[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za granicą belgijską myśl jego żyła już całkiem w Paryżu, w tamtejszych stosunkach, wśród tamtejszych ludzi.I sam juz teraz był człowiekiem mniej podobnym do tego, który siedział w Turowie i rozmawiał z Grzegorzem.Na Gare du Nord czekał na niego uśmiechnięty Laurent, jego służący od sześciu lat, pracowity i pewny podczas długich podróży Twardowskiego.kiedy mieszka-nie pozostawało pod jego opieką.Miał on przygotowany samochód, którym, zawiózł pana do jego miłej garsoniery w pobliżu Trocadero.Laurent ze smutkiem się dowiedział, że "monsieur" zabawi w Paryżu tylko trzytygodnie, w ciągu których zrobi kilkudniowa wycieczkę do Londynu, a potem na nieokreślony czas pojedzie do Polski.Pocieszyło go podwyższenie pensji za czuwanie w dalszym ciągu nad mieszkaniem.Domyślił się, że pan teraz, po śmierci stryja, musi być bardzo bogaty i wyraził gotowość pojechania z nim do Polski.Otrzymał odpowiedź, że potrzebny jest w Paryżu, w którym pan nie ma zamiaru nigdy zwijać mieszkania.Tymczasem przypadła mu praca pakowania rzeczy, papierów i części książek.Była to praca trudna, bo o każdą niemal rzecz trzeba było pytać, czy zostaje, czy idzie do kufrów.Trzy tygodnie upłynęły niemal niepostrzeżenie.Ze zwykłą sobie systematycznością i umiejętnością zużytkowania czasu Twardowski wszystko załatwił, o niczym nie zapomniał, widział wszystkich ludzi, których zobaczyć sobie postanowił.Nie stało się w tym czasie nic godnego uwagi.Tylko, kiedy pod koniec pobytu za granica wracał z Londynu do Paryża, zdarzyło mu się coś, co mu dało dużo do myślenia.Po wylądowaniu w Calais zajął zarezerwowane miejsce w pulmanowskim wagonie i zaczytał się w książce, którą świeżo był kupił w Londynie.Od czasu do czasu, jak to było jego zwyczajem, robił ołówkiem notatki na włożonej w książkę kartce papieru.Naraz wpadły mu w ucho słowa:- Look here, Kolmar.Twardowski drgnął nieznacznie.Kolmar! Nazwisko podane mu przez Grzegorza.Podniósł oczy od ksiązki i spojrzał w stronę, skąd go te słowa doleciały.Po drugiej stronie przejścia, przy sąsiednim stoliku siedzieli mężczyźni, ze sposobu noszenia się i z ubrania najklasyczniejsi Anglicy, z rysów wszakże, gdy im się przyjrzał, niewątpliwie Żydzi.Prowadzili rozmowę przyciszonym głosem, ale widoczne było, że się kłócili.To sprawiało, że jeden lub drugi od czasu do czasu głos podnosił.Natychmiast wszakże się spostrzegał i zniżał głos prawie do szeptu.Obaj byli młodzi: ten którego sąsiad nazwał Kolmarem by poniżej trzydziestki.Twardowski spuścił oczy na książkę, udawał, że czyta i notuje, ale próbowałsłuchać.Dochodziły go tylko pojedyncze wyrazy.Wśród nich często powtarzał się wyraz "Tugela", czasami "Tugela River".- Coś mówią o południowej Afryce - rzekł do siebie.Zrezygnował juz z dowiedzenia się, o czym mówią ci dwaj jegomoście, z których jeden nazywał się Kolmarem, gdy naraz glosy ich się podniosły.Tym razem mówili.po polsku.Widocznie sprzykrzyło im się kłócić półgłosem, nie odpowiadającym napięciu ich namiętności, wiec zdecydowali się głos podnieść; żeby ich wszakże nie podsłuchano, przeszli na język egzotyczny, mało znany na Zachodzie.Wszak nikt w sąsiedztwie, nie wyglądał na Polaka, a najmniej ze wszystkich ten pan zaczytany i robiący sobie notatki z ksiązki.Kolmar mówił po polsku wcale czysto i swego towarzysza, mówiącego z angielska, nazywał bądź Jamesem, bądź Stuartem.- James Stuart! - rzekł do siebie w duchu Twardowski - jak sobie pozwolić nanazwisko, to już na dobre.Słyszał teraz, co mówili, i zorientował się od pierwszej chwili, że mówią rzeczyinteresujące.Miał biegłość w robieniu notatek, miał nawet własny system stenografii.Zaczął tedy spisywać całą rozmowę.Zapisał kilka kartek, których zapas miał zawsze pod bokiem.Robił to zaglądając ciągle do książki, niby z niej przepisując.Zachował się jak najordynarniejszy wywiadowca policyjny, uspokajał wszakżesumienie tym, że mając tropić łotrów, którzy według słów Grzegorza zamordowali jego stryja, nie może się bawić w skrupuły.Dwaj jego współtowarzysze znikli mu na peronie w Paryżu.On zaś, przyjechawszy do swej garsoniery, notatki schował do biurka i przebrawszy się wyszedł namiasto.Wieczorem miał obiad w restauracji, na który zaprosił jednego ze znajomych.Rano był zajęty.Dopiero po południu mógł zabrać się do przepisywania zanotowanej w wagonie rozmowy.Przepisał ją porządnie na maszynie.Potem uważnie ją odczytał.Rozmowa toczyła się miedzy dwoma nieznanymi mu osobami, w nieznanej,całkiem obcej mu sprawie; a jednak prawie był pewny, że mu się ona przyda w walce z nieznanymi wrogami stryja.Wynikało z niej, że Żyd, starszy wiekiem, mogący mieć pod czterdziestkę, który nazywał się Stuartem i dla niewprawnego oka mógł nawet wyglądać na Szkota, był promotorem i prezesem towarzystwa kopalni złota "Tugela River Gold Co".Towarzystwo to było, jak wiele podobnych, zwykłym szwindlem.Nadto szwindel był nieudany, bo ludzie nauczyli się już w tych rzeczach ostrożności: na udziałowców udało się połapać tylko pewną ilość drobnych rybek.Tymczasem z upadłością trzeba się śpieszyć, zrobić ją przed najbliższym terminem wypłacania dywidendy.Kolmar, który był jednym z cichych agentów Stuarta do napędzania udziałowców, nic nie upolował, za co mu tamten robił gorzkie wyrzuty.Obecnie wszakże Kolmar miał złapać grubszą rybę, jakiegoś bogatego szlachcica polskiego, żądał wszakże niesłychanie wysokiej prowizji.Stuart mu wykładał, że to się nie da rachunkowo przeprowadzić, zapewniał, że on nie myśli dla korzyści Kolmara siedzieć w wiezieniu.Rozmowa rozwijała się dalej w następujących terminach:Kolmar - Ty i tak będziesz musiał zwijać się z Anglii, bo inaczej cię zamkną.Stuart - Dokąd pojadę?Kolmar - Człowiek z twoją głową może zrobić dużą karierę w Sowietach.Stamtąd cię nie wydadzą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]