[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zobaczy pan, dopiero w tej wojnie aeroplany pokażą, co mogą.Wiem,że wasi sztabowcy się z nich śmieją, nasi prawdę mówiąc też, ale jeszczebędą się mieli z pyszna.- To myśli pan, że wojna pewna?- Nie dziś, to jutro.Oby jak najszybciej, póki człowiek młody, prawda?- %7łyczę powodzenia, poruczniku.I jeszcze raz dziękuję.Uścisnęli sobieręce.Du Mitry ruszył ku wskazanymprzez pilota budynkom.Trzech mężczyzn w kombinezonach roboczych zezgrzebnego płótna wytaczało z hangaru pokraczny samolot, dziwacznąkonstrukcję z dykty, płótna i drewnianych listew, zaopatrzoną w śmieszny,ustawiony za kabiną pilota silnik.Dopiero porównanie z tym aparatemunaoczniało, ile uroku miał w sobie ich dwumiejscowy nieuport.Du Mitryobrócił się, by jeszcze raz popatrzeć na samolot, od śmigła aż pospłaszczony, eliptyczny statecznik.Na świeżej farbie, kryjącej kadłub,rozpierał się biało-niebiesko-czerwony krąg.Wysoki blondyn w rozpiętejkurtce wciąż siedział na kadłubie, jakwiejski chłopak na kosiarce; powinien jeszcze trzymać w ręku jabłko iogryzać je, spluwając na dół pestkami.Widząc, że Du Mitry się ogląda,pomachał mu jeszcze raz ręką.Francuz odwrócił się, nie odpowiadając jużna ten gest.Po drewnianych schodkach, wiodących na coś w rodzajutarasu schodził właśnie ku niemu rosyjski oficer w towarzystwieordynansa.Du Mitry zasalutował i zameldował się; nie musiał tego robić,mógł po prostu się przedstawić, ale chciał okazać uprzejmość.- Lejtnant Kozowski.Witam, kapitanie - rosyjski oficer docenił ten gest.-Jak minęła podróż?- Znakomicie.Nie wiem, czy.- Ależ oczywiście, uprzedzano nas o pańskim przylocie.Zapraszam -wskazał za siebie.- Pewnie zechce pan odsapnąć chwilę.Lejtnant nosił wąsy i bokobrody, zapewne chcąc dodać sobie w ten sposóbpowagi.Widać było jednak, że nie jest starszy od pilota.Rosyjska awiacjanajwyrazniej pozostawała jeszcze dziedziną młodych zapaleńców.- Prawdę mówiąc - Du Mitry ruszył za gospodarzem -zmęczony się nieczuję.Jeśli to możliwe, wolałbym.- Przysyłali już po pana szofera - zapewnił Kozowski.- Problem, że nicpońznudził się oczekiwaniem i gdzieś się właśnie zawieruszył.Już kazałem goszukać.Gdyby się nie udało, bez obawy, chętnie służę naszą podwodą.Alepóki co, samowar u nas gorący.- Tego nie odmówię, lejtnancie.Następnych kilkadziesiąt minut spędził w pokoju dyżurnego, popijającgorącą herbatę, doprawioną - tylko na specjalne okazje, ale przecież dlatakiego gościa." -zastrzegał lejtnant -jakimś aromatycznym alkoholem.Po drugiej filiżance tego napitku resztki zmęczenia nocną podróżą ulotniłysię bez śladu.Rozmawiali sami, bo zaglądający tu czasem szeregowcy nieodważali się niepokoić panów oficerów; dopiero po jakimś czasie pojawiłsię pilot, niosąc na ręku futrzane okrycia, które cisnął na stertę innych wkącie pomieszczenia.Rozmowa krążyła najpierw wokół perspektyw użyciasamolotu jako samodzielnej siły bojowej; rozważano niepowodzeniakampanii tu-nezyjskiej, które obaj lotnicy tłumaczyli niezrozumieniem przez dowódcówspecyfiki nowego środka walki.Du Mitry już wcześniej zauważył, że jeślinic nie przychodzi mu do głowy, może zdać się po prostu na odruch;potrzebne zdanie pojawiało się w ostatniej chwili zupełnie samo.Ponie-wczasie uświadomił sobie, że pozwalając sobie na taki sposób pogawędkipowiedział lejtnantowi kilka słów za dużo o swych zamiarach wPeteresburgu.Nie miało to może praktycznego znaczenia - tylko ktośwtajemniczony mógłby z tych kilku niepotrzebnych słów wysnuć właściwiewnioski; ale obudziło nieprzyjemną świadomość, że nie wcielił sięnależycie w przeznaczoną mu postać.Ani lejtnant, ani pilot nie wydali się zresztą zainteresowani wydobywaniemz niego jakichkolwiek informacji.Wyglądali po prostu na nieco znudzonychsłużbą, a francuski kurier dyplomatyczny, przysyłany tak niecodziennądrogą, budził ciekawość sam z siebie, bez żadnych podtekstów.Rozmowazaczynała się przeciągać, nie bardzo wiedział, czy wypada mu jąprzerywać; szczęściem służbowy podoficer zameldował wreszcie, że szoferz ambasady już czeka przy automobilu.Du Mitry dopił herbatę z arakiem -tak nazywał ten alkohol lejtnant - raz jeszcze pożegnał się, dziękując zawylewne i nie kończące się życzenia sukcesów dla swego bohaterskiegokraju.Sukces oznaczać musiał oczywiście rychłe odebranie NiemcomAlzacji i Lotaryngii w wojnie, na którą młodzi oficerowie, jak niemalwszyscy, z kimkolwiek dotąd rozmawiał, czekali z entuzjazmem i nadzieją.Powitał kierowcę cierpką uwagą na temat niedopełniania obowiązków,ucinając zdecydowanie jego tłumaczenia.Skarcony szofer prowadził terazw milczeniu, nie odrywając wzroku od pustawych ulic.Już drugi błąd wciągu poranka, uświadomił sobie Du Mitry, przyglądając się mijanymbudynkom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]