[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kardynałowi zrobiło się niedobrze.* Ciepłe bułki znane już z relacji kronikarskich Ryszarda Lwie Serce i Saladyna ostatnie ostrze-żenie asasynów.Jeszcze ciepły chleb miał demonstrować, że niepostrzeżenie mogą się dostać do każdejprywatnej komnaty.231NAPADCortona, jesień 1245Z Kroniki Williama z RoebrukuGdy zobaczyliśmy, że płynący na przedzie Pizańczycy zadziałali niezwykle skutecz-nie czarna chmura dymu zwiastowała zniszczenie papieskiej floty w basenie porto-wym Ostii, a oddziały abordażowe niezwykle zręcznych Amalfitańczyków płynęły tużza ciężkimi trierami, które taranowały płonące statki Guiscard kazał nam położyćsię płasko na dnie łodzi i rozpostarł nad nami wilgotne derki i plecionki.To było mojepierwsze krótkie spotkanie twarzą w twarz z Klarion.Nie widzieliśmy się w mroku, czu-łem tylko bliskość jej skóry i słyszałem oddech.Obce dzieci, które cichutko popłakiwa-ły, przycisnęła po matczynemu do piersi, i to było ostatnie, co mój wzrok ułowił, zanimnad nami zapadła ciemność.Klarion rzuciła mi krótkie, badawcze spojrzenie, w żadnym wypadku nie zachęcającedo tego, aby teraz niby przypadkiem wyciągnąć ramię i podać w wątpliwość prawo po-chlipujących malców do miejsca przy niej.Mimo to przesunąłem rękę w ich kierunku,lecz natrafiłem tylko na mokre włosy któregoś dziecka.Pogłaskałem je ostrożnie, nawetczule, jako namiastkę tego, co było nieosiągalne.Hamo uparł się i on jeden nie korzystał z żadnej kryjówki i osłony.Chciał widzieć nawłasne oczy, jak Amalfitańczycy żeglują w swych płaskodennych łodziach w górę Ty-bru.Załoga każdej liczyła około trzydziestu wioślarzy i dwudziestu zbrojnych, którzyze względu na prąd rzeki musieli także chwycić za wiosła.Aby całkowicie nie przega-pić tego, co działo się nade mną, a także by uniknąć bliskości dziewczęcego ciała, któ-rego przecież nie odważyłem się dotknąć, przesunąłem się ku burcie lodzi i uchyliłemtrochę nakrycia.Zbliżyliśmy się do murów Wiecznego Miasta.Wznosiły się tak potężne, że wydawałomi się zuchwalstwem prowokować je tymi kruchymi stateczkami, nawet jeśli po naszejstronie była przewaga wynikająca z zaskoczenia, choć trudno to sobie wyobrazić.Mojeoko prześlizgując się ku tym murom spostrzegało obrazy pełne tak groznego piękna, ja-kie człowiek znieść może tylko w marzeniu sennym.Normanowie klęcząc w łodziach, tarcze ustawili ukośnie dla ochrony przed strza-łami, w rękach trzymali napięte luki.Guiscard nawet Hamona zmusił, aby postarał sięo tego rodzaju osłonę.Obok nas płynęła łódz z siedmioma ludzmi z Otranto.Stali wy-prostowani, z dłońmi zaciśniętymi na rękojeściach mieczy.Sztandar hrabiny powiewałprzeciw Rzymowi. Zaraz dopłyniemy do portu usłyszałem nad głową głos Guiscarda. Wychodzimy na ląd na Wyspie Trędowatych!232Zaciągnąłem szybko szparę w przykryciu.Strach dalece przewyższał moją ciekawość.Zwinąłem się w kłębek, instynktownie chyba przybierając tę pozycję obronną wobeczbliżającego się niebezpieczeństwa, i zgubiłem sandały.Usiłowałem odszukać je sto-pą i natknąłem się przy tym na coś miękkiego, na gołą nogę.Moje palce dobrze, żeKlarion nie mogła zobaczyć, jakie były brudne ostrożnie macając, zaczęły nieśmiałoprzesuwać się po tej nodze.Odniosłem wrażenie, że zostały życzliwie przyjęte, wydałomi się nawet, że czuję drżące podniecenie ciała, które przywarło do mej stopy.Minąłemkolano i małe czułki mego organu ruchu powędrowały śmiało dalej, popełzły w górępo udzie i wciąż nie rozlegał się krzyk oburzenia, szorstki gest ręki nie przywoływałmnie do porządku.Nie śmiałem w to uwierzyć!Nade mną zaczynał się zgiełk, wioślarze przyspieszyli uderzenia wioseł, buty stąpa-ły niespokojnie wokół, krzyki ludzi z brzegu docierały stłumione poprzez nakrycie, któ-rego ciemna osłona stała się moim niebem.Energicznie przesunąłem nogę, która zna-lazła się w raju, w gęstej wełnie, gorącej i wspaniałej; teraz należało jeszcze tylko dużympalcem odnalezć wilgotny bród i przebrnąwszy go wtargnąć do bramy.Przyjęła mnie,wylewając jakby rozżarzoną lawę, objęła natręta, zdawało się, że pragnie go wessać,i poddaliśmy się falowaniu.Krótkimi, rytmicznymi ruchami, jak przy naciskaniu koło-wrotka, zacząłem nogą przeorywać bruzdy ogrodu, ślizgać się w górę i w dół łożyskiemstrumienia, dowiercać się do zródła, a przecież samo wiercenie jest już zródłem szczę-ścia.Drążony otwór otwierał się coraz szerzej i coraz mocniej o mnie uderzał.Nie wiem,dokąd by to doprowadziło, gdyby w tym momencie kil naszego statku nie osiadł zgrzy-tając na nabrzeżnej skarpie.Ludzie zaczęli wyskakiwać ze statku nad naszymi głowami,krzyczały jakieś kobiety, rozlegały się przekleństwa.Normanowie plądrowali składy to-warów, handlarze porzucili stragany, wieśniacy wozy. Wracać! usłyszałem wrzask Guiscarda, który nie oczekiwał takiego obrotusprawy. Płyniemy dalej!Chyba jednak ziomkowie nie dali mu posłuchu, gdyż dobiegł mnie głos Hamona: Otranto! Otranto! Do mnie!I zaraz potem wezwani skoczyli do naszej łodzi z takim impetem, że nie tylko prze-szła mi ochota na słuchanie i patrzenie, lecz także wszelka pożądliwość: nadepniętyciężkim buciorem, cofnąłem szybko nogę, którą rozpalałem krater wulkanu.Powiosłowaliśmy jeszcze spieszniej niż przedtem i wkrótce zrobiło się wokół nas ci-szej, słychać było tylko plusk fal i uderzenia długich wioseł. Zamek Anioła! usłyszałem, jak Guiscard szepnął cicho, prawie ze czcią.Obleciał mnie prawdziwy strach.Wyjrzałem przez szparę i zobaczyłem wznoszącysię przede mną potężny krąg murów, groznych, nie do zdobycia.I wtedy poczułem rękęKlarion.Wślizgnęła mi się jak wąż pod habit, przesunęła po nodze, przemieniła w ciepłezwierzątko, które wtuliło się w moją kryzę, skąd niby grzyb po deszczu, tylko o wiele233szybciej, wychynęło żądło i równie prędko czujny zwierzaczek zmienił się w dłońwytrawnej zbieraczki.Kiedy badawczo prześlizgiwała się w górę po trzonie, a potemobjęła go mocno pod kapeluszem, mój grzyb przekształcił się w normański donżon.Naszczęście Klarion wiedziała również, jak się szturmuje wieże& Uwaga! Kusznicy! zawołały wzburzone głosy.Dziwny świst przeciął powietrze,rozległo się uderzenie, potem następne, od którego zadrżał korpus łodzi, ktoś jęknął. Guiscard trafiony! usłyszałem zatroskany głos.Poczułem, że moja wieża sięwali, a rozczarowana ręka wycofuje się chłodno. Nie troszczcie się o mnie jęknął Guiscard. Wynieście dzieci na ląd! Wydawało się, że z bólu ledwie może wydusić z siebie słowa. Nie zostawimy cię! oświadczył zdecydowanie Hamo, któremu teraz przypadłaznowu rola przywódcy. Szybciej! zaskrzeczał Amalfitańczyk. Tam stoją porzucone wozy! Do wozów! zawołał Hamo podniecony, gdy łódz uderzyła mocno o brzeg.Odrzuciłem ciężkie nakrycie, wyskoczyłem na zdrętwiałych nogach i z obwisłą ozdo-bą moich lędzwi pod suknią
[ Pobierz całość w formacie PDF ]