[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmyło nam za burtę cargo z pokładu.Niech pan sprawdzi uszkodzenia na przedzie nadbudówki.Nie musiał dodawać, że oględzin należy dokonać od wewnątrz, a nie od strony pokładu.Godzinę później okazało się, że mieli szczęście.Pnie porwane z pokła­du uderzyły tylko raz w przednią ścianę nadbudówki, i to akurat w miej­scu, gdzie jej poszycie wzmacniały stalowe dźwigary.Uszkodzenia nie były wielkie, trochę spawania i malowania.Nie zmieniało to faktu, że trzeba będzie ściąć kolejne drzewo.Na pokładzie został jeden drewnia­ny bal, reszta poszła za burtę, japońska świątynia musiała więc poczekać.Trzy grube pnie, nadal spięte łańcuchami, kołysały się w falach dale­ko za rufą “George’a M”.I tak pełne soków, teraz zaczęły także chłonąć morską wodę, nabierając dodatkowego ciężaru.Cathy Ryan odprowadziła wzrokiem samochód męża.Przestała już żałować Jacka, teraz było jej żal siebie samej.Mąż nie chciał z nią porozmawiać, nie próbował się tłumaczyć, przepraszać, nie udawał na­wet, że.Że co? Czasem także, kiedy Jack twierdził, że źle się czuje, że jest zbyt zmęczony, Cathy chciała sama podnieść kwestię, lecz nić wie­działa, jak zacząć.Doktor Caroline Ryan zdawała sobie sprawę, jak krucha jest męska duma, zwłaszcza na tym punkcie.Niemoc Jacka brała się z napięcia nerwowego, znużenia i alkoholu.Nic dziwnego, nie był przecież maszyną.Obecne życie wyniszczało go.Cathy wiele miesięcy temu dostrzegła pierwsze objawy, które zaostrzała jeszcze konieczność dojazdów do pracy.Dwie i pół albo trzy godziny w samochodzie, dzień w dzień.Owszem, Jack miał do dyspozycji kierowcę, ale co z tego? Trzy godziny dłużej niż trzeba przebywał poza domem, zajęty myślami i pracą, a nie rodziną, do której należał.A ja, zapytała samą siebie Cathy, czy pomagam mu, czy wcale nie? Może to także moja wina?Przeszła do łazienki i badawczo przyjrzała się sobie w lustrze.Trud­no, nie była już pyzatą dziewczynką.Wokół ust i oczu pojawiły się pier­wsze zmarszczki, niedługo przyjdzie pora na wizytę u okulisty, gdyż coraz częściej czuła bóle głowy podczas operacji, co mogło oznaczać postępu­jącą wadę wzroku.Z jednej strony jako chirurg oczny wiedziała o tym, lecz z drugiej wiecznie nie miała czasu i podobnie jak inni odkładała w nieskończoność wizytę u któregoś z kolegów z Instytutu Okulistyczne­go Wilmera.Zdawała sobie sprawę, że postępuje głupio.Jej oczy wciąż były ładne i zachowały barwę, choć zaczynały się psuć wskutek długich godzin wytężania wzroku podczas precyzyjnych operacji w klinice.Nadal zachowała też szczupłą figurę.Oczywiście nie zaszkodziłoby zrzucić ze dwa, trzy kilo, a już najlepiej przenieść w jakiś sposób zbędną część tkanki tłuszczowej na piersi.Niestety, Cathy miała mały biust, podobnie jak wszystkie kobiety w jej rodzinie, podczas gdy świat upodo­bał sobie biusty, wobec których bladły wymiona krów-rekordzistek.Bro­niąc się przed kompleksami z tego powodu, żartowała zwykle, że rozmia­ry biustu pozostają w odwrotnej proporcji do rozmiarów mózgu, lecz sama oczywiście marzyła o tym, żeby mieć duże piersi, tak jak mężczyźni marzą o większym penisie.Bóg albo geny wzbroniły jednak Cathy tej przyjemności, a chirurgia plastyczna jako oszustwo nie wchodziła w ra­chubę.Dodatkową przyczynę niechęci do sztucznego powiększania pier­si stanowiła statystyka: za często słyszało się o powikłaniach spowodo­wanych przez wkładki silikonowe.Co do reszty ciała.Fryzura pani doktor była wiecznie w nieładzie, lecz widać taki już los kobiet-chirurgów.Cathy miała krótkie, ładne włosy o jasnym odcieniu.Jack uwielbiał je, kiedy już przyszło mu do głowy, żeby spojrzeć na żonę.Również jej twarz zachowała świeżość, mimo pierwszych linii obok ust i kurzych łapek przy oczach.Nogi miała pierwszorzędne, i to od dawna, a ciągła bieganina po korytarzach kliniki jeszcze je wzmocniła.Cathy doszła więc do wniosku, że nie wygląda tragicznie, na pewno nie tak, by psy zaczynały wyć na jej widok.Mówiąc szczerze, nadal mogła się podobać, utwierdzały ją zresztą w tej myśli uwagi kolegów ze szpitala.Co starsi spośród studentów również rozpły­wali się nad nią, to także dawało się odczuć.Nikt w każdym razie nie unikał obchodów w jej towarzystwie.Była też dobrą matką.Nawet w tej chwili, choć Sally i mały Jack jeszcze spali, myślała o dzieciach.Jacka wiecznie nie było w domu, więc Cathy musiała wystarczyć dzieciom i za niego, do tego stopnia, że w sezo­nie sportowym ćwiczyła z synem rzuty i łapanie piłki baseballowej (Jack czuł straszliwe wyrzuty sumienia, kiedy się wreszcie o tym dowiedział).Jeśli miała czas, gotowała wspaniałe obiady, dokonywała też napraw domowych albo “wzywała zawodowców”, jak mawiał Jack.Nadal kochała męża i nie ukrywała przed nim tego faktu.Wiedziała, że ma poczucie humoru i nie zamierzała martwić się z byle powodu.Ilekroć mogła, starała się głaskać Jacka swoimi delikatnymi lekarskimi dłońmi.Rozmawiała z mężem, zasięgała jego rady w różnych sprawach, wciąż dawała mu do zrozumienia, że bardzo go lubi i ceni sobie jego opinie.Jack nie mógł więc mieć cienia wątpliwości, jak wiele dla niej znaczy.Cathy kochała go najlepiej, jak potrafiła.Wniosek płynął z tego dla niej jeden: to nie ona była czemukolwiek winna.Jeśli tak, dlaczego - dlaczego Jack nie.Z twarzy widzianej w zwierciadle przebijało więcej zdziwienia niż bólu.Tak wydawało się Cathy.Czy mogę zrobić coś więcej? - zapytała własnego odbicia.Nic.Cathy spróbowała więc odsunąć od siebie ponure myśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl