[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hej Boze, Boze!.I począł przed siebie iść.- Począł iść, albowiem wiatr cudowny i pachnący, co od Tatr wiał,począł go ciągnąć ku sobie.W piersi Maćka powstało pragnienie zanurzenia się w nim, jakbywe wodzie, która nęci, gdy członki są znużone i ciało słabe - wyką-piesz się: zaraz ci lepiej.Szedł Maciek Scyrbularz i jakoś iść mógł.Ten ból nieznośny w ser-cu, który mu wspinać się pod górę przeszkadzał, nie dawał się czuć.Ileż to się Maciek naklął, a ile ze siebie naśmiał! On, góral, w gó-rach urodzony, on juhas, chłopiec dobry, jak pies wartki, on, co się nie czuł idąc : nie mógł się wspinać pod górę!.Zmiał się sam sobie,278Na skalnym Podhaluklął, a czasem i płakał.Ej - nie czasem, ba często.Siadł gdzie w lesie,w ustronnym miejscu, gdzie go nikt widzieć ani słyszeć nie mógł,to tak płakał, co cud! Tam owce idą do upłazu, tam kozy skaczą popiargu, pies zagania, oblatuje, a on, juhas nad juhasy, w chałupiesiedzi.I ludzie mu dość dokuczyli.Mało kto brał na uwagę, że cho-ry - ale przezywali go dziadem i nawet jakaś pogarda do niego sięprzyczepiła.Bo to jest w naturze ludzkiej gardzić słabszym.Zlepy,chromy, niemocny, tak jak i ubogi, nie czystą litość budzą, ale bole-sną litościwą pogardę czy bolesną pogardliwą litość.Tak i Maciek.I nie miał on użalić się komu, co zawsze ulgę przynosi.Jedno, żenie miał baby ani dzieci, drugie, że i pies, Zpiewak, zdechł był już zestarości dawno.Ten pies, Zpiewak, który z nim razem dwanaście latowce pasał, jeszcze je ze Staszkiem Cudzikowego Jantka pasł rok,ale potem już i on łazić nie mógł, bo mu władzę w zadnich nogachodejmować poczęło.Odwiódł tedy Cudzik psa do Maćka i tam jesz-cze dwa lata, do piętnastu lat życia, pies przebywał.I patrzał on naMaćka, przy nogach mu leżąc, zamgławionymi oczyma, a Maciekfajkę palił, na ławie siedział i mówił.Mówił rozmaicie, a czasem nad psem płakał.Ludzie się i śmialitemu, i litowali, a często umyślnie słuchać podchodzili.- Is, is, Maciek ze pse gada.- Pockoj, cy mu tys pies nie odpowie.Ale pies nie odpowiadał,tylko słuchał, jak Maciek prawił czasem i prawił.- Spiewok, bacys, kie my na upłazie wysy Zielonej Skały zamierkliz owcami? Ej, wtej beło! Jarka się zabiła.Nie daj Panie Boze zejść,telo sie ciemno zrobiło.Spiewok, kie to beło, co cie wilk przysiad? Jakosi ku końcu Mihal-skiego miesiąca abo z końca pazdziernika na jesieniowisku.Zarozmy sie juz pote redykali dołu, du domu.Ten by ci beł dał, ino telodobrze, co cie wej kolce na karku wybroniły.Ale ze to beł wilk!Posukać takiego.Boś ta i ty słaby nie bywał.279Kazimierz Przerwa-TetmajerSpiewok, kielo to bedzie lat, kie my nawóz wozowali na saniaki przysuło nas? Be trzydzieści abo pięć trzydzieści roków.Konia,sanie, zmierwiło pieknie.Zniedobacka śnieg sie urwał, a takie zo-rowce u wirhu w lesie beły, nie utrzymały.Hej, kie hlusło! Kieby niety, jus byk tu dzisiok nie beł.Zamglałek do znaku! bełbyk umarz.Aleś mie ty grzał i zratowiskoś mi dał godne, cok sie przecie osatałi du domu jek sie zwlók.Prowda - ta Przez nowozu, przez koniai przez sonecek.Ale ta cłek beł młody, je to ta zaraz hnedziutkizdrowy beł.Zpiewok, bacys, kie sie Jano Zatrenciański owce kraść na naskomhale iść zabrał? To beł hłop! Nie mas dziś takiego ani z tej tu stro-ny Tatrów, ani z hajntej.Beła wtedy bójka! Boś ty zacuł i zescekał.Hybaj jo do pola, Jędrek brat, Walek Marduła.A oni prziśli trzójmi,samo tak, jako i nas belo.Hej kieby nie ty i nie Bystra, nie byliby myrady dali! Jano jus pod kosare beł.nie nazdał sie, ze sie ku owcomobidwa wrócicie, bo ten drugi juhas luptowski holofił wysy w lesie,cobyście ku niemu leciały.Aleś ty beł wse mądry, a jesce nie takBystra.Toście se pomyśleli: Je niegze ta holofi po lesie, kielo fce, dejhań nic naskiego nie mas, a nom trza owce opiekunować zatela.Nienazdał sie Jano, jako mu wyjńdzie.Uciekać jus casu nie beło.Zrobi-ła się bitka.Hej kieby nie wy, pieski, nie beliby my się obegnali, boto beły chłopy strahotne i zajadliwe.Jesce jo hań mom na głowiezłób, co mie Jano rafnon skałom.Zpiewak słuchał i patrzał zamgławionymi od starości oczamina Maćka.I póki pies żył, jeszcze było jako tako Maćkowi, ale gdyzdechł, już nie było do kogo mówić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]