mi wskazał grobów tajne nory,Gdzie ton harfowy padł - i w kirach głuchnie?yadnez się nawet nie zlęgną potworyZ mętnych zapłodnień, zgnilizn i kałuży,Co by przeznaczeń złamawszy zapory,Powstały straszne wśród mogilnej burzy?Ale nic - jedno, wielkie, uroczyste,Co się nie błyska nawet i nie chmurzy,Przestrzenie sobą wypełniło mgliste;A jam je musiał, do dna mierząc wzrokiem,Za swe dziedzictwo przyjąć - i wieczyste.Krusząc się pod tym haniebnym wyrokiem,Przypominałem stracone obrazy:Gdy tęcze grały nad życia obłokiem,Gdy nawet z łomów dzwigały się głazy,A rozbujane w takt Amfionów pieśni,Spełniały proroctw szalone rozkazy.Przypominałem, jak szli ci boleśni,Rozmiłowani w szumie gęstych borów,Płaczących Dryjad kochankowie leśni,Wrzosom rumianych użyczać kolorów,Uśpione echa budzić z wschodem słońca,Aby gemonie zyskać gladiatorów;I w oczach moich gwiazda spadającaStopiła lawin zimowe obroże,I poruszyła się fala milcząca,I odsłoniła mi umarłych zorzę,80Co się na ciemnych rozpostarłszy sferach,Usłała śmierci koralowe łoże;I jako próchnik, błyszczący w eterach,Rozbłękitniła grobów sen miesięczny,Ledwie widzialny w gwiazdzistych szpalerach.Więc znów ujrzałem świat ten tyle wdzięczny!W harmonii, wieczną uświęconej ciszą,Tracący życia koloryt niezręczny -I otrząśnięty z tych łez, które wisząNad ziemskich piekieł nieustanną wrzawą,Aż w sobie piorun dla nich wykołyszą.Mieniąc się barwą opałów jaskrawą,Stanął przede mną jak anioł, co klękniePonad kołyską sierocą i łzawąPatrzeć, czy serce dziecięcia nie pęknie;A z róż niebiańskich niosąc mu kolędę,Ani go zdziwi, ani też przelęknie.Miłość ma swoją słoneczną legendę,Co wspomnień zerwać nie daje łańcucha,Mówiąc sierotom: Ja, matka, przybędęSłuchać tych żalów, których nikt nie słucha.Nie wierzcie temu, że nas teraz dzieliNie zapełniona niczym przepaść głucha.Więc i ja, z martwej podniesień topieli,Kłamstwo zadałem śmiertelnej rozłąceI w to wierzyłem, co mówią anieli.O jakież zdroje czyste i szemrząceWiosennych kwiatów podsycają wonność,Między olchami ściekając po łące,Melancholijną wierzb płaczących skłonnośćAagodząc najad pieszczonym językiem,Głoszących ślubów przeżytych dozgonność;I złotym jaskrów błyszczące płomykiemPomiędzy gaje biegną i ogrodyProwadzić nocne rozmowy z słowikiem.Ponad cichymi rozstawione wody,81Na wzgórzach, spiętych dzikiej róży krzewem,Bieleją wiosek ubogie zagrody:Kołyski marzeń dziecinnych, gdzie śpiewemPorwane myśli lecą ponad błonie,Ponad zielonym przyszłości zasiewem.Ta niemowlęca świętość, co tu wionie,Prześniła wieki czysta, nieskażona,Jak perła w muszli zachowana łonie;I nie wie nawet, gdzie jest pogrzebionaCiężka spuścizna, którą przyjąć trzeba,Rzucając w ziemię ojczystą nasiona.Dość jej na dzisiaj ojczystego niebaI dymiącego ojcowizn ogniska,Sosnowych borów i czarnego chleba.Gaje i chaty! jasne zdrojowiska!Zielone łąki, wysmukłe topoleI na rozstajnych drogach wśród urwiskaOmszone krzyże w cierniach! was, pacholę,Widziałem w tęczy migającej rąbku,A dziś was widzę strojne w aureolę.O lilio czystych krynic! o gołąbkuOpróżnionego gniazda! drzewko krasne,Wieńczony krwawą jagodą jarząbku!Widzieć cię jeszcze, nim na wieki zasnę,Ach! dozwoliły mi anioły złote,I pod twe stopy rzucić serce własne.Wy, cienie, w jasną odziane prostotę,Coście rycerskiej zbyły się kolczugi,A krwi rycerskiej lejecie szczodrotę!Kapłany gruzów! twarde krzyża sługi!Raz jeszcze padnę wśród was na kolana -Zanim przekleństwo rzucę na wiek długi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]