[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie zacznie pan tu żadnej rozróby i świetnie pan o tym wie.Dwaj mężczyźni mierzyli się wzrokiem.Wreszcie Sutro schował broń do kieszeni i oblizał wąskie wargi.- Panna Dalton miała kiedyś pistolet, z którego dopiero co zabito człowieka - wyjaśnił Dalmas.- Ale pozbyła się go już dawno temu.To wszystko, co chciałem wiedzieć.Sutro powoli skinął głową.Miał dziwny wyraz oczu.- Panna Dalton jest przyjaciółką mojej żony.Nie życzę sobie, żeby jej się naprzykrzano - oświadczył zimno.- To jasne, że pan sobie nie życzy.Ale działający legalnie detektyw ma prawo zadawać uzasadnione pytania.Ja się tu nie włamałem.Sutro zmierzył go wzrokiem od stóp do głów.- W porządku, ale odczep się od moich przyjaciół.W tym mieście tak tańczą, jak ja zagram, więc uważaj, żebyś mi nie podpadł.Dalmas pokiwał głową.Cicho wyszedł na korytarz, zamykając drzwi.Przez chwilę nasłuchiwał, ale z mieszkania nie dobiegały żadne dźwięki.Wzruszył ramionami i oddalił się.Na końcu korytarza zszedł po trzech schodkach do małego hallu bez centralki telefonicznej i opuścił budynek.Rozejrzał się.Była to dzielnica bloków mieszkalnych, stąd też wzdłuż całej jezdni parkowały samochody.Skierował się do świateł czekającej na niego taksówki.Joey stał na krawężniku obok swojej gabloty.Palił papierosa, spoglądając na drugą stronę ulicy, gdzie wielki, ciemny kabriolet parkował, zwrócony lewym bokiem do chodnika.Na widok Dalmasa rzucił papierosa i podszedł do niego.- Słuchaj, szefie - powiedział szybko.- Obejrzałem sobie faceta w tym Cadillaku.Znad drzwi kabrioletu wytrysnęła smuga białego płomienia.Echo wystrzałów obiło się o budynki po obu stronach ulicy.Joey runął na Dalmasa w chwili, gdy Cadillac gwałtownie wystartował do przodu.Obarczony wczepionym w niego taksówkarzem, detektyw skoczył w bok i przyklęknął, próbując wyciągnąć broń.Bezskutecznie.Kabriolet z piskiem opon zniknął za zakrętem, a Joey stoczył się z Dalmasa, przeturlał i zległ na wznak na chodniku.Trzepocząc rękami po betonie, wydał głęboki, ochrypły jęk bólu.Opony znów zapiszczały.Dalmas zerwał się na boki, sięgając pod lewą pachę, lecz odprężył się widząc, że mały samochód hamuje poślizgiem i wyskakuje z niego Denny.Dalmas pochylił się nad kierowcą.Latarnie przy sąsiedniej bramie oświetlały krew na prążkowanej marynarce Joeya, krew, która sączyła się przez materiał.Oczy rannego zamykały się i otwierały, jak oczy konającego ptaka.- Nie ma co gonić tej bryczki - wysapał Denny.- Za szybka.- Pędź do telefonu i dzwoń po karetkę - polecił Dalmas.- Nafaszerowali go jak cholera.A potem przyklej się do tej blondyny.Olbrzym pognał do swojego wozu, wskoczył za kierownicę i zniknął za rogiem.Gdzieś otworzyło się okno i ktoś puścił soczystą wiązankę.Kilka samochodów przyhamowało.- Spokojnie, staruszku - szeptał Dalmas, pochylony nad taksówkarzem.- Tylko spokojnie.7.Porucznik z Wydziału Zabójstw nazywał się Weinkassel.Miał rzadkie blond włosy, lodowate błękitne oczy i dziobatą twarz.Siedział na krześle obrotowym, z nogami opartymi na wysuniętej szufladzie biurka i z telefonem pod ręką.Pokój zalatywał kurzem i niedopałkami.Potężnie zbudowany gliniarz o szpakowatych włosach i wąsach, nazwiskiem Lonergan, stał w otwartym oknie, wyglądając ponuro na ulicę.Weinkassel przeżuwał zapałkę i przyglądał się Dalmasowi, siedzącemu po drugiej stronie biurka.- Może byś nam co powiedział - mruknął.- Bo taksiarz nie może.Do tej pory miałeś fart w tym mieście i nie chcesz go chyba pogrzebać?- To twardziel - wtrącił Lonergan, nie odwracając się od okna.- Nic nie powie.- Lepiej byś nie zabierał głosu, Lonnie - rzekł Weinkassel głucho.Dalmas z bladym uśmieszkiem potarł dłonią bok biurka.Zaskrzypiało.- Niby co mam jeszcze powiedzieć? - zapytał.