[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdawało mu się, że wreszcie nadszedł spokojniejszy okres.Jeżeli tylko się ociepli, będzie można przetrwać w górach aż do wyleczenia chłopca.A potem? Potem postara się umieścić malca, a sam powróci na Turbacz.Szedł pogrążony w tych myślach, radośnie zatroska­ny.Zdawało mu się, że wraca do Ciemnych Smreczyn jak posłaniec z dobrą nowiną.Obrał tę samą drogę przez Prehybę, Banie i Szkaradny Żleb.Wąska ście­żyna ginęła wśród skał i kosówek.Gęstniejący mrok zamazywał jej ledwo dostrzegalne zarysy.Chmury wisiały nisko, od żlebów szedł chłodny powiew, niosący zapach zleżałego śniegu.Był już bardzo zmęczony.Szedł jednak coraz szyb­ciej, jak spóźniony pasterz do dalekiego szałasu.Gdy wspiął się ponad skaliste grzędy opadające ze zboczy Krywania, utonął nagle w szarej, wilgotnej masie mgły.Zdawało mu się, że grzęźnie w mętnej wodzie ślepego, głuchego świata.Słabe zarysy ścieżki, głazów, kosodrzewiny rozpłynęły się nagle, znikły.Pozostała jedynie ciemna, nieprzebyta ściana mroku.W którą stronę spojrzeć, wyrastała zwielokrotniona.Andrzej usiadł na kamieniu.Myślał, że mgła za chwilę ustąpi, spłynie w dolinę lub wzniesie się ku zboczom.Ale na próżno czekał.Zgęstniała tylko jak masło.Czuł drobniutkie kropelki osiadające na twarzy, brwiach i rzęsach.Gdy oddychał, zdawało mu się, że zamiast powietrza wchłania w siebie zimną masę.Doznał takiego uczucia, jak gdyby nagle został od­cięty od otaczających gór i zawisł w pustce.Przejął go dreszcz.Wstał.Niby ślepiec próbował brnąć w po­szukiwaniu niewidzialnej ścieżki, lecz gdy kilka razy potknął się o wystające głazy, usiadł znowu pełen bezsilnej rozpaczy.Myślał o chłopcu: "Co będzie, jeśli obudzi się i znajdzie się nagle wśród tej ślepej nocy?" Wyobraził sobie jego przerażenie."Nie, nie można go zostawić samego.Za wszelką cenę przed świtem trzeba dobrnąć do Ciemnych Smreczyn."Poderwał się.Szedł z wyciągniętymi przed siebie rękami.Gdy jednak znowu się potknął i ugrzęznął w kępie kosówki, zrozumiał, że tą ścieżyną nie zajdzie daleko.Gdyby mógł dobrnąć do głównego szlaku, wiodącego dnem Koprawej, wtedy nawet w tej oślepia­jącej mgle potrafiłby dojść do celu.Zaczął więc schodzić.Początkowo ześlizgiwał się zboczem porośniętym ko­sówką.Dziergał się wiotkich konarów i na oślep brnął przez zbity gąszcz.Potem natrafił na trawiastą grzędę.Krok za krokiem zsuwał się po śliskiej trawie.W miej­scach stromych i bardziej niebezpiecznych siadał i pod­pierając się rękami spuszczał się bardzo ostrożnie.Wiedział, że jeden nierozważny krok może spowodować upadek, a na drodze czyhają urwiska i zdradliwe roz­padliny.Można potoczyć się w dół i nie wstać już więcej."Czy nie lepiej przeczekać noc i wyruszyć dopiero o świcie?" - zapytywał sam siebie.Ale świadomość, że chłopiec może się przebudzić, pchała go wciąż na­przód.Nie wiedział, dokąd idzie i gdzie się znajduje.Gdy potarł zapałkę i przybliżył ją do tarczy zegarka, ze zdziwieniem spostrzegł, że minęła już północ."Za dwie godziny będzie dniało.Może jednak przeczekać do świtu?" - postarzał w myśli, idąc wciąż dalej.Czuł, że siły wykruszają się z wolna w nieubłaganej potyczce z czasem.Doznawał nieraz takiego uczucia, jak gdyby serce zamierało mu w piersi, a całe ciało omdlewało w martwocie.Wtedy mocniej zaciskał zęby i powtarzał w myśli: "Przecież już nieraz byłem w gor­szych tarapatach, a jednak przetrwałem."Po jakimiś czasie w dole, jakby pod stopami, usłyszał głuchy, przytłumiony szum."Potok w