[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Pewnie będzie wam raźniej z tym — powiedział, sięgając do środka, do włącznika na ścianie i zapalając jedną jedyną żarówkę umieszczoną na suficie pomieszczenia ładowni furgonetki.— Lepiej usiądźcie.Postarajcie się zachowywać bardzo cicho, kiedy będziemy wyjeżdżać przez bramę.Sophie i Langdon usiedli na metalowej podłodze.Langdon trzymał w dłoniach ich skarb owinięty w tweedową marynarkę.Vernet zamknął dwuczęściowe masywne drzwi i przekręcił klucz, odcinając ich od świata.Potem wsiadł do środka i zapalił silnik.Kiedy opancerzona furgonetka pięła się w górę, w kierunku rampy wyjazdowej, Vernet czuł, że krople potu zbierają mu się pod czapką kierowcy.Zobaczył, że na zewnątrz jest znacznie więcej świateł samochodów policyjnych, niż się spodziewał.Furgonetka wjechała na rampę, a wtedy brama wewnętrzna otworzyła się do wewnątrz, by go przepuścić.Vernet podjechał jeszcze parę metrów i odczekał, aż brama zamknie się za nim i zadziała następny czujnik.Otworzyła się kolejna brama, a za nią znak do wyjazdu.Niestety.Samochody policyjne blokowały sam szczyt rampy.Vernet otarł czoło i ruszył do przodu.Szczupły oficer policji zrobił krok w jego kierunku i gestem ręki kazał mu się zatrzymać kilka metrów od blokady.Przed frontem banku stały cztery patrolowe wozy policyjne.Vernet zatrzymał furgonetkę.Naciągnął głębiej na oczy czapkę kierowcy i starał się zachowywać tak prostacko, jak tylko pozwalało mu jego wykwintne wychowanie.Nie ruszył się zza kółka, otworzył drzwi i popatrzył w dół na agenta policji o ziemistej cerze i poważnym wyrazie twarzy.— Qu’est-ce qui se passe? — spytał Vernet, naśladując paryski akcent.— Je suis Jérôme Collet — odpowiedział agent.— Lieutenant Police Judiciaire.— Wskazał na pakę furgonetki.— Qu’est-ce qu’il y a la dedans?— Niech mnie szlag trafi, jeżeli wiem — odpowiedział Vernet robociarską francuszczyzną.— Jestem tylko kierowcą.Na Collecie nie zrobiło to żadnego wrażenia.— Szukamy dwojga przestępców.Vernet zaśmiał się głośno.— No to dobrze trafiliście.Te gnoje, dla których jeżdżę, mają tyle kasy, że na pewno coś przeskrobali.Agent podetknął mu przed oczy zdjęcie paszportowe Roberta Langdona.— Czy ten mężczyzna był dzisiaj wieczorem u was w banku?— Nie mam pojęcia — wzruszył ramionami Vernet.— Ja siedzę tylko w garażu dla furgonetek.Nas nie dopuszczają do klientów.Musi pan iść i zapytać w recepcji.— Wasz bank żąda nakazu przeszukania.Inaczej nie chcą nas wpuścić.— No tak, biurokraci.Twarz Verneta wyrażała niesmak.— O nich szkoda gadać.— Niech pan otworzy tył.— Collet wskazał na stalowe drzwi furgonetki.Vernet popatrzył na agenta i zaśmiał się nieprzyjemnie.— Otworzyć furgonetkę? Myśli pan, że mam klucze? Myśli pan, że mają do nas zaufanie? Powinien pan zobaczyć pasek mojej wypłaty.Agent przechylił głowę na bok i popatrzył na niego sceptycznie.— Mówi pan, że nie ma pan kluczy do własnej ciężarówki?— Do paki nie.— Vernet pokręcił głową.— Tylko do stacyjki.Zanim furgonetka wyjedzie, opieczętowuje ją kierownik, który odpowiada za transport.Potem samochód czeka w garażu, a ktoś zawozi klucze tam, dokąd mamy jechać.Dostajemy telefon, że klucze ma już klient odbierający i wtedy wolno mi wyjechać.Ale ani o sekundę wcześniej.Ja nigdy nie wiem, jakie gówno tam wiozę.— A tę ciężarówkę kiedy opieczętowano?— Pewnie kilka godzin temu.Jadę aż do St.Thurial.Klucze do paki już tam są.Agent nie odpowiedział, przewiercając go wzrokiem, jakby próbował odczytać myśli Verneta.Za chwilę na czubek nosa Verneta spłynie kropla potu.— Mogę? — spytał, ocierając nos rękawem i pokazując ręką na samochód policyjny blokujący wyjazd.— Muszę zdążyć na czas.— Czy wszyscy kierowcy u was noszą rolexy? — spytał agent, pokazując palcem na nadgarstek Verneta.Vernet spojrzał i zobaczył błyszczący pasek jego absurdalnie drogiego zegarka wystający spod mankietu koszuli.Merde.— Ten chłam? Dałem za niego dwadzieścia euro u jakiegoś Tajwańczyka przy St.Germain des Pres.Możesz go pan ode mnie odkupić za czterdzieści.Agent nic nie powiedział i w końcu zrobił krok w tył.— Nie, dziękuję.Szerokiej drogi.Vernet wziął oddech i długo nie wypuszczał powietrza z płuc.Odetchnął pełną piersią dopiero wtedy, kiedy ciężarówka była dobre pięćdziesiąt metrów od budynku banku.Teraz miał kolejny problem.Ładunek.Dokąd mam ich zawieźć?Rozdział 46Sylas leżał wyprostowany na materacu w swojej celi, twarzą do dołu, i czekał, aż rany od bicza na plecach zasklepią się i wyschną.Dzisiejsza druga sesja z dyscypliną skończyła się tak, że teraz czuł się słaby i kręciło mu się w głowie.Powinien jeszcze zdjąć opaskę cilice i czuł, jak krew zaczyna mu ściekać po wewnętrznej stronic uda.Uznał, że nie zdejmie jej.Zawiodłem Kościół.A co gorsza, zawiodłem biskupa.Dzisiejszy wieczór miał być zbawieniem dla biskupa Aringarosy.Pięć miesięcy temu biskup wrócił ze spotkania w Obserwatorium Watykańskim, gdzie dowiedział się czegoś, co nim głęboko wstrząsnęło.Już nie był tym samym człowiekiem.Popadł w depresję i dopiero po paru tygodniach podzielił się tymi wiadomościami z Sylasem.— Ależ to niemożliwe! — krzyknął głośno Sylas.— Nie mogę się z tym pogodzić!— To prawda — powiedział Aringarosa.— Niewyobrażalna prawda.I to już za sześć miesięcy.Słowa biskupa przeraziły Sylasa.Modlił się o wybawienie, ale nawet w tych ciemnych dniach i godzinach jego wiara w Boga i Drogę nigdy ani na chwilę się nie zachwiała.Miesiąc później cudem rozeszły się chmury i z nieba zaświeciło światło nowych możliwości.Boska interwencja — tak to nazwał Aringarosa.Biskup po raz pierwszy wydawał się mieć jakąś nadzieję.— Sylasie — szeptał.— Bóg zesłał nam wskazówkę i możliwość obrony Drogi.Nasza bitwa, tak jak wszystkie bitwy, będzie wymagała poświęceń.Czy zechcesz zostać żołnierzem Chrystusa? Sylas upadł na kolana przez biskupem Aringarosa — człowiekiem, który dał mu nowe życie — i powiedział:— Ja jestem barankiem w ręku Boga
[ Pobierz całość w formacie PDF ]