[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy kara, jaka spotka naczelnika za utratę broni, nie będzie tak całkiem niesprawiedliwa Jestem gotów wziąć w tym udział.Powiedz, czy nie można tych rzeczy wynieść przy pomocy jakiegoś podstępu? Gdyby tak na przykład mieć klucze? Coś mi przyszło do głowy: wczoraj wieczorem na balu widziałem, że naczelnikowa nosiła przy sobie torebeczkę.- Och, już wiem, co chcesz zrobić! Tak, nosi w niej klucze, kiedy wychodzi wieczorem.- Tak myślałem.Uważaj, Karpala: twoi rodzice muszą zaprosić dzisiaj wieczorem naczelnika z żoną i z synem i zatrzymać ich możliwie długo.Da się to zrobić?- Tak, z łatwością.Jeśli okażę rotmistrzowi nieco więcej uprzejmości, wszyscy troje będą tak zachwyceni, że zapomną o pójściu do domu.- Dobrze.Podczas ich nieobecności Sam Hawkens wykona swój majstersztyk, hihihihi! Czy moglibyśmy pozbyć się jeszcze służby?- Tak.Poślę do nich dwóch spośród moich Buriatów, którzy wyciągną ich do gospody.Służący pomyślą sobie, że skoro państwo tak świetnie się bawią w naszym obozie, oni także mogą pozwolić sobie na szklaneczkę wódki.- Przede wszystkim chodzi nam o klucze.Pożyczymy je sobie dzisiejszego wieczora od pani naczelnikowej, oczywiście bez jej zgody.- To będzie ogromnie trudne!Sam Hawkens zachichotał z rozbawieniem.- Jak trzeba, potrafię nawet wyjąć isprawnikowi z kieszeni dwa tysiące rubli, jeśli się nie mylę!Wkrótce plan był gotów.Ustalono także miejsce, gdzie przyjaciele Karpali znajdą broń.Aby odsunąć od siebie podejrzenia, Sam i jego towarzysze postanowili upozorować konną przejażdżkę na step i dopiero później wrócić do obozu Buriatów.Karpala zniknęła w jurcie rodziców, a Sam osiodłał konie.Chociaż narada trwała dosyć długo, to jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi.Obcy mógł przecież rozmawiać z córką swego gościnnego gospodarza tak często i tak długo, jak tylko chciał, a poza tym oboje starali się wyglądać absolutnie niewinnie.Sam pocwałował do gospody, gdzie oczekiwano go z największą niecierpliwością.- Gdzieś ty się podziewal? - pytał Dick Stone.- Można wrosnąć w ziemię z tych nudów - mruknął Will Parker.- Wrosnąć? - chichotał Sam.- Ależ by to było zabawne, gdybyście wy, takie tyczki chmielowe, stali się jeszcze dłużsi i cieńsi, niż jesteście.Ale żarty na bok! Dowiedziałem się o czymś ważnym.Opowiem wam po drodze.Na koń!Jeszcze raz nakazał kozakom surowo, aby wyruszyli dopiero w jakiś kwadrans po nich i jechali tak powoli, jak im to już radził, po czym cała trójka udała się w drogę.Aż do brodu posuwali się krok za krokiem, potem kłusem i w końcu puścili się galopem.Przed nimi rozpościerała się rozległa równina.Powietrze było czyste i przejrzyste, i widoczność znakomita.Po pewnym czasie ujrzeli po lewej stronie unoszące się opary.- Jesteśmy już na miejscu? - spytał Will Parker.- Tak - odpowiedział Sani.- Tam, gdzie rośnie wiklina, panuje wilgoć, a gdzie jest wilgotno, powstają mgły.Wniosek z tego, że dotarliśmy już niemal do Wiklinowych Skal.Kierujmy się w tamtą stronę!- Ta mgła jest dla nas bardzo korzystna, ponieważ dzięki niej rotmistrz nie może nas wypatrzyć.- I na odwTÓt, my też nie możemy zobaczyć ani jego, ani jego ludzi.- Nic nie szkodzi.Tacy doświadczeni westmani jak my potrafią sobie poradzić z odnalezieniem ich śladów.Zbliżali się do Wiklinowych Skał od północy.Jakiś czas posuwali się wśród zarośli i drzew, po czym przystanęli, zsiedli z koni i przywiązali je.Wzięli strzelby i dalej skradali się już na piechotę.Przed nimi wznosiły się nagie skały.Gęste zarośla wiklinowe i liczne kałuże przeszkadzały przyjaciołom w szybkim posuwaniu się do przodu.W końcu znaleźli się tuż obok pokruszonej masy skalnej i dopiero teraz zobaczyli, jak daleko rozciąga się to kamienne rumowisko i że znajdują się akurat w jego środku.Sam skinął z zadowoleniem.- To dobrze.Z tamtej strony ukrył się rotmistrz ze swoimi ludźmi i czatuje na kozaków.Na pewno siedzi tam, za tymi skalami.Musimy się tam dostać, ale ostrożnie, żeby nas nie zauważył!Wkrótce wspięli się na kamienne wzniesieni i z góry obserwowali okolicę.W dole na stepie wypatrzyli jakiegoś kozaka penetrującego równinę w kierunku miasta.- To warta - powiedział Dick.- Rotmistrz nie może być daleko.- Widzę go już - roześmiał się Sam.- Siedzi z innym tam, z lewej strony, za tym dużym czworokątnym blokiem skalnym, jeśli się nie mylę.A więc jednak się nie myliłem.On rzeczywiście chce się dobrać do skóry tym biedakom.No, ale się przeliczy!- Schodzimy już na dół?- Sądzę, że tak będzie najlepiej.Zejdźmy tą rynną! Nikt nas tam nie zobaczy i podkradniemy się tak blisko, że usłyszymy każde ich słowo.Och, widzicie ten mały punkcik?!Sam Hawkens machnął ręką w kierunku miasta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]