[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Dosyć tego — powiedział, wciąż oddychając ciężko.— I o co, u diabła starego, wy, chłopaki, tak się ciągle lejecie? To nie jest odkopywanie żyły.Bijatyką się jej nie znajdzie.Buck siadł i pomacał napuchniętą szczękę.Łypnął na Willa; nie czuł się pokonany.— To go ojciec odeślij, skąd przyszedł — powiedział.— Sukinsyn nie ma tu nic do roboty.U nas nie miejsce dla bawełnianych łbów.— Wyjadę, kiedy mi się spodoba i ani minuty wcześniej.Spróbuj mnie zmusić.No, tylko spróbuj!— I po kiego diabła takeście narozrabiali, chłopaki, co? — zapytał Shawa ojciec, oglądając się na niego, aby sprawdzić, czy nic mu nie jest.— Nie macie o co się bić.Jak natrafimy na żyłę, to wszystko się podzieli równo i sprawiedliwie i nikt nie dostanie więcej niż inny.Już ja tego dopilnuję.No i od czego to się zaczęło, żeście tak tłukli jeden drugiego?— Od niczego się nie zaczęło, tato — powiedział Shaw.— Wcale nie poszło o złoto ani o nic takiego.Ot, stało się, i już.Ile razy ten sukinsyn tu przyjedzie, to aż się prosi, żeby go lać.Przez to, co gada i co robi.Tak tu wyprawia, jakby był lepszy od nas albo co.Dlatego, że pracuje w przędzalni.Zawsze przezywa mnie i Bucka od parobków.— No, to jeszcze nie powód, żeby tak się gorączkować — powiedział Tay Tay.— Wstyd, że nie potrafimy zachować spokoju w rodzinie.Przez całe życie o to jedno mi chodziło.— To niech się odczepi od Gryzeldy — rzekł Buck.— A, to o Gryzeldę poszło? — spytał zdumiony Tay Tay.— Proszę, wcale nie wiedziałem, że ona jest zamieszana w tę bitkę.— Łżesz jak cholera! — krzyknął Will.— Nie powiedziałem o niej ani słowa!— Słuchajcie no, chłopaki — rzekł Tay Tay.— Nie zaczynajcie na nowo.Co Gryzelda ma z tym wspólnego?— Ano, nic o niej nie gadał — odparł Buck — ale to przez to, jak patrzy i co wyprawia.Tak się zachowuje, jakby zaraz chciał jej coś zrobić.— Łgarstwo! — wykrzyknął Will.— Słuchajże, Buck, może ci się tylko tak przywidziało.Ja przecież wiem, że to niemożliwe, bo Will jest mężem Rozamundy i żyją z sobą pierwszorzędnie.On wcale nie leci na Gryzeldę.Dajże spokój.Will spojrzał na Bucka, ale nic nie powiedział.Był zły, że ich rozdzielono, nim zdążył zadać ostateczny cios.— Wszystko byłoby w porządku, gdyby siedział, gdzie jego miejsce, i nie przyjeżdżał tu robić piekła — oświadczył Buck.— Tak czy owak, ten sukinsyn jest bawełniany łeb.Niech siedzi między takimi jak on sam.Nie chcemy się z nim zadawać.Will znowu zerwał się i począł rozglądać się za łopatą.Tay Tay podbiegł i popchnął go na drugą stronę dołu.Przytrzymał Willa obiema rękami, przyciskając go do ściany wykopu.— Will — powiedział spokojnie.— Nie zwracaj uwagi na Bucka.Ten upał go rozeźlił bez żadnego powodu.No, zostań tutaj i daj mu spokój.Przebiegł na drugą stronę i przytrzymał Bucka.Tymczasem Shaw wylazł już z dołu i nie zdradzał ochoty do zejścia na powrót.— Wyjdźcie na górę i ostygnijcie, chłopaki — rozkazał Tay Tay.— Zagrzaliście się w tej dziurze i nie ma jak świeże powietrze, żeby wam przeszło.Wyłaźcie i ochłodźcie się trochę.Zaczekał, póki Buck i Shaw nie zniknęli mu z oczu.Kiedy już dał im dość czasu, począł przynaglać Willa, żeby wydrapał się na powietrze.Sam wspiął się tuż za nim, na wypadek, gdyby Shaw i Buck czekali w ukryciu, by skoczyć na Willa i znowu zacząć bijatykę.Jednakże wylazłszy na wierzch, nie dostrzegli ich nigdzie.— Nie myśl o nich, Willu — powiedział Tay Tay.— Tylko siądź sobie w cieniu i ostygnij.Podeszli pod dom i zasiedli w cieniu.Will nadal był zły, ale już gotów dać spokój, chociaż ostatni cios należał do Bucka.Im prędzej wróci do Scottsville, tym bardziej będzie zadowolony.W ogóle by tu nie przyjeżdżał, gdyby Rozamunda i Jill tak go nie prosiły.Teraz zapragnął wrócić do Doliny i pogadać z kolegami przed piątkowym zebraniem miejscowej organizacji związkowej.Zawsze robiło mu się trochę mdło na widok gołej ziemi, uprawnych czy leżących odłogiem pól, na których nie można było wypatrzeć ani śladu fabryki czy przędzalni.— Chyba nie chcesz zaraz wyjeżdżać, prawda, Willu? — zapytał Tay Tay.— Mam nadzieję, że ci to nie w głowie?— Pewnie, że wyjeżdżam — odparł Will.— Nie mogę tracić czasu na kopanie dziur w ziemi.Nie jestem kret.— Chciałem, żebyś nam pomógł, póki nie natrafimy na żyłę.Teraz potrzeba mi jak najwięcej pomocy.Żyła tam jest równie pewnie, jak to, że Pan Bóg stworzył zielone jabłuszka, i aż mnie korci, żeby na niej rękę położyć.Czekałem na to dzień i noc przez piętnaście lat.— Ojciec powinien zająć się bawełną — odrzekł krótko Will.— Z tej ziemi więcej się zbierze bawełny przez rok niż złota przez całe życie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]