[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bała sięwybuchu własnych uczuć, czując że nie byłaby w stanie zapanować nad nimi.To ją powstrzy-mało przed pójściem do niego.Dlatego leżał samotny w swym pokoju, jakby nie miał nikogo, ktoby mu współczuł.Tego rodzaju myśli zaprzątały jej głowę.Siedziała samotna bez słowa skargi.Wtem drzwi sięotwarły.Pomyślała, że to ojciec wraca, lecz gdy podniosła oczy ujrzała przed sobą Sternaua. Proszę wybaczyć, seniorita! Przeszkadzam może, ale przychodzę z prośbą.Wstała kierując na niego swój wzrok.Nie odpowiadała.Widocznie czytał co się dzieje w jejduszy, bo lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Mógłbym prosić trochę płótna do bandaży? spytał. Oczywiście, zaraz przyniosę.Wybiegła do kuchni.Wróciwszy podała mu cały zwój pytając? Jeszcze nie wszyscy zostali opatrzeni? Przy kim się jeszcze senior trudzi? Przy Gerardzie.Zbladła, po chwili zapytała: Czy tak z nim zle? Bardzo zle odrzekł. Na Boga! Nie ma ratunku?Słowa te raczej wyłkała, bo łzy rozpaczy polały się z jej oczu. Bóg jest łaskawy brzmiała poważna odpowiedz. On może pomóc albo lekarz. Który? Który ma na imię.miłość.111Twarz jej biała jak kreda oblała się rumieńcem.Azy jeszcze obficiej polały się z oczu.Sternauujął jej rękę i ciepłym głosem powiedział dobitnie: Resedillo, on chciał umrzeć. Gerard? spytała zachodząc od płaczu. Tak.Z tym postanowieniem wyszedł walczyć.My walczyliśmy zza palisady, on sam jedenprzed, narażając się co chwila na śmierć. O Boże, dlaczego? Tego nie wiem.Pani powinna wiedzieć to lepiej.Tysiąc kul świstało koło niego, a on stałjak bohater zasłaniając swą piersią fort.Kiedy wreszcie dokazał cudów waleczności, padł posie-czony nurzając się w potoku własnej krwi.Jednak słysząc, że pani jest w niebezpieczeństwie,ostatkiem sił i życia porwał się, by walczyć, by ratować.Dlaczego go pani nienawidzi? Nienawidzi, ja go nienawidzę?Zakryła oczy rękami dusząc się od płaczu.On zaś pytał dalej: Zna go pani od dawna? Nie, ale dobrze, bardzo dobrze! odpowiedziała szlochając. Wie pani, gdzie był przedtem? W Paryżu. Czym się zajmował? Wiem, senior odrzekła. Powiedział to pani? Tak, nie krył niczego.Wie pan o tym? Wiem, seniorita.Proszę mi powiedzieć dlaczego mu pani nie chce przebaczyć? Ale ja mu już dawno przebaczyłam. Więc dlaczego go pani teraz unika, kiedy tak potrzebuje pomocy i kochanej ręki? Ja nie mogę iść do niego! Dlaczego? Ja, nie powinnam, nie mogę tego powiedzieć. Tego nie pojmuję.Dzisiaj, przed rozpoczęciem walki prosił mnie, bym w razie jego śmierciprzekazał pani jego ostatnie pozdrowienie.Wprawdzie nie umarł jeszcze, ale umiera, więc przy-noszę pani pozdrowienie umierającego.Odwrócił się do drzwi.Pobiegła za nim wołając zbolałym głosem: Senior Sternau! Czym mogę służyć? Ja nie mogę, nie powinnam iść do niego. A to dlaczego? Bo, mogłabym go zabić.Nowy uśmiech ukazał się na jego obliczu.Kładąc jej rękę na głowie zapytał: Nie wierzy pani swym słowom? Myśli pani, że nie potrafi zapanować nad sobą? Moja rozpacz i jęki odebrały by mu resztę życia. Moje dziecko, nie zna się pani.Każda kobieta jest silna w nieszczęściu.Nie zabijesz go,przeciwnie wróci mu pani życie.Wziął ją za rękę i poszli na górę.Dała się prowadzić aż do drzwi pokoju, w którym leżał uko-chany.Gdy ujął ją za rękę poczęła prosić: Senior Sternau, ja się nie odważę.112 Proszę tu poczekać, muszę go zbadać brzmiała odpowiedz.Wszedł do środka.Resedillazostała przy drzwiach z sercem przepełnionym sprzecznymi uczuciami.Po chwili Sternau otwo-rzył drzwi mówiąc półgłosem: Proszę wejść, seniorka.Wsunęła się po cichu, koło łóżka ujrzała jakąś kobietę.Była to Zilli.Jakby sztylet przeszedł jej pierś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]