[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dauge nic z tego nie zrozumiał.- To cmentarzysko światów - dodał Jurkowski.- Jowisz je pochłonął.Dauge milczał długo, wreszcie wyszeptał:- Cóż za odkrycia.Pierścień, różowe promieniowanie, cmentarzysko światów.Szkoda.Wielka szkoda.Odwrócił się i zawołał na Molliara.Ten nie odpowiadał.Leżał z twarzą wciśniętą w podłogę.Zaciągnęli Molliara do amortyzatora, przywrócili go do przytomności, a on, zmordowany i spuchnięty, pogrążył się od razu we śnie lub może zapadł w omdlenie.Potem obaj wrócili do kabiny obserwacyjnej i znów przywarli do peryskopu.Pod „Tachmasibem”, obok „Tachmasiba”, a od czasu do czasu także ponad „Tachmasibem” w masach gęstego wodoru przesuwały się z wolna szczątki niepowstałych światów - góry, skały, potworne spękane bryły, przezroczyste szare tumany pyłów.Potem „Tachmasiba” przeniosło w bok i w peryskopach widoczne było tylko czyste, jednostajne, różowe światło.- Jestem zmordowany jak pies - oświadczył Dauge.Przewrócił się na bok, aż zatrzeszczało w stawach.- Słyszysz?- Słyszę - odrzekł Jurkowski.- Patrzmy dalej.- Dobra - powiedział Dauge.- Myślałem, że to jądro - rzekł Jurkowski.- To niemożliwe - odparł Dauge.Jurkowski zaczął rozcierać sobie twarz dłońmi.- To ty tak twierdzisz - powiedział.- Patrzmy dalej.Wiele jeszcze widzieli i słyszeli albo im się tylko tak zdawało, ponieważ obaj byli potwornie zmęczeni i chwilami ciemniało im w oczach, a wówczas znikały ściany kabiny obserwacyjnej i zostawało tylko jednostajne różowe światło.Widzieli szerokie, nieruchome zygzaki błyskawic, ginące gdzieś we mgle w górze i w różowej otchłani w dole i słyszeli, jak w nich samych z metalicznym łoskotem pulsowały fioletowe rozbłyski.Widzieli jakieś rozkołysane taśmy, które przepływały tuż obok z ostrym świstem.Rozpoznawali we mgle jakieś dziwaczne cienie, które poruszały się i przemieszczały z miejsca na miejsce i Dauge twierdził, że są to cienie trójwymiarowe, Jurkowski natomiast dowodził, że Dauge bredzi.Słyszeli wycie, pisk, łoskot i jakieś dziwne dźwięki podobne do ludzkich głosów i Dauge zaproponował, by je utrwalić na dyktafonie, ale w tej samej chwili spostrzegł, że Jurkowski śpi, leżąc na brzuchu.Wówczas ułożył go na wznak i znów wrócił do peryskopu.Przez otwarte drzwi wpełzła do kabiny Warieczka, wlokąc brzuchem po podłodze.Była niebieska w kropki.Przylazła do Jurkowskiego i wgramoliła mu się na kolana.Dauge chciał ją przegnać, ale nie miał już zupełnie sił.Nie mógł nawet unieść głowy.A Warieczka ciężko robiła bokami i mrugała powoli.Szczecina na jej pysku była najeżona, a półmetrowy ogon drgał konwulsyjnie w rytm oddechu.3.Nodchodzi moment pożegnań, a radiooptyk nie wie, jak to zrobić.W takich warunkach trudno było pracować, niewyobrażalnie trudno.Żylin parokrotnie tracił przytomność.Serce zamierało i wszystko wokół spowijała czerwona mgła.A w ustach przez cały czas czuło się smak krwi.Żylin bardzo się tego wstydził, gdyż Bykow pracował przez cały czas nieprzerwanie, rytmicznie i sprawnie jak maszyna.Kapitan był cały zlany potem, było mu też niesłychanie ciężko, ale widocznie potrafił siłą woli obronić się przed utratą przytomności.Już po dwóch godzinach Żylin zatracił zupełnie wszelką świadomość celu tej pracy, nie podtrzymywały go już żadne nadzieje ani przywiązanie do życia, ale za każdym razem, gdy się ocknął, powracał machinalnie do przerwanej pracy, ponieważ czuł obok obecność Bykowa.W pewnej chwili oprzytomniał i zorientował się, że Bykowa nie ma.Wówczas się rozpłakał.Ale Bykow wkrótce powrócił, postawił przy nim rondelek z zupą i rzekł: Jedz.Żylin zjadł i znów zabrał się do pracy.Bykow miał bladą twarz i ciemnoszkarłatną, obrzękniętą szyję.Oddech jego był szybki i ciężki.Milczał.Jeśli zdołamy się uratować, pomyślał Żylin, nie wezmę udziału w żadnej ekspedycji międzygwiezdnej, nie będę uczestniczył w ekspedycji na Plutona, nie ruszę się nigdzie, dopóki nie stanę się taki jak Bykow.Taki zwyczajny, a nawet nudny w normalnych warunkach.Taki ponury, a nawet trochę śmieszny.Taki, że gdy się patrzy na niego, to trudno nawet uwierzyć w legendę o Golkondzie, w legendę o Callisto i inne legendy.Żylin doskonale pamiętał, jak młodzi kosmonauci podśmiewali się skrycie z „Rudego Pustelnika” -skąd się wzięło to dziwaczne przezwisko? - ale nie widział nigdy, by któryś z pilotów lub uczonych starszego pokolenia wyraził się kiedykolwiek o Bykowie lekceważąco.Jeśli uda się nam uratować, muszę się stać taki jak Bykow.Jeśli nie uratuję się, muszę umrzeć jak Bykow.Gdy Żylin tracił przytomność, Bykow w zaciętym milczeniu kontynuował jego robotę.Gdy Żylin odzyskiwał przytomność, Bykow bez słowa wracał na swoje stanowisko.Wreszcie Bykow powiedział: Chodźmy - i obaj opuścili kabinę układu magnetycznego.Żylinowi wszystko wirowało przed oczami, miał ochotę położyć się, wcisnąć nos w coś miękkiego i leżeć tak, aż go podniosą.Szedł z tyłu za Bykowem.Zatrzymał się i mimo wszystko legł twarzą na zimnej podłodze, ale szybko się ocknął i wówczas ujrzał tuż przy swej głowie but Bykowa.Kapitan przestępował z nogi na nogę ze zniecierpliwienia.Żylin przemógł się i wylazł z luku.Potem przykucnął, żeby dokładnie zamocować pokrywę.Zamek nie chciał się poddać i Żylin zaczaj się z nim siłować pokaleczonymi palcami.Bykow stał obok, wysoki jak maszt radiowy, i spoglądał nieruchomym wzrokiem z góry na dół.- Zaraz - gorączkował się Żylin.- Zaraz.Wreszcie zamek się poddał.- Gotowe - rzekł Żylin, prostując się, nogi drżały mu w kolanach.- Chodźmy - powiedział Bykow.Wrócili do kabiny nawigacyjnej.Michaił Antonowicz spał w swym fotelu przy maszynie matematycznej.Pochrapywał głośno.Maszyna była włączona.Bykow pochylił się i sięgnął ponad nawigatorem po mikrofon selektora, po czym wydał rozkaz:- Pasażerowie - do kajuty ogólnej!- Co? - zapytał Michaił Antonowicz, wyrwany gwałtownie ze snu.- Co, już?- Już - odrzekł Bykow.- Chodźmy do kajuty ogólnej.Ale nie poszedł od razu, przez dłuższą chwilę stał i przyglądał się w zamyśleniu, jak Michaił Antonowicz ze zbolałą miną, postękując dźwigał się z fotela.Potem rzekł, jakby się nagle ocknął:- Chodźmy.Ruszyli do kajuty ogólnej.Michaił Antonowicz od razu podszedł do kanapy i usiadł, składając ręce na brzuchu.Żylin także usiadł, żeby opanować drżenie nóg, i wlepił wzrok w stół
[ Pobierz całość w formacie PDF ]