[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pytał, skąd dzwoni, udając oburzonego jej wyjazdem bez pożegnania.- Byłam w Waszyngtonie, a teraz dzwonię z Filadelfii.Ale wracam do domu - objaśniła.- Pojechałaś do Filadelfii w związku z nową epidemią Eboli?- Zgadłeś.Od naszej ostatniej rozmowy wiele się wydarzyło.To długa historia, ale w skrócie wygląda tak, że nie mam prawa tu przebywać i Dubchek przyłapał mnie na łamaniu zakazów.Pewnie wyrzucą mnie z pracy.Znasz kogoś, kto zatrudni pediatrę o niewielkim stażu?- Żaden problem - zachichotał Ralph.- Załatwię ci pracę u nas, w Szpitalu Uniwersyteckim.Jaki jest numer twojego lotu? Wyjadę po ciebie na lotnisko.Spieszno mi dowiedzieć się, jakie ważne powody zmusiły cię do wyjazdu bez pożegnania.- Dzięki, ale nie fatyguj się.Mam na lotnisku hondę.- Wobec tego wpadnij do mnie w drodze do domu.- Może być już późno - zastrzegła się Marissa, myśląc jednocześnie, że u Ralpha może być znacznie przyjemniej niż w jej pustym domu.- Zamierzam zajechać jeszcze do CKE.Mam tam coś do załatwienia pod nieobecność Dubcheka.- To nie jest dobry pomysł - zaoponował Ralph.- Co zamierzasz?- Uwierz, proszę, nic złego.Chcę tylko na chwilę wpaść do głównego laboratorium.- Wydawało mi się, że nie masz tam prawa wstępu.- Dam sobie radę.- Radzę ci trzymać się teraz z dala od Centrum - ostrzegł Ralph.- Wizyta w laboratorium to początek twoich kłopotów, nie pamiętasz?- Pamiętam - przyznała Marissa - ale i tak muszę to zrobić.Inaczej dostanę pomieszania zmysłów.- Rób jak uważasz, ale zajrzyj do mnie potem.Będę czekał do późna.- Ralph? - Marissa zebrała całą swoją odwagę, by zadać to pytanie.- Czy znasz kongresmana Markhama?Chwila ciszy.- Słyszałem o nim.- Czy byłeś zaangażowany finansowo w jego kampanię wyborczą?- Cóż to za dziwne pytanie, szczególnie w rozmowie międzymiastowej.- Odpowiedz mi.- Owszem - przyznał Ralph.- Wiele razy.Popieram jego stanowisko w wielu sprawach dotyczących medycyny.Marissa przyrzekła mu, że pojawi się wieczorem i odłożyła słuchawkę z uczuciem ulgi.Była zadowolona, że poruszyła w rozmowie temat Markhama, a jeszcze bardziej, że Ralph tak szczerze odpowiedział na jej pytanie o finansowanie kampanii kongresmana.W samolocie Marissa znów poczuła niepokój.Jeszcze nie zdefiniowana teoria, gnieżdżąca się w zakamarkach umysłu, wydała jej się tak przerażająca, że dziewczyna bała się ją zwerbalizować.Ku jeszcze większemu przerażeniu przyszło jej na myśl, że włamanie do domu i zabicie psa nie były wcale dziełem przypadku, jak początkowo sądziła.1120 maja - wieczórProsto z lotniska Marissa udała się do domu Tada.Nie uprzedziła go telefonicznie, sądząc, że lepiej będzie po prostu zajrzeć do przyjaciela, mimo dość późnej pory.Dochodziła dziewiąta.Zaparkowała przed samym wejściem i z zadowoleniem dostrzegła rozświetlone okno salonu na drugim piętrze.- Marissa! - zdziwił się Tad, otworzywszy drzwi wejściowe.W ręku trzymał miesięcznik medyczny.- Co tu robisz?- Chciałabym rozmawiać z głową rodziny.Przeprowadzam ankietę na temat masła orzechowego.- Żartujesz.- Jasne, że żartuję - odparła zirytowana.- Poprosisz mnie do środka czy spędzimy tu resztę nocy?Nowo nabyta pewność siebie zdziwiła nawet ją samą.- Przepraszam - Tad cofnął się o krok, robiąc jej miejsce.- Wejdź proszę.Wychodząc, zostawił otwarte drzwi, dlatego idąca przodem Marissa weszła do pokoju pierwsza.Rzut oka na półkę w korytarzu upewnił ją, że karta wstępu do laboratorium znajduje się na swoim miejscu.- Dzwoniłem do ciebie cały dzień - zauważył Tad.- Gdzie się podziewałaś?- Wyjechałam - odparła wymijająco.- Miałam dzień pełen wrażeń.- Słyszałem, że przenieśli cię z patogenów.Potem dotarła do mnie plotka, że jesteś na wakacjach.Co się dzieje?- Sama chciałabym wiedzieć - odparła Marissa, opadając na niską sofę w pokoju.Kot zjawił się momentalnie i rozgościł się na jej kolanach.- Jakie są wieści z Filadelfii? Czy to Ebola?- Obawiam się, że tak.Wezwanie przyszło w niedzielę.Dziś rano otrzymałem próbki.Są naładowane wirusem.- Ten sam szczep?- Nie mogę tego od razu stwierdzić.- Nadal wierzysz, że pochodzi z konferencji w San Diego?- Nie wiem - w głosie Tada zabrzmiała nuta ostrożności.- Jestem wirusologiem, a nie epidemiologiem.- Nie żartuj - odparła Marissa.- Nie trzeba być epidemiologiem, by zauważyć, że coś tu nie gra.Wiesz, dlaczego mnie przenieśli?- Spodziewam się, że na polecenie Dubcheka.- Nieprawda.To sprawka niejakiego Markhama, kongresmana Stanów Zjednoczonych ze stanu Teksas.Rozmawiał bezpośrednio z doktorem Morrisonem.Jest grubą rybą, zasiada w komisji rozdzielającej środki finansowe, również dla CKE, dlatego Morrison nawet nie mrugnął.Ale czy to nie dziwne? Przecież jestem tylko nic nie znaczącym pracownikiem wywiadu epidemiologicznego.- Rzeczywiście - zgodził się Tad.Widać było, że się zdenerwował.Marissa położyła mu dłoń na ramieniu.- Co ci jest?- Martwię się - odparł.- Lubię cię, wiesz o tym.Ale lubią cię też kłopoty, w które nie chcę zostać wplątany.Tak się składa, że interesuje mnie moja praca.- Nie mam zamiaru wciągać cię w swoje sprawy.Potrzebuję jednak twojej pomocy, przyrzekam, że po raz ostatni.Dlatego przyjechałam tak późno.Tad odtrącił jej rękę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]