[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy Genter się obudził, oświadczył to samo, dodał przy tym, że to ów nieznajomy wsypałmu widocznie proszek usypiający do baraniny i tym sposobem pozbył się go skutecznie.Co się tyczy konia, to wnosząc z wielu śladów kopyt, które się odbiły w błocie, z całąpewnością można było sądzić, iż podczas zbrodni znajdował się w pobliżu.Od tego jednakranka koń zniknął bez śladu.Poruszono wszystkich Cyganów w Dartmoorze; pomimo wiel-kiej nagrody, jaką wyznaczono za odnalezienie, nie zdołano natrafić na ślad konia.Co siętyczy kolacji chłopca stajennego, to analiza wskazała, że w baraninie znajdowało się opium wproszku, od którego chłopiec zasnął zaraz po zjedzeniu, podczas gdy wszyscy inni, jedzącytego wieczoru baraninę, pozostali zdrowi i przytomni.Oto są fakty najważniejsze, zakomuni-kowane mi przez policję; szczegółów nie będę przytaczał.Inspektor policyjny, Greg, któremu powierzono tę sprawę, to bez wątpienia człowiek za-służony, ma tylko jedną wadę słabą wyobraznię.Przyjechawszy na miejsce wypadku, kazałniezwłocznie aresztować człowieka, na którego przede wszystkim powinno było paść podej-rzenie.Nietrudno go było odszukać, wszyscy go bowiem znali w okolicy.Nazywa się, jeślisię nie mylę, Ficroy Simpson.Jest to człowiek znanego dosyć rodu, bardzo starannie wycho-wany.Niegdyś zamożny, stracił wszystko, grając na wyścigach, i żył z tego, że spełniał różnepolecenia londyńskich klubów sportowych.W notatniku, który miał przy sobie, odczytano, iżzałożył się o pięć tysięcy funtów przeciw faworytce Rossa.141Gdy go aresztowano, przyznał się od razu, że jezdził do Dartmoru, żeby dowiedzieć sięczegoś o koniach w Kings Pailen, a także o Deborze, drugim faworycie, który znajdował siępod opieką Silasa Brauna w stajniach w Kepltown.Nie starał się zapierać, że go widzianokoło stajni, zapewniał jednak, że nie miał żadnych złych zamiarów, pragnął tylko zasięgnąćjęzyka bezpośrednio u zródła.Gdy pokazano mu krawat, zbladł raptownie i nie potrafił wyja-śnić, jak mógł się znalezć w ręce zabitego.Jego przemokła odzież świadczyła wyraznie, iż wprzeddzień aresztowania był na deszczu, zaś ciężka laska, zakończona ołowiem, mogła byćtym zabójczym narzędziem, którego kilka uderzeń spowodowało śmierć nieszczęsnego trene-ra.Z drugiej strony, na ciele aresztowanego nie dało się dostrzec ani śladu rany czy zadraśnię-cia, gdy tymczasem zakrwawiony nóż w ręku Strakera wskazywał wyraznie, że co najmniejjeden z zabójców musiał zostać nim zraniony.Masz teraz, kochany Watsonie, wszystko jak na dłoni; będę ci prawdziwie zobowiązany,jeżeli rzucisz na tę sprawę choć trochę światła.Z największą uwagą wysłuchałem tego opowiadania Holmesa, wyłożonego ze zwykłą mujasnością.Choć większość faktów była mi znana, nie zdołałem jednak dotychczas uchwycićich wewnętrznego związku i ocenić ich wartości. Czyż nie jest możliwe odezwałem się że rana na ciele Strakera była zadana jego wła-snym nożem i własną ręką, gdy ciałem targały konwulsje, spowodowane przez wstrząs mó-zgu? I na nożu jest jego własna krew? Nie tylko możliwe, lecz zupełnie prawdopodobne odrzekł Holmes. A wtedy upadanajważniejszy argument przemawiający na korzyść aresztowanego. Poza tym dodałem jeszcze nie wiem, co o tym wszystkim sądzi policja? Obawiam się, że wszystkie przypuszczenia, które poczyniła, dadzą pole do poważnychzaprzeczeń rzekł mój towarzysz. O ile mi się zdaje, policja jest zdania, że Fircoy Simpson,uśpiwszy chłopca i zdobywszy jakąś drogą drugi klucz, otworzył stajnię i wyprowadził konia.Uzdy konia nie znaleziono na zwykłym miejscu w stajni, więc widocznie włożył ją koniowi.Zostawiwszy następnie za sobą otwarte drzwi, miał już konia uprowadzić przez błoto, gdynagle spotkał się z trenerem.Wywiązała się walka.Simpson swą ciężką laską rozwalił głowęprzeciwnikowi, nie doznawszy uszkodzenia od małego noża, którego Straker użył widoczniedo obrony.Potem zbrodniarz ukrył konia w ustronnym miejscu lub też koń mu się wyrwał iuciekł na błota.Tak oto przedstawia się rzecz dla policji, a chociaż to wszystko jest małoprzekonujące, każde inne przypuszczenie byłoby jeszcze bardziej nieprawdopodobne.Zresz-tą, co rychlej rozpatrzę to wszystko na miejscu, tymczasem nic stanowczego nie mogę o tympowiedzieć.142Dopiero pod wieczór dojechaliśmy do małej mieściny Tavistock, znajdującej się w cen-trum Dartmooru.Dwóch panów oczekiwało nas na stacji: jeden z nich wysokiego wzrostu, zogromną czupryną, wielką brodą i bystrymi niebieskimi oczyma; drugi drobny, wykwintnyi wesoły w surducie i w sztybletach, z małymi faworytami i z monoklem w oku.Był to puł-kownik Ross, znany sportsman.Pierwszy to inspektor Greg, który w krótkim czasie umiałzdobyć autorytet wśród śledczych agentów policji londyńskiej. Rad jestem wielce, że widzę pana, panie Holmesie rzekł pułkownik. Pan inspektoruczynił już wszystko, co tylko się dało, ja zaś postanowiłem przetrząsnąć okolicę, byle tylkoodszukać zabójcę biednego Strakera i odzyskać mego cennego konia. Jest co nowego? zapytał Holmes. Niestety! muszę wyznać, że nasza sprawa posuwa się bardzo wolno rzekł inspektor.Czeka tu na nas otwarty powóz; ponieważ zechce pan prawdopodobnie jeszcze za dnia obej-rzeć miejsce wypadku, opowiem panu szczegóły po drodze.Za chwilę siedzieliśmy już wszyscy czterej w wygodnym landzie i jechaliśmy ulicami sta-rego, oryginalnego miasteczka.Inspektor Greg był bardzo całą sprawą przejęty i mówił bez przerwy, Holmes z rzadka tyl-ko rzucał pytanie lub wydawał okrzyk.Pułkownik Ross siedział, wciśnięty w poduszki, zeskrzyżowanymi na piersiach rękoma i z nasuniętą na oczy czapką, przysłuchując się z zainte-resowaniem rozmowie dwóch agentów.Greg wypowiadał swój pogląd, prawie w zupełności odpowiadający temu, jaki przedstawiłmi Holmes w wagonie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]