- Było ciemno i nie widziałem tego, co strzelał.Siedział w odkrytym Cadillaku, bez świateł.Już to panu mówiłem, poruczniku.- To nie klapuje - stwierdził dziobaty zrzędliwie.- Coś tu śmierdzi.Na pewno masz jakieś podejrzenia , kto by to mógł być.Murowane, że ta kulka była przeznaczona dla ciebie.- A to czemu? Ostatecznie kropnęli taksówkarza, a nie mnie.Ci taksiarze obracają się w różnym towarzystwie.Może zadarł z jakimiś twardzielami?- Takimi jak ty - wpadł mu w słowo Lonergan.Nadal wyglądał przez okno.Weinkassel łypnął spode łba na plecy podwładnego.- Ten samochód stał tam, jak jeszcze byłeś w chałupie - wyjaśnił cierpliwie.- Taksówkarz czekał na ulicy.Jeżeli to jego chcieli kropnąć, to nie musieli czekać, aż wyjdziesz.Dalmas rozłożył ręce i wzruszył ramionami.- Myślicie, że wiem, kto to zrobił?- Niezupełnie.Ale uważamy, że mógłbyś nam podrzucić parę nazwisk do sprawdzenia.Kogo tam odwiedziłeś?Dalmas nie odpowiedział od razu.Lonergan odwrócił się od okna i przysiadł na skraju biurka.Siedział wymachując nogami, z cynicznym uśmieszkiem na płaskiej twarzy.- No powiedz, dziecinko - rzucił wesoło.Dalmas odchylił się na krześle i schował ręce do kieszeni.Z namysłem przyglądał się porucznikowi, ignorując szpakowatego gliniarza, jak gdyby w ogóle nie istniał.- Załatwiałem sprawy mojego klienta - stwierdził po chwili.- Nie możecie wymagać, żebym wam o tym opowiadał.Weinkassel wzruszył ramionami, spoglądając na niego lodowatym wzrokiem.Nagle wyjął z ust przeżutą zapałkę, obejrzał ją i wyrzucił.Z tego może wynikać, że twoje interesy mają związek ze strzelaniną - zapowiedział ponuro.- I będziesz musiał otworzyć gębę.Dobrze mówię?Kto wie? - odparł Dalmas.- To się jeszcze okaże.Ale mam prawo porozumieć się przedtem z moim klientem.- W porządku.Masz na to czas do rana.Bo rano chcę zobaczyć na biurku twoją licencję, rozumiemy się?Dalmas pokiwał głową i wstał.- Jak najbardziej, poruczniku.- Ten to potrafi tylko trzymać gębę na kłódkę - rzucił szorstko Lonergan.Dalmas skinął głową porucznikowi i wyszedł na ponury korytarz, a stamtąd po kilku stopniach do hallu.Przed ratuszem czekały go jeszcze długie betonowe schody, nim przeszedł na drugą stronę Spring Street, gdzie stał zaparkowany niebieski, pamiętający lepsze czasy Packard.Usiadł za kierownicą, skręcił za róg, minął tunel na Second Street i znów skręcił w najbliższą przecznicę na zachód.Co chwila spoglądał w lusterko wsteczne.Na Alvarado zadzwonił z drogerii do swojego hotelu i dowiedział się od recepcjonisty, że ma gdzieś zatelefonować.Zadzwonił więc pod wskazany numer i po drugiej stronie usłyszał tubalny, niecierpliwy głos Denny'ego:- Gdzieś się podziewał? Ściągnąłem lalkę do siebie.Jest pijana.Przyjeżdżaj, to wywiemy się od niej, co tylko będziesz chciał.Dalmas spoglądał przez szybę budki telefonicznej niewidzącym wzrokiem.W końcu spytał powoli:- Zwinąłeś blondynę? Jak?- To cała historia, bracie.Przyjeżdżaj szybko, to ci opowiem.South Livesay, czternaście pięćdziesiąt cztery.Wiesz, gdzie to jest?- Mam plan miasta.Trafię - odparł Dalmas tym samym tonem.Denny jednak wyjaśniał mu rozwlekle, jak najlepiej dojechać.Na koniec dorzucił:- Pośpiesz się.Ona jeszcze śpi, ale w każdej chwili może się obudzić i narobić wrzasku.- Tam, gdzie mieszkasz, to chyba nie ma większego znaczenia - mruknął Dalmas.- Już jadę.Odwiesił słuchawkę i wrócił do samochodu.Z kieszeni w drzwiach wozu wyciągnął półlitrówkę burbona i pociągnął solidny łyk.Potem zapalił silnik i pojechał w stronę Fox Hills.Dwukrotnie przerywał jazdę i siedząc sztywno za kierownicą, namyślał się.Ale za każdym razem ruszał w dalszą drogę.8.Odgałęzienie Pico rozdzielało dwa pola golfowe i nikło pośród falistych wzgórz.Szosa biegła skrajem jednego z pól, obok wysokiej drucianej siatki.Tu i ówdzie widać było rozsiane po wzgórzach parterowe domki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]