[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na czole rozpalonymWandy dłoń chłodna, a przed oczami ta głowa graniasta pod bandażem, ta wiecha włosów,które osiwiały hen, daleko.I opowieść tamta.I to milczenie wraz z płaczem uparcie w pier-siach trzymane: do pyłu i pleśni starych książek domieszany, ostry, całą duszę jakby ocza-dzający zapach krwi!.A potem to, co u Leny było: Oli oczy straszne i jej bełkoty wtedy.Dalej, zapadłe mimowszystko na dno duszy słowa Woydy, powtarzane ustami Leny.Wreszcie tej struny pęknięciezgrzytliwe w fałsz kobiecy, niosący już tylko przypomnienie tych diabłów, co poobsiadaływieże kościołów.Dłonie bezradne poczęły znów ściskać czoło i twarz całą.A ta rysa niestatku na policzkachdała się znów wyczuwać na obliczu jak ból: nadmiar życia wrył się w twarz młodą stygmatemmęki nieomal.Z gardłem ściśniętym, w swych myślach zbłąkana rychło zupełnie, wciskała głowę bez-radną w splecione ramiona.Aż póki nie poczuła na nich czyichś potrąceń gwałtownych.Podniósłszy oczy, ujrzała nadsobą starca wspartego szeroko na kijach i głowę jego suchą, wychyloną zdziwieniem na dłu-giej szyi.Nad coplami wąsów, w dziobie twarzy zgrzybiałej żarzyły się zrenice drobne naszarych, zamąconych starością białkach, niby żużle w popiele.A spoglądały te oczy tak prze-nikające, że mimo woli przysłoniła się od nich dłonią. Co ci! mruknął krótko i trącił ją swym kijem. Czemuś tu? Mów!Zamierzała powstać z klęczek, lecz w zachwianiu się nagłym sięgnęła jego kolan i uwisłana nich.I już sama nie wiedząc, co i dlaczego to czyni chyliła głowę jeszcze niżej. Co ty?!Przez nią w swych ruchach obezwładniony i w zdumieniu jakby stężały, stał tak cierpliwieczas jakiś.Po długiej dopiero chwili znów ją kijem trącił: usuwał od siebie.Przysiadł z tru-dem na kanapie i w swą żylastą rękę ujął ją z tyłu za głowę tak mocno, że trzymał ją nieru-chomo przed oczami.I znów sama nie wiedziała, dlaczego tak przytakiwać musi całym wej-rzeniem coraz to bledszej twarzy.Zagniewały się brwi jego: pytał jeszcze chmurniej; wów-czas spod jej powiek opadłych toczyć się poczęły łzy ciche.Puścił wreszcie jej głowę z zacisku twardych palców, uchylił włosów na skroniach, patrzałbadawczo na czoło otwarte. Tak! odezwał się wreszcie.I tą zadumą wlepionego spojrzenia przylgnął do jej czoła.Zapamiętał się w myślach starczych pod sapliwe rozchylenie ust.Po długiej dopiero chwili podniósł kij i grożąc nim jakby poza siebie, ku pokojom: Tam na stołach mówił głucho pozostały nie dopite kieliszki, resztki potraw i kwiatypowiędłe, po salonach zaduch i czad.A tu ty! niby ten kielich nadpity, kwiat pomięty, jak tażywa resztka, osad i męt tego ich życia.Boję się, że ten osad i męt młodością tu się nazywa!84Rozkiwała mu się głowa, słowa mrukliwe już się do własnej zadumy tylko zwracały: Boję się ja, że w tym męcie i osadzie sumienie ruszone tego życia będzie!.Gnuśnośćwszystkich zło w myślach i czuciach warzy: młodość w siły najzasobniejsza na swe biednedole i czyny je wezmie i rozniesie, rozwlecze po życiu.Ocknął się z zadumy i żachnął, teraz dopiero spostrzegłszy, że dziewczyna, słów jego nie-wiele słuchająca, przypadła tymczasem do jego ręki. A jakże! parsknął, tknąwszy ją twardym palcem w głowę. Takiej głowinie każdesłowo surowe teraz jak to księdza fukanie i tyle jej pewno trzeba na ulgę duszy.Nie ksiądzja! sarkał nie do kobiecych mi dziś przewin i kajań się.Czego innego pytałem się oczu iczoła twego.Wartości życia samego patrzałem: jaką to czarę wypełnili oni mętem swoim? I nie jednami twoja głowa dziś na myślach, a gromady ich całe.Bo dzwon mi dziś w głuche uszy ude-rzył, dzwon! chylił się ku niej krzykliwie z kiwaniem ręki koło swego ucha dzwon na cza-sy, które idą.I te nagłe myśli o życiu, o przyszłości, o was młodych postawiły, patrz, uparciejna odrętwiałe nogi, zapaliły ostatnie może jasne płomienie w tej głowie starej.Urwało się nachwilę w oddechu ciężkim. A staremu nikt tu ucha nie użycza; mumią żywą uczynili, sługom w opiekę, gościom nanieme respektowanie oddali.Sam ja tu, po nocach żywy, jak ten ich upiór postypowy, gdymnie śmierci lęk lub myśli udręka uwstrętniają łoże.Saam! huczał jej nad uchem.A jej się zdawało, że te oczy uwypuklają się jakoś dziwnie w tej chwili, wystawiają męt-nymi białkami i, zaskoczone zadumą, patrzą zezem, jakby nie widzące w roztargnieniu myśli. Chciał boży przypadek, by się śmierci starczej trwoga takiej ot jętki o młode życie za-dumą pytała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]