[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O, z pewnością stróż nocny był przekonany, że to była bomba, wystarczy spojrzeć, jak zrujnowała wszystkie gniazda w gablotce.Przez ten czas my, odpowiedzialni za to zamieszanie, siedzieliśmy w gnieździe trójpierściennego Jee-Jee i musieliśmy wysłuchiwać tej głupiej gadaniny.W końcu zjawił się i wielki uczony, gruby profesor Fuss, którego stróż nocny wyciągnął z łóżka, gdyż było już koło północy.Prawie że zalał się łzami, gdy zobaczył leżące w gruzach swoje ostatnie arcydzieło.Był daleko bardziej przejęty zniszczeniem swej cudownej sceny z wybrzeża morskiego niż faktem, że Muzeum uniknęło szczęśliwie wysadzenia w powietrze przez maszynę piekielną.Zamierzał właśnie zająć się szczątkami i doprowadzić je do porządku, gdy - na nasze szczęście - ostrzegł go przed tym policjant.To uratowało nas z bardzo ciężkiej sytuacji.Po burzliwej rozprawie między strażą ogniową a policją zostało postanowione, że wszystko należy pozostawić nietknięte, dopóki nazajutrz rano biegli od zamachów bombowych nie zajmą się tą sprawą z ramienia prezydium policji.Policjant, strażnicy i pan profesordoszli do przekonania, że tymczasem mogą równie dobrze położyć się spać.Co się tyczy starego woźnego, to obawiał się on tak bardzo drugiego wybuchu, że w tej samej chwili, gdy tamci poszli, przymknął wszystkie drzwi, a sam opuścił salę.Tego właśnie pragnęliśmy.Mieliśmy przed sobą siedem spokojnych godzin, zanim posługaczka przyjdzie do sprzątania, i przez siedem godzin mogliśmy zorganizować naszą przeprowadzkę.Pierwszą rzeczą, którą zrobiliśmy potem, gdyśmy już szczęśliwie przeprowadzili nasze dzieci przez rozbite szkło, była uczta pośrodku sali, złożona ze skórek chleba, pozostawionych przez starego woźnego.Potem zaprowadziliśmy dzieci po schodach do pracowni, gdzie wypychano zwierzęta.Tam Sasparilla wzięła je pod swoją opiekę, gdy tymczasem ja zabrałem się do stworzenia dla nas nowego domu wśród rupieci zalegających półki przy ścianach.Ale możecie być pewni, że nigdy więcej nie osiedliłem się w gnieździe ptasim czy czymś podobnym, co znowu mogłoby, podczas naszego najsłodszego snu, zostać wystawione na pokaz dla gapiów.ROZDZIAŁ XXSZCZUR WIĘZIENNY- Chciałbym wiedzieć - powiedział doktor Dolittle następnego wieczoru, gdy miał zacząć opowiadanie Szczur Więzienny - dlaczego zamieszkałeś z własnej woli na stałe w więzieniu? I ja siadywałem już w więzieniu.Uważałem wprawdzie, że można tam pędzić bardzo spokojne życie, a nawet wypocząć, nigdy jednak nie wybrałbym sobie więzienia na stałe i przyjemne miejsce pobytu.- A więc - zaczął opowiadanie Szczur Więzienny - historia mego życia wyjaśni panu, dlaczego postanowiłem osiedlić się w więzieniu.Rozpocząłem od pracowni malarskiej.W pierwszych czasach interesowałem się wyłącznie pracowniami, które uważałem za bardzo wygodne miejsca zamieszkania.Po pierwsze, malarze nie są przesadni pod względem porządku i jeden szczur więcej lub mniej nie robi im różnicy.Po drugie, gotują sobie sami posiłki, a po jedzeniu bardzo rzadko zmywają naczynia.Czynią to przeważnie tuż przed jedzeniem.Wskutek tego można u nich znaleźć zawsze dużo pożywienia.Jeśli dobrze poszukać, to w każdej pracowni malarskiej znajdzie się rybia głowa, kość od sznycla albo talerz oblepiony gęsto sosem.Mieszkając tak przez dłuższy czas w różnych pracowniach i nabrawszy upodobania do łatwego życia artystycznego, osiadłem wreszcie w pracowni, której właściciel był prawdziwym dziwakiem.Mieszkał zupełnie sam i zdawało się, że nie ma wcale przyjaciół i nie chce zawierać znajomości.Robiło to bardzo dziwne wrażenie.W innych pracowniach, które przedtem zamieszkiwałem, bywało bardzo liczne towarzystwo, które bawiło się, cieszyło i śmiało wesoło.A ten człowiek nigdy nikogo nie widywał.Może -wszystko jest możliwe - był niegdyś nieszczęśliwie zakochany.Ale to jest tylko moje przypuszczenie.Czasami odwiedzał go pewien stary filozof; wtedy siedzieli obaj do późnej nocy i rozmawiali o polityce.Nie interesowałem się nigdy ich rozmowami, ale pewnego wieczoru usłyszałem słowo, które tak mną wstrząsnęło, że ukryłem się za kubłem od węgla, strzygąc uszami, żeby lepiej słyszeć.Ćwicząc się ciągle, doszedłem do tego, że rozumiałem już mowę ludzką, szczególnie niektóre słowa często powtarzane.„Michale (tak nazywał się malarz), dlaczego nie ma pan kota w mieszkaniu?” - zapytał filozof.„Zabawne pytanie! Po co mi kot?”Rozumie się, że słowa te bardzo mnie ucieszyły.„No więc psa albo inne żywe stworzenie - upierał się filozof.- Jesteś tutaj zbyt samotny, to niedobrze”.„Nie, nie - mówił malarz patrząc z roztargnieniem przed siebie.- Mnie niepotrzebne towarzystwo, daję sobie sam doskonale radę”.Ale wiedziałem dobrze, pomimo wszystkich zastrzeżeń malarza, że czuje się samotny.Odkryłem to w następujący sposób.Pewnego dnia, szukając pożywienia wśród naczyń kuchennych, pośliznąłem się i wpadłem w wiadro, które stało przy zlewie.W wiadrze nie było wody i mógłbym z niego łatwo wyskoczyć, ale wpadając zaczepiłem się o coś i nadwerężyłem sobie nogę.Nie mogłem skoczyć nawet na cal, a wspięcie się na śliskie ścianki wiadra było dla mnie w tych warunkach niemożliwe.Siedziałem więc w pułapce.Wkrótce potem nadszedł mój pan malarz i chciał wziąć wiadro, aby przynieść wody.Zajrzał do środka i ujrzał mnie.Pomyślałem naturalnie, że nadszedł mój koniec.Podszedł do pieca i powrócił z pogrzebaczem.Wydawał się bardzo stanowczy i wzbudzał strach.Ale nagle wyraz jego twarzy zmienił się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]