[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ani tobie, ani jemu.Brońcia podeszła do okna, bo w tej właśnie chwi­li zobaczyła, że ktoś zbliża się do sieni.Stru­chlała.- Niemcy - wyszeptała trwożnie.Spoza drzew wyłonili się dwaj niemieccy żoł­nierze w mundurach strzelców alpejskich.Szli prosto w stronę obejścia Bukowych.Pies szarpał się wściekle na łańcuchu.Żołnierze zatrzymali się na chwilę, lecz gdy spostrzegli, że łańcuch nie do­sięga ścieżki, ruszyli szybko w stronę domu.Bukowa zerwała się w popłochu; podbiegła do drzwi, lecz wnet zawróciła i bez celu zaczęła przestawiać garnki na blasze.Zuzaniak skręcał spo­kojnie papierosa.- Ino spokojnie, Anielciu.Ino spokojnie - po­wiedział zerknąwszy przelotnie w okno.- Oni bez broni.Pewno na urlop przyjechali.Walek Niebies powiesił na kołku skrzypce, po­tem cofnął się pod ścianę, oparł się o nią pleca­mi, oczy utkwił w drzwiach, jakby czekał na nich.W jego źrenicach żarzyło się coś niesamo­witego.Brońcia pchnęła drzwi, wyszła do sieni.Niemcy byli już w progu.Jeden z nich, wysoki, smagły, o zimnych oczach, uniósł dłoń do daszka.- Przepraszam, czy tu mieszka Maria Karpiel? - zapytał po niemiecku.Brońcia odetchnęła z ulgą.- Nie - rzuciła pośpiesznie - to nie tu.- Przestąpiła próg i pokazała w stronę sąsiedniego domu.- Karpiele tam mieszkają.- A nam mówili, że tu - powiedział drugi żoł­nierz, niski blondyn ze szramą na twarzy.Brońcia nie zrozumiała, czego chce od niej.Prze­biegła jeszcze kilka kroków i gwałtownymi rucha­mi pokazywała na widniejący za jesionami dom.Żołnierz ze szramą na twarzy przyjrzał się jej nieufnie.- Ona robi kilimy, makaty, takie rozmaite rze­czy wyszywa - wyjaśnił szorstkim głosem.- Kilimy.To właśnie tam - zawołała Brońcia.- Maria Karpiel, ten nowy dom.Żołnierz z niedowierzaniem kręcił głową, lecz jego towarzysz zawrócił bez słowa i na pożegna­nie zasalutował.Brońcia cofnęła się do sieni.W progu natknęła się na Walka Niebiesa.Góral wzrokiem pełnym niepokojącego wyzwania obser­wował odchodzących Niemców.Po chwili zjawiła się Bukowa.- Nie wychodź teraz, Waluś - powiedziała lękliwie.Niebies nie spojrzał nawet na nią.Wciąż z upo­rem wpatrywał się w dwie oddalające się posta­cie.Naraz ruszył za nimi szybkim krokiem.Bu­kowa przytrzymała go za połę serdaka.- Waluś.Wyszarpnął się, obejrzał i rzucił przez ramię:- Zostańcie z Panem Bogiem.- Boże prowadź - wyszeptała, a potem zwróci­ła się do Brońci: - Biedny chłopak, zupełnie mu się w głowie pomieszało od tego nieszczęścia.15Pociąg toczył się z łoskotem.W wago­nie było ciemno, zimno i wilgotno.Jędrek Bu­kowy usiadł w kącie na starym worku, wcisnął się w załom ściany, ogarnął się rękami, jak gdy­by pragnął zatrzymać trochę ciepła w przemar­zniętym do szpiku kości ciele.Kolejarz stał przy uchylonych drzwiach.Ćmił papierosa.- Zaraz będzie Żegiestów, a potem Piwnicz­na i Rytro - powiedział obojętnym głosem.- Znasz te strony?- Znam.Byłem tu kiedyś latem.- Najlepiej dla was byłoby skakać przed Pi­wniczną.Tam pociąg idzie pod górę.Zwalnia.- Już ci mówiłem, że nie możemy skakać.- Bo w Piwnicznej może się zatrzymać.- To zaryzykujemy.Może nam się uda wy­siąść.- Nie radziłbym.Stacja jest obstawiana.W Piwnicznej w pensjonatach sporo Niemców.Sam rozumiesz, że jak wojsko, to zaraz żandar­meria.- No tak - powiedział Bukowy w zamyśle­niu.Czuł narastający niepokój.Nie wiedział, co się dzieje z Lasakiem i Wichniewiczem.Przy­puszczał, że oni jeszcze bardziej niepokoją się o niego.Słyszeli przecież strzały na stacji w Leluchowie.Mogli nawet sądzić, że Niemcy go za­strzelili.Jeszcze za Leluchowem wspomniał ko­lejarzowi, że po dachach wagonów postara się przedostać do lory z sianem, lecz ten odradzał mu.Obawiał się, że ktoś może zauważyć łażącego po dachach człowieka, ustrzeże kierownika pociągu, a ten na wszelki wypadek mógłby zatrzymać po­ciąg.Zrezygnował więc z tego planu.Teraz gorącz­kowo szukał innego rozwiązania.- Ty - zagad­nął z rozmysłem - a może by tak zatrzymać pociąg?Kolejarz zwrócił ku niemu zatroskaną twarz.- Można by spróbować, ale to na nic się nie zda.Zaraz wyskoczy obstawa.- A ilu ich jest?- Dwóch Niemców i kierownik pociągu.- To niedobrze.- Bukowy wstał, podszedł do kolejarza.- Ty, a gdyby tak odczepić dwa ostatnie wagony?Kolejarz uśmiechnął się chytrze.- Ja o tym też myślałem.To, zdaje mi się, jedyne wyjście.Można zaryzykować.Jedziemy prawie cały czas w dół.Bufory są ściśnięte, tak że rozłączyć wagony to drobnostka.Tylko trzeba wybrać odpowiednie miejsce.- Potrafisz, bracie?- Coby nie.Nieraz już w biegu rozłączałem.Tylko ty musisz mi pomóc.Przejdziesz na plat­formę ostatniego wagonu.Tam jest hamulec.Jak ja ci dam znać, to zaczniesz hamować.- Kapuję.- Za Żegiestowem będzie las.Wtedy możesz spróbować dostać się na lorę, a potem na plat­formę ostatniego wagonu.Bukowy skinął głową.- W porządku.Podszedł do drzwi.Przez szparę widział w do­le zamarzniętą rzekę.W tym miejscu tworzyła dwie wąskie, wciśnięte między strome góry pętle.Na przeciwnym brzegu, jakby przylepione do wyniosłych zboczy, stały pensjonaty i sanatoria Żegiestowa.Gdzieś wysoko, pomiędzy pniami nagich drzew przemknął samochód.Z tej odle­głości wyglądał jak pełzający chrząszcz.Z ko­minów biły błękitnawe słupy dymów.W dole na rzece ślizgali się na łyżwach mali chłopcy.Po­tem pętla się skończyła.Wjechali w zbity, ciemny świerkowy las.Kolejarz trącił go łokciem.- Próbuj, bracie!Bukowy szerzej rozsunął drzwi wagonu, wspiął się na palce i, przytrzymując się jedną ręką, dru­gą zaczął obmacywać krawędź dachu.- Tak nie dasz rady - usłyszał głos koleja­rza.- Dach jest oblodzony i zasypany śniegiem.Musisz skakać i próbować uczepić się lory.- A jak nie zdążę? - zapytał.- To już twoja sprawa.Jędrek spojrzał pod nogi.Tory biegły po nie­wysokim nasypie.Między krawędzią wagonu a krawędzią nasypu zostawało niewiele miejsca.Żeby skok się udał i żeby potem można było do­stać się na lorę, trzeba było trafić na tę wąską przestrzeń i nie stoczyć się z nasypu.Zasta­nawiał się chwilę, czy warto ryzykować? A nuż skok się nie uda.Co wtedy? Tamci zostaną na lo­rze, a.on na lodzie, pomyślał.- Ty - usłyszał za sobą głos kolejarza - ja bym zrobił inaczej.Na lorę nie dostaniesz się, bracie.Ja bym skakał na platformę ostatniego wa­gonu.Dużo łatwiej, bo jest poręcz.Możesz się jej chwycić.- Rozumiem.A ty, jak się dostaniesz między wagony ?- O mnie się, bracie, nie martw.Bukowy jeszcze szerzej rozsunął drzwi.Usiadł na podłodze wagonu, przesunął się bokiem, tak że utrzymywał się na samej krawędzi na jednym biodrze.Spojrzał pod nogi.Zdawało mu się, że ziemia ucieka bardzo szybko spod kół wagonu.Czekał jeszcze chwilę, żeby się zebrać w sobie.Nagle odepchnął się lekko ręką, nogi podniósł wysoko przed siebie i skoczył, a raczej zsunął się.Wylądował miękko w śniegu.Poczuł gwałtowne szarpnięcie, jak gdyby niewidzialna siła pchnęła go do przodu.Nie wytrzymał tego naporu i w rozpędzie upadł na wysunięte przed siebie ręce.Miał szczęście, nie stoczył się z nasypu, a gdy się podniósł, przebiegające wagony dudniły tuż przy jego uchu.Odwrócił się twarzą do pędzą­cego pociągu.Minęły dwa czerwone wagony, przemknęła lora i zbliżał się ostatni wagon.Za­czął biec w kierunku ruchu pociągu.Obejrzał się.Zobaczył oblodzoną poręcz tylnej platformy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl