[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Traktujesz Amy jako przynętę?- Nie - odpowiedziała.- Posłuchaj.Nikt nie wie, co stało się i poprzednią ekspedycją.Wbrew opinii Travisa, twojej czy kogokolwiek uważam, że ma to jakiś związek z gorylami.Amy może nam pomóc.- Jako „ambasador”?- Potrzebujemy pewnych informacji - odparła Karen.- Amy Wie dużo więcej o gorylach niż wszyscy naukowcy razem wzięci.- Chcesz ją odnaleźć w ciągu godziny?- Nie.- Spojrzała na zegarek.- Mamy najwyżej dwadzieścia minut.- Niżej! Niżej! - krzyczała Karen do mikrofonu umożliwiającego jej rozmowę z pilotem.Śmigłowiec zatoczył krąg nad wieżą Parlamentu, po czym skierował się na północ, w stronę budynków hotelu „Milton”.- Nie mogę lecieć zbyt nisko, proszę pani - brzmiała uprzejma odpowiedź pilota.- Przekroczyliśmy już dolny pułap dozwolonej wysokości.- To nie wystarcza, do cholery! - wrzasnęła Karen, wpatrując się w niewielkie pudełko, które trzymała na kolanach.Przesunęła kilka przełączników.W radiu zatrzeszczał gniewny głos kontrolera lotów.- Teraz na wschód! - poleciła Karen.Śmigłowiec zwróci) w kierunku biedniejszych dzielnic przedmieścia.Z każdą ewolucji) żołądek Elliota wykonywał dziwne harce.Mężczyzna przycisnął dłonie do obolałej głowy.Czuł się potwornie, lecz za nic w świecie nie chciał zrezygnować z poszukiwań.Jeśli Amy pozostawała pod wpływem narkotyku, tylko on jeden umiałby jej pomóc.- Mam odczyt - odezwała się Karen.Wskazała na północny wschód.Śmigłowiec przeleciał nad kilkoma zburzonymi budynkami, złomowiskiem, pylistą drogą.- Wolniej, wolniej.Cyfry widoczne w okienku czujnika poczęły gwałtownie maleć Zero.- W dół! - krzyknęła Karen.Helikopter osiadł na opustoszałym wysypisku śmieci.Pilot pozostał w kabinie.- Gdzie są śmieci, tam jest pełno szczurów - zawołał.- Nie boję się szczurów - oświadczyła Karen.- Gdzie są szczury, tam są kobry - dodał pilot.- Och.Wiał lekki wiatr.Papiery i resztki opakowań szeleściły pod nogami idących.Cuchnąca woń śmietniska powodowała, że Elliot odczuwał coraz mocniejsze zawroty głowy.- Już niedaleko - odezwała się Karen.Z podnieceniem zerknęł;i na zegarek.- Tutaj?Pochyliła się i aż po łokieć zagłębiła rękę w dużej stercie odpadków Z rosnącym zdenerwowaniem grzebała wśród śmieci.W końcu wydobyła obrożę - tę samą obrożę, którą ofiarowała Amy na lotnisku w San Francisco.Obróciła przedmiot w dłoniach i przez chwilę przypatrywała się grubej tabliczce z imieniem zwierzęcia.Plastik nosił wyraźne ślady świeżych zadrapań.- Do diabła.- powiedziała po chwili.- Straciliśmy szesnaście minut.Pobiegła w stronę czekającego śmigłowca.Elliot z trudem dotrzymywał jej kroku.- Jak chcesz ich znaleźć, skoro pozbyli się nadajnika? - wysapał.- Tylko dureń mógłby polegać na pojedynczym urządzeniu - odparła.- To był podstęp.Wyszukałam dość wyraźne miejsce.i dali się podejść, lecz byli na tyle sprytni, że ustawili właściwą częstotliwość.Wskazała na podrapaną tabliczkę.- Mogli odnaleźć drugi - powiedział Peter.- Nie mogli.Wirnik startującego śmigłowca rozpętał istną burzę śmieci.Karen zbliżyła usta do mikrofonu.- Zabierz nas na największe złomowisko w Nairobi - poleciła pilotowi.Po dziewięciu minutach czujnik zarejestrował inny, niezwykle słaby sygnał dochodzący z cmentarzyska samochodów.Śmigłowiec wylądował na ulicy, ściągając swym widokiem tłum rozwrzeszczanych dzieci.Karen i Peter weszli na teren składnicy.Zaczęli się przedzierać przez gąszcz zardzewiałych wraków.- Jesteś pewna, że właśnie tu ukryto Amy? - spytał Elliot.- Bez wątpienia.Jedyne, co mogli zrobić, to otoczyć ją górą metalu.- Dlaczego?- Żeby stłumić fale radiowe.Nie przerywając marszu, co chwila spoglądała na czujnik.Elliot usłyszał stłumiony pomruk dochodzący ze zniszczonego autobusu.Szarpnął czerwone od rdzy drzwiczki i wspiął się do środka.Amy leżała na plecach, skrępowana taśmą samoprzylepną.Była nieco oszołomiona, lecz wydała radosny jęk, gdy Peter zaczął uwalniać ją z więzów.Powitanie trwało dość krótko.Peter zbadał prawą pierś zwierzęcia i usunął szczypcami złamaną igłę.Amy pisnęła, po czym mocno objęła go ramionami.W dali rozległo się przeciągłe wycie policyjnych syren.- Już dobrze.Wszystko w porządku - odezwał się Elliot.Posadził małpę na poszarpanym fotelu i przeprowadził dokładne oględziny.Nie zauważył nic niepokojącego.- Gdzie drugi nadajnik? - spytał.- W środku - uśmiechnęła się Karen.Peter zrobił gniewną minę.- Podsunęłaś jej do połknięcia kawałek tworzywa nafaszerowany elektroniką? Naraziłaś na niebezpieczeństwo niezwykle delikatny i cenny organizm.- Daj spokój - przerwała.- Pamiętasz duże pastylki, które otrzymaliście na początku podróży? Sam też połknąłeś jedną.Spojrzała na zegarek.- Trzydzieści dwie minuty - mruknęła.- Nieźle.Zostało nam jeszcze czterdzieści minut do wyjazdu z Nairobi.8.Punkt wyjściaMunro siedział w kabinie samolotu pochylony nad klawiaturą komputera.Obserwował linie pokrywające mapę widoczną na monitorze.Terminy, trasy, położenie geograficzne.Co dziesięć sekund komputer podawał nową wersję marszruty, uzupełnioną informacjami O przewidywanych kosztach, problemach kwatermistrzowskich i logistycznych oraz upływie czasu.Szukał najlepszego rozwiązania.Dawniej działo się inaczej.Jeszcze pięć lat temu powodzenie wyprawy było w dużej mierze dziełem przypadku.Teraz wszędzie panowały komputery, dokładnie planujące każde posunięcie.Nawet konserwatywnie nastawiony Munro musiał ustąpić.Poznał BASIC, TW/GESHUND oraz kilka innych języków programowych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]