[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Te chciałaś powiedzieć? Innego.Nie tak,jak my tu jesteśmy wrażliwi, nie tak, jak nas tu, łatwo ich lada czym dotkn ąć i obrazić.Muszą to być bardzo poczciwi ludziska, tak przynajmniej niektórzy utrzymuj ą i wcale niemam ochoty temu zaprzeczać, lecz nie są napewniej wytworni, a grube ich naskórki nie takłatwo dają się przeciąć i zranić. Czy tak? mówiła panna Dartle. Nie wiedziałam doprawdy i miło mi dowiedziećsię o tym.Jest w tym istotnie coś pocieszającego.Więc nie czują oni wówczas nawet, gdycierpią? Przedziwni ludziska! Czasem myśląc o podobnych ludziach zdejmował mniewielki niepokój, teraz to już będę zupełnie spokojna.Człowiek dopóki żyje, dopóty sięuczy.Wyznaję, miałam niejakie w tej mierze wątpliwości, lecz te zostały teraz rozproszo-ne najzupełniej.Co to jest pytać i dowiadywać si ę!Sądziłem, że to, co dopiero mówił Steerforth, powiedziane było żartem lub dla podraż-nienia panny Dartle, i pewien byłem, że się do tego przyzna, gdyśmy po odejściu pań samipozostali.Nie mówił jednak wcale na ten temat, tylko spytał mnie, jak mi si ę panna Dartlepodoba? Musi być bardzo inteligentna odrzekłem. Inteligentna! Ba! zawołał. Każdego przyprze do muru, każdego oszalbierzy, jak isama siebie oszalbierzyła, zgryzła do szcz ętu.A! Brzytwa! Dziwną ma szramę nad ustami.Steerforth spochmurniał, spuścił głowę. Mniejsza z tym rzekł. Moje to dzieło! Przypadkiem! zawołałem. Nie, nie przypadkiem.Małym jeszcze byłem chłopcem, rozdra żniła mnie, cisnąłem wnią młotkiem.Co? Lala był ze mnie chłopak, zuch, co?Przykro mi było, żem wywołał tak niemiłe wspomnienie.Było ju ż za pózno, by się wy-cofywać. Odtąd pozostała jej ta blizna ciągnął. Nie rozstanie się z nią do wiecznego spo-czynku, zresztą wątpię, czy gdziekolwiek i kiedykolwiek, bodaj w grobie, spocznie.Matk ęstraciła w dzieciństwie, ojciec jej, daleki krewny mej matki, umarł te ż, i matka moja, będącjuż wdową, wzięła ją na stałą swą towarzyszkę.Z ojcowizny zostało jej parę tysięcy, odktórych procenty dokłada co roku do kapitału.Oto życiorys panny Róży Dartle.163 Pewien jestem, że cię kocha jak brat zauważyłem. Hm! mruknął patrząc w ogień. Nie każdy brat kochany bywa i nie każde kocha-nie.Ależ, Copperfieldzie, nie pijesz, jak widzę! Wychylmy kieliszek na cześć pierwiosn-ków, w twoje ręce! A drugi na cześć lilii, co nie sieją i nie przędą, w moje!Smutny uśmiech, błąkający mu się na ustach, znikł z tymi słowy i powróciła zwykłaswoboda.Gdyśmy zasiedli do herbaty, z zajęciem przypatrywałem się bliznie na twarzy pannyDartle.Zauważyłem, że był to najwrażliwszy rys jej twarzy, najpierwszy bladł, gdy bladłana kształt tych znaków pisanych niewidzialnym atramentem, które wyst ępują na papierzeprzy zbliżeniu go do ognia.W czasie małego zajścia, jakie miała z przyjacielem moimprzy grze w triktraka przez chwilę zdawało mi się, że doprowadzona jest do wściekłości,a wówczas blizna wystąpiła niby napis stary na oświeconej nagle ścianie.Nie dziwiło mnie bynajmniej wielkie przywi ązanie pani Steerforth do syna.Zdawałosię, że jest niezdolną myśleć lub mówić o czymś innym.Pokazywała mi medalion z jegominiaturą z lat dziecinnych.Był tam pukiel puszystych, dzieci ęcych włosów.Pokazywałami portret z lat, w których go poznałem, i trzeci taki miniatur ę, jakim był w obecnejchwili, którą na piersiach nosiła.W biureczku, przy kominku tu ż obok fotela, na którymzwykle siadywała, złożone były wszystkie listy, jakie kiedykolwiek pisywał do niej.Chciała mi przeczytać niektóre, co by mi zresztą wielką zrobiło przyjemność, lecz synsprzeciwił się temu. Poznaliście się w szkole pana Creakle, jak mi opowiadał syn rzekła siedz ąc ze mnąprzy jednym stole, gdy przy drugim syn jej grał z pann ą Dartle w triktraka. Przypominamsobie, że mi syn opowiadał o młodszym towarzyszu, zapomniałam była tylko nazwiska. Zapewniam panią odrzekłem żem lepszego, wspaniałomyślniejszego nie miał to-warzysza.Zginąłbym, gdyby nie opieka, jaką mnie syn pani wsparł i otaczał. Dobre, szlachetne dziecko! odrzekła z dumą pani Steerforth.Potwierdziłem to z zapałem.Wierzyła w szczero ść moją i w obejściu ze mną odstępo-wała ją cechująca ją zwykle wyniosłość. Szkoła ta nie była wcale odpowiednia dla mego syna mówiła lecz w owym czasieniektóre względy wpłynęły na ten tak z pozoru niestosowny wybór.Charakter mego synawymagał, abyśmy go powierzyli człowiekowi uznającemu jego wyższość, a jednak nieulegającemu mu, słowem, człowiekowi twardemu, takiemu, jakim był wła śnie pan Cre-akle.Znałem go.Pamiętałem, jak miękł wobec Steerfortha.A jednak zamiast wzgardy cz u-łem dlań raczej pewien szacunek za to, że zdolny był uznać i ocenić przymioty megoprzyjaciela! Zresztą wyjątkowe zdolności mego syna potrzebowały tylko bodzca ciągnęła matka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]