[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kierownik pracowni, wcielający w życie swoją olśniewającą wizję, dopingowany inwencją twórczą, przyoblekający w realny kształt wypieszczone marzenia, do ostatniej chwili zmieniał, ulepszał i przerabiał, nie zważając na upływ czasu.I oto nagle okazało się, że bezlitosny czas jakoś niepostrzeżenie upłynął i nadeszła ostatnia doba.Ostatnia doba zaznaczyła się czymś w rodzaju końca świata, trzęsienia ziemi i dantejskiego piekła, razem wziętych.O siódmej wieczorem imponująca makieta terenu była na ukończeniu.Janusz i Karolek zbijali deski na skrzynię, w której miała zostaćwyekspediowana do Wrocławia, Barbara, hamując miotające nią ataki zniecierpliwienia, precyzyjnie i delikatnie wysypywała ostatnie trawniki sproszkowaną, zieloną farbą, Włodek_elektryk dmuchał suszarką do włosów na schnące odbitki zdjęć, a kierownik pracowni tupał nogami i rwał włosy z głowy w zakładzie introligatorskim, gdzie oprawiano plansze na sztywno.O dziesiątej okazało się, że na planszy jednego wnętrza odkleiła się cała ściana, wyłożona klinkierem.O wpół do jedenastej ktoś podpalił papierosem ostanie strony opisu technicznego, starannie wypieszczonego przez panią Matyldę.O jedenastej przy pakowaniu makiety oderwał się komin kotłowni.O jedenastej trzydzieści cały zespół popadł w stan gigantycznej histerii, ponieważ w samochodzie Włodka_elektryka wysiadł zapłon, a był to właśnie pojazd przeznaczony do przewiezienia całego bagażu do ekspedycji na Dworcu Głównym.Samochód kierownika pracowni nie wystarczał, skrzynię z makietą bowiem dawało się wepchnąć tylko do wartburga_combi, należącego do Włodka.Poszukiwania taksówki bagażowej o tej porze nie zdałyby się na nic, taksówki bowiem nie jeżdżą filantropijnie, fundusze zespołu zaś, z takim poświęceniem pchane w konkurs, już dawno uległy wyczerpaniu.A dokładnie o północy upływał termin składania prac konkursowych.Kierownik pracowni z determinacją postanowił walczyć do końca.Przy jego boku wiernie trwała obeznana ze sprawami administracyjnymi pani Matylda, wydająca z siebie mało zrozumiałe, ale napełniające go niajsną otuchą okrzyki.- Data.- mamrotała dość rozpaczliwie.- Dzisiejsza data! Po moim trupie!.Data!.O pierwszej po północy na ulicy przed biurem rozległ się zgodny chór: - Hej.rrup! Hej.rrup! Pchaj, do ciężkiej cholery, co stoisz jak krowa! Hej.rrup! Z trójki ruszaj, baranie, z trójki!!! Do dworca tak cię będziemy pchali?! Doprowadzony do ostateczności zespół przezwyciężał fanaberie zapłonu, który w tak niestosownej chwili odmówił posłuszeństwa.Ekspedycja na Dworcu Głównym była ostatnią kłodą na drodze do chwały.Tę kłodę wzięła na swoje barki pani Matylda.Roziskrzonym okiem bezbłędnie wyłowiła panią, która przystawiała pieczątki z datą.Pozostawiwszy swojemu losowi miotających się przy wadze przyszłych laureatów dopadła owej pani.Mamrocząc jakieś dziwne zdania wywlokła zza lady zdumioną i zaniepokojoną kobietę, zaciągnęła ją do damskiego szaletu i tam, szlochając rzewnymi łzami, padła jej na szyję.- W pani nasza przyszłość! - załkała.- W pani rękach nasze życie.Wszystko dla pani! Wszystko!.Równocześnie, jedną ręką zwisając na szyi osłupiałej pracowniczki ekspedycji, drugą pchała jej ostatnie, zachowane na czarną godzinę, sto złotych.Z dalszych, łzawych, dramatycznych, a chwilami nawet krwiożerczych okrzyków pani Matyldy napadnięta kobieta pojęła, że chodzi o prosty drobiazg, o przypieczętowanie dziwnej przesyłki nie dzisiejszą datą, a wczorajszą.- Półtorej godziny! - szlochała pani Matylda.- Półtorej godziny!.I całe yżcie!.Co dla pani znaczypółtorej godziny!.Doszczętnie otumaniona i niepomiernie zdumiona pracownica państwowa poczuła się wzruszona tragedią, wprawdzie niepojętą, ale rozgrywającą się w jej oczach i na jej szyi.Prawdopodobnie miała też niejakie wątpliwości co do stanu nerwów pani Matyldy i na wszelki wypadek wolała się jej nie sprzeciwiać.Cofnęła w datowniku jedną cyfrę i przejęta, zdenerwowana, waliła stosowne pieczęcie jedna za drugą.Pani Matylda z rozwianym włosem, roziskrzonym wzrokiem i zaciętą twarzą, pilnowała jej jak kat, ani na chwilę nie spuszczając z oczu.Z ostatnią pieczęcią odetchnęła.- Opatrzność to pani wynagrodzi - powiedziała uroczyście.Wówczas oszołomiona pracownica ekspedycji przypomniała sobie o wetkniętych jej w intymnym pomieszczeniu stu złotych i usiłowała je oddać pani Matyldzie, zapewne aby odebrać imprezie charakter łapówkarski, ale na to pani Matylda otrząsnęła się ze zgrozą i wydając okrzyki protestu czym prędzej uciekła.Konkursowy projekt odjechał do miejsca przeznaczenia w terminie.A zaraz następnego dnia wyszło na jaw, że już tydzień temu poprzedni termin konkursu został przesunięty o cztery tygodnie w przód na skutek protestów i nalegań większości autorów biorących w nim udział.Wiadomość ta nie dotarła wcześniej nie tylko do oszalałego z zapału twórczego kierownika pracowni, nie tylko do jego równie oszalałych współpracowników, ale nawet do znacznie mniej oszalałego naczelnego inżyniera.Dotarłszy post factum nie zdołała wywołać już żadnej reakcji.Półprzytomny z przepracowania zespół otarł pot z czoła i bezsłowa wrócił do zaniedbanych zwykłych zajęć.I tu się zaczął nowy dramat.Przez trzy miesiące umowy z inwestorami leżały odłogiem, przerobu nie było, premii tym bardziej, a za to sypnęły się kary konwencyjne za niedotrzymanie terminów.Na szczęście nie były zbyt wysokie, bo, acz kierownik pracowni, zajęty artystycznymi wizjami, stracił przytomność umysłu i zainteresowanie dla przyziemnych tematów, to jednak czuwał naczelny inżynier, któremu co najmniej do połowy konkursu udało się zachować zdrowe zmysły i jasność spojrzenia na sprawy służbowe.Opracowany przezeń plan działania na najbliższe pół roku pozwalał żywić nadzieje, że przy intensywnym wysiłku pracownia znów stanie na nogach, pod warunkiem wszakże uzyskania dostatecznej ilości zleceń.Dostateczna ilość zleceń zaś była nader wątpliwa, zdegustowani bowiem niedotrzymaniem terminów inwestorzy usunęli się na ubocze i nie wykazywali pożądanej inicjatywy.W ten sposób wygranie konkursu i otrzymanie zlecenia na realizację stało się palącą potrzebą i jedynym wyjściem z zagmatwanej sytuacji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]