Koprowej!" - ucieszył się i przyśpieszył kroku.Wtedy właśnie zaha­czył butem o występ Skalny.Runął w mrok, jak w studnię, przekoziołkował.i upadł na sprężysty gąszcz kosówki.Porwany ciężarem plecaka toczył się długo, aż wreszcie zatrzymał się na piarżystym stoku.Był tak wyczerpany, że nie miał ani siły, ani ochoty podnieść się z piargu.Długą chwilę leżał z rozrzuco­nymi rękami, z głową zwisającą w dół.Gdy się podniósł, poczuł, że noga, którą skręcił podczas ucieczki, dokucza mu teraz dotkliwie."Pewno lekko zwichnięta w kostce - pomyślał i nagle opano­wało go uczucie zwątpienia.- Teraz chyba nie do­wlokę się o własnych siłach."Próbował przejść kilka kroków, lecz pierwszy ka­mień na piargu okazał się przeszkodą nie do przebycia.Usiadł więc, rozsznurował but i długo masował skrę­coną nogę.Ból nie ustawał, wokół kostki rosła spuchlizna."Co za pech! - myślał.- Gdyby nie mgła, już dawno byłbym w Ciemnych Smreczynach.Rozpalił­bym wielką watrę.Chłopiec, czując ciepło, nie prze­budziłby się tak szybko.Zdążyłbym ugotować mu herbaty i usmażyć jajka.Jaki dobry chłop z tego Bartona.Nie zapomniał wsadzić do plecaka kilku świe­żych jajek.»To dla chłopca - powiedział.- To mu dobrze zrobi.« Z tych jajek teraz pewno jajeczni­ca." - Chciał sprawdzić, czy jajka się potłukły w ple­caku, ale zabrakło mu sił."Ze skręconą nogą nie dowlokę się do Ciemnych Smreczyn.Trzeba będzie zaszyć się w kosówkę i odpocząć." Ale wnet wytłumaczył sobie: "Jeżeli zasnę, noga spuchnie jeszcze bardziej i nie ujdę nawet dziesięciu metrów.Choćbym się miał czołgać, muszę dobrnąć do Ciemnych Smreczyn."Zaczął mocniej masować nogę, a gdy ból nie ustę­pował, rozebrał się szybko, z dołu koszuli oddarł dwa szerokie pasy płótna i tym zaimprowizowanym banda­żem bardzo mocno skrępował kostkę.Potem silnie za­sznurował but i wstał.Unieruchomiona w stawie sto­pa była teraz sztywna jak z drewna, bolała, ale mógł już oprzeć się na niej.Spróbował schodzić piargiem.Pierwsze kroki stawiał ostrożnie."Nie jest tak źle" - odsapnął z ulgą.Po kilku minutach był już nad po­tokiem.Wezbrany potok wydał mu się nie do przebycia.Woda szumiała głucho, potężnie, rozbijając się o wy­stające głazy.Miał wrażenie, że cała ta lepka, otacza­jąca go ciemność ruszyła z przeraźliwym hukiem jak czarna rzeka.Parła przed siebie z wzmagającą się siłą, zalewała wszystko, zagarniała każdą myśl.Próbował znaleźć w ciemności przejście po sterczą­cych z wody skałach, a gdy namacał wreszcie wielki głaz i chciał przeskoczyć potok, pośliznął się na wy­polerowanej jak marmur gładziźnie i po kolana wpadł w lodowatą wodę.Trzęsąc się z zimna, przeklinając, wydostał się znowu na stromy brzeg."W tym miejscu nie przejdę - wnioskował.- Jeżeli nawet spróbuję iść w bród, wezbrana woda zniesie mnie i rozbije o najbliższe skały.Trzeba szukać innego przejścia." Przypomniał sobie, że droga w kilku miejscach prze­cina potok."Trzeba iść wzdłuż brzegu aż do pierwsze­go mostku" - postanowił.Przejście nie było jednak łatwe, zagradzały je zasieki gęstej smreczyny, piar­żyste urwiska, piętrzące się skały, pola kosodrzewiny.Nawet w dzień przebycie tej drogi wymagałoby wiel­kiego wysiłku, a co dopiero w nocy, gdy mrok tak gęsty, że nie widać wyciągniętej przed siebie dłoni.Szedł jednak wytrwale.Z wielkim wysiłkiem poko­nywał każdą przeszkodę.Z każdym krokiem ubywało mu sił.Przystawał, kładł się na wilgotną ziemię, jak gdyby z jej kamiennego łona chciał zaczerpnąć siły do dalszego marszu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl