[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– A to skąd? – zdziwiła się Zosia.– Kupiłem bratu na bazarze w Ankarze – wyjaśniłem.– W drogę! – zakomenderowałem i ruszyłem naprzód.Obwiązałem się liną i wytłumaczyłem, jak mają potem przywiązać się sami.W ciemności wspinaczka była dość trudna, ale uchwyty dawało się wymacać.Zaznaczyłem je kotkami i to szczęśliwie wystarczyło.Na górze zaparłem się mocno w spadzistą skałę i szarpnąłem trzykrotnie.Po chwili z dołu dobiegły mnie umówione trzy szarpnięcia i Zosia zaczęła się wspinać.Wybierałem linę, nawijając ją na spory występ ze skały.Ostroż­ność okazała się uzasadniona, bo niespodziewanie poczułem ostre szarp­nięcie.Siostrzenica pana Tomasza odpadła od ściany.Na szczęście nie krzyknęła.Poczułem w żołądku chłód, jakbym połknął kostkę lodu.Ba­łem się, że lina może się zerwać, nie sprawdziliśmy przecież jej wytrzy­małości.Dziewczyna kiwała się w ciemności, a potem zdołała się uchwy­cić występu i znowu wdrapywała się w górę.Pomagałem jej wciągając linę.Wreszcie pojawiła się nad krawędzią urwiska.Była bardzo blada.Podałem jej rękę i wciągnąłem w bezpieczne miejsce za występem.– Siedź tutaj.Zęby szczękały jej ze strachu tak, że nie mogła odpowiedzieć.Nie codziennie wisi się na linie własnej produkcji nad dziurą o głębokości trzech kilometrów.Udałem, że niczego nie widzę.Odwiązałem linę i spuściłem ją w dół.Trzy szarpnięcia i po kilku minutach Jacek dołączył do nas.– W górę – zakomenderowałem szeptem.– Tam powinna być szczelina biegnąca w bok.Widziałem ją za dnia.Sądzę, że łączy się ze żlebem.Ruszyliśmy w górę i faktycznie niebawem znaleźliśmy szczelinę.W ciemności szło się fatalnie, ale bałem się zapalić latarkę.Wreszcie dotarliśmy do żlebu.Zarządziłem dwie minuty odpoczynku.Niebo nad nami było cudownie wygwieżdżone, a za jakieś pół godzi­ny miał wzejść księżyc.Odszukałem Mały Wóz i Wielki Wóz.– Tam jest chyba Gwiazda Polarna – zauważyła Zosia, która też patrzyła na niebo.– Tak.Ale nie przyda się nam, bo idziemy na południe.– Nie zdołamy się wdrapać w ciemnościach na górę – jęknął Jacek.– Nawet nie widać, gdzie stawiać nogi.– Może pomogę? – Adman siedziący w niedbałej pozie na kamie­niu nad nami zapalił halogenowy reflektor.Poczułem, jak krew uderza mi do głowy.Adman był wściekły.– Podwyższam okup do trzydziestu tysięcy dolarów – powiedział zimno.– A teraz na dół!Po raz pierwszy poczułem całkowite zwątpienie.Zeszliśmy i posłusz­nie pozwoliliśmy się skuć kajdankami.Maty po wyciągnięciu większości sznurków stały się bardzo niewygodne.Śniadanie podano o świcie.Rozkuli nam też ręce.Roztarłem zdrę­twiałe nadgarstki.Zaraz po posiłku przyszedł Adman.– Zwińcie koce i przewiążcie sznurkami – polecił – żebyście mo­gli nieść je przerzucone przez ramię.Do środka włóżcie puszki – rzucił nam kilka sztuk pod nogi.– Wyruszamy za kilkanaście minut.Poprowadzili nas korytarzami do niedużej jaskini otwartej na gar­dziel.Prowadził z niej wiszący most na drugą stronę.Przechodziliśmy pojedynczo.Opodal w odległości kilkuset metrów zauważyłem windy.Kilku żołnierzy demontowało silniki najniższej i agregat prądotwórczy.Po chwili dołączyli do nas.Przeszliśmy przez długi i ciemny tunel po drugiej stronie.Wyszliśmy na niewielką kotlinkę.Adman zawołał swoich ludzi.Ustawił ich w szeregu, sprawdził wyposażenie, wydał kilka rozka­zów po kurdyjsku.Ruszyliśmy wąwozem prowadzącym w górę.Jak mogłem się zorien­tować, kierowaliśmy się w stronę masywu Małego Araratu.Godzinę później byłem już tego pewien.Wędrówka ciągnęła się bez końca.– Porozmawiajmy – zaproponowałem towarzyszom niedoli.– W ten sposób czas szybciej zleci.– Opowiedz, wujku, o tych pielgrzymach – poprosiła Zosia.– Bo zdaje się, że po tej zaprawie będziemy mogli chodzić do Częstochowy raz w tygodniu.– Trzeba będzie pójść podziękować za uratowanie życia – mruknął Jacek.– O ile je uratujemy.Uśmiechnąłem się.– Pielgrzymi wędrując utrzymywali się z datków.W pierwszym okre­sie pielgrzymek biskupi polecali parafianom na trasie wędrówki dbać o wędrowców.Później powstała sieć stacji etapowych, w których wyda­wano posiłki.Jednak w czasie reformacji sieć ta prawie znikła.Pielgrzy­mi nadal mogli zatrzymywać się w klasztorach, ale ich utrzymanie kosz­towało zbyt wiele.Początkowo protestanccy, później katoliccy władcy za­częli występować przeciw pielgrzymom [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • necian.htw.pl