[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W czym problem? Chyba że Lidia Zosimownarzeczywiście zle się czuje.W końcu ma swoje lata.Po krótkim wahaniu spytałem ją o to wprost.Odpowiedziała bezradosnym uśmiechem.- Wszystko idzie dobrze, powiadasz? Kiedy nie do końca - stwierdziła, przymykając oczy.- Nie rozumiem.- Widzisz, w tym całym twoim planie jest jeden słaby punkt.Był - poprawiła pedantycznie.- Jaki?- Lekarz, który swego czasu zajmował się Wołkowem.Uratował mu życie po jednej z akcji.W dokumentach od dawna znajdują się fałszywe dane Wołkowa: odciski palców, dokumentacjadentystyczna.W rzeczywistości należą one do jego sobowtóra.Jednak dopóki żył ten lekarz,istniała możliwość, że prawda wyjdzie na jaw.Dlatego go zabiłam.Ja.znam go.znałam odponad dwudziestu lat.A i sobowtór.Nie wiem, kim on jest, nigdy nie chciałam wiedzieć, alezginie teraz tylko dlatego, że jest do kogoś podobny.Milczałem, bo i co mogłem powiedzieć? I mnie zdarzało się zabijać ludzi, których śmierciżałowałem.Taki, kurwa, los.Dotknąłem dłoni Lidii Zosimowny pocieszającym gestem, po czym podniosłem się ciężko odstolika.Miałem sprawę do załatwienia.***W podziemnej hali czuć było woń smaru i lekki, niemal niewyczuwalny zapach prochu.Zapewne w czasie wojny wytwarzano tu amunicję.Teraz wszystkie maszyny zostałyzdemontowane, a puste - no, niemal puste - pomieszczenie oświetlało jedynie kilka żarówek.Elektryczne światło wydobywało z mroku zarysy umieszczonych pod sufitem stalowychkratownic.Nie miałem pojęcia, do czego służyły, teraz zamocowano do nich łańcuchy, którymiskuto wszystkie osoby w jakikolwiek sposób związane ze śmiercią Swiety Wołkowej.Jedyniesobowtór Wołkowa przebywał w osobnym pomieszczeniu i nieskrępowany: na jego kostkach inadgarstkach nie mogło być żadnych śladów. Wszyscy milczeli - nic dziwnego, każdemu założono knebel.Nie żeby ich krzyki stanowiłyjakiś problem, w promieniu kilometra od fabryki nie było żywej duszy, ale po cholerę mi słuchaćskamlania piesków Abakumowa lub Berii? Oni i tak jeszcze się nakrzyczą.Podszedłem do lekarza, wyjąłem mu knebel.Natychmiast wybuchnął szlochem, błagając olitość.Uciszyłem go energicznym policzkiem.- Kto ci kazał przyjechać do Moskwy i zawiadomić mnie, że moja ciotka zostałazamordowana? - spytałem.- Chrestuński?- Nie, to był ten pułkownik! Pokazał mi legitymację, ale zapomniałem.- Warygin?- Tak, Warygin! Miał dokument podpisany przez samego towarzysza Berię!- A ty stwierdziłeś, że lepiej stanąć po stronie Berii niż jakiegoś przyjezdnego milicjanta,prawda?- Ja nie wiedziałem.- To gra - poinformowałem go z pogardą.- I jak w każdej grze trzeba liczyć się z przegraną.Odszedłem na dwa kroki i strzeliłem mu w głowę.Jego ciało zwisło bezwładnie,utrzymywane tylko przez łańcuchy, a pozostali więzniowie zaczęli rozpaczliwie szarpać się wokowach.Zapewne myśleli, że będę ich zabijał jednego po drugim.Nie, drodzy towarzysze, nic ztego! Wami zajmie się Wołkow.No, być może z jednym małym wyjątkiem.Arina Bystricka była zrobiona z twardszego materiału niż medyk, zamiast prosić o litość,zaczęła mi grozić.- Zdechniesz na zonie! - wycedziła z nienawiścią.- Towarzysz Beria.- Towarzysz Beria trzęsie się teraz jak świński ogon i zastanawia, czy i kiedy po niegoprzyjdą - przerwałem jej bezceremonialnie.- Zapomniał na moment, że i przed nim niebrakowało niemal wszechmocnych osobistości, takich jak choćby Jagoda czy Jeżow.A obaj oddawna gryzą piach.Bo w naszym kraju naprawdę nietykalny jest tylko jeden człowiek: ojczulekStalin.Bystricka zagryzła wargi.Zapewne przypomniała sobie, z czyjego rozkazu ją aresztowano.- Czy mogę jakoś.? - zająknęła się, nie wiedząc, jak dokończyć.- Ujść z życiem? - podpowiedziałem.- W żadnym wypadku! Rozumiesz, to osobisty rozkaztowarzysza Stalina.Jednak masz pewien wybór.- Ciekawe jaki?! Nic ci nie powiem, gnoju! Strzelaj!- Możesz odpowiedzieć na moje pytanie - kontynuowałem jakby nigdy nic.- Możesz teżmilczeć.Tylko wiesz co? W tym drugim wypadku będziesz marzyła o szybkiej śmierci.- Nie strasz, mięczaku! - wycedziła z pogardą.- Nie byłbyś w stanie.Urwała, kiedy złapałem ją za włosy i zmusiłem do uniesienia głowy.Zamilkła, spojrzawszymi w oczy.- Byłbym - zapewniłem szeptem.- Ale nie muszę.Bo za kilka minut pojawi się tu Wołkow.To taka umowa: ja mu was oddaję, a on mnie wykreśla z listy.Uwierzyła mi od razu, uwierzyli i inni.Na spodniach przykutego tuż obok Bystrickiejwięznia pojawiła się mokra plama.No proszę, pułkownik Trochimow, naczelnik specwięzieniawe Włodzimierzu, nie potrafił poradzić sobie z pęcherzem.Nie dziwiłem mu się specjalnie: jakojeden z pierwszych zgwałcił córkę Wołkowa.A teraz przyszedł czas zapłaty.- Co chcesz wiedzieć? - rzuciła gorączkowo Bystricka.- Dlaczego mnie szpiegowałaś?- Jeśli odpowiem, to ty mnie.na pewno.?- Obiecuję! - potwierdziłem.- Beria był pewien, że Stalin prędzej czy pózniej użyje cię przeciwko niemu, i chciał, żebymzdobyła twoje zaufanie, a najlepiej została twoją kochanką.- To wszystko?- Tak! Przysięgam, nic więcej nie wiem! Przysięgam!Odetchnąłem z ulgą.A więc nie chodziło o rodzinę von Bredow, Beria nadal nie wiedział, żemam córkę.Tymczasem trzasnęły drzwi wejściowe i do hali wszedł mężczyzna z pokaznym pakunkiemw ręku.Nie widziałem w półmroku jego twarzy, lecz poznałem go po ruchach: Wołkow.Biorącpod uwagę sytuację, lepiej nie wiedzieć, co ma w tej torbie.- Obiecałeś! - krzyknęła dziko Bystricka.- Obiecałeś!Strzeliłem jej w usta, kierując lufę nieco w górę.Wystrzelony pod takim kątem pocisk zabijaw ułamku sekundy, niszcząc ośrodki odpowiadające za większość funkcji życiowych, imomentalnie przerywa działanie centrów nerwowych.- Razumowski! - ryknął Wołkow.- Nie waż się.- Tych dwoje było ekstra - odparłem ze zmęczeniem.- Reszta jest twoja.Masz godzinę.Sobowtóra sam zastrzelę, ze swojej broni.- Godzina to za mało! Ja.Przystawiłem mu pistolet do brzucha, pchnąłem na ścianę.- Godzina! - wysyczałem.- I ani minuty więcej! Bo ja w odróżnieniu od ciebie chcę żyć! Ajeśli nie zjawię się niedługo na Kremlu, Stalin zacznie mnie szukać.Jest też druga opcja: rozwalęcię tu i teraz, a chłopakom i Lidii Zosimownie powiem, że ci odbiło i musiałem cię zastrzelić.Iwiesz co? Myślę, że mi uwierzą.No już! Decyduj się! Co wybierasz?- W porządku - mruknął Wołkow.- Godzina to godzina.Idąc w stronę komórki, w której zamknięto sobowtóra, czułem ciarki między łopatkami